Fools - 18

Moja melodia ma w sobie coraz więcej charakteru — czuję to za każdym razem, kiedy oddaję się temu magicznemu porywowi i po wszystkim widzę w oczach słuchających nutę zadumy. Początkowo nie wiedziałem, co chcę osiągnąć dzięki tej melodii — wprawić widownię w zadowolenie? Smutek? Żal? Nie mogłem się określić i błądziłem między emocjami, między założeniami, w wyniku nie dochodząc do niczego konkretnego. Ale wtedy zagrałem przed Timoteo i zobaczyłem w jego oczach ten podziw, ten charakterystyczny błysk, z którym spoglądał w dal tamtego dnia, kiedy odpłynąłem przy fortepianie i zagrałem coś, czego nie potrafię określić do tej pory. Dzięki temu zrozumiałem, że chcę, aby ludzie reagowali podobnie — by poczuli się poruszeni na swój specyficzny sposób, by zaczęli rozmyślać nad czymś, co na pierwszy rzut oka nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Chcę, by ta melodia budziła ukryte zmysły i pragnienia; aby wprawiała słuchającego w czystą zadumę.
Być może powoli zbliżam się do celu.
Gdy zrozumiałem, że jestem gotów, by przedstawić zarys melodii reszcie, zacząłem od zagrania przed Lucy, która jest niemalże najbliższą mi osobą. Mimo wszystkich nieścisłości, przez jakie wspólnie przebrnęliśmy, muszę mieć na uwadze, że Lucy jest moją bliźniaczką, moją drugą połową, dopełnieniem. Nie ma mowy, abym ją zignorował czy odsunął od siebie.
Powiedziała podobną rzecz, o jakiej wspomniał Timo — że ten utwór, że jego brzmienie są na swój sposób wyjątkowe. Od początku chciałem stworzyć coś charakterystycznego i mojego, dlatego ucieszyłem się, gdy usłyszałem, iż zmierzam w dobrym kierunku. Teraz tego się trzymam — gry zmysłowej, ale porywczej; spokojnej, lecz w tym samym czasie nieco gwałtownej, spontanicznej.
Niestety ta cecha kompletnie odbiega od stylu naszego zespołu, co mnie nieco niepokoi, bo nie wiem, jak temu zaradzić. Z jednej strony chcę tworzyć coś wyjątkowego, co wychodzi z głębi mnie i po prostu jest odłamkiem mojego wnętrza. Natomiast patrząc na to z innej perspektywy... obawiam się, że tym sposobem jedynie jeszcze bardziej pokomplikuje sprawy zespołu, który i tak już stoi pod znakiem zapytania. Lucy wciąż nie czuje się na siłach, aby wrócić do prób i nie mogę jej za to winić. Sam i Newt też mają swoje na głowie, choć ich problemy nieco odbiegają od naszych, są mniej dobijające. Ale mimo wszystko i ta rzecz ma największe znaczenie.
Może rzeczywiście powinniśmy sobie odpuścić, skoro od dłuższego czasu dryfujemy między skrajnymi emocjami, nie mogąc stabilnie ustać w miejscu? Porywczość nigdy nie była częścią mnie, więc dlaczego teraz próbuję rzucić się na głęboką wodę, bez wcześniejszych przygotowań? Nie chodzi o to, że chcę komuś coś udowodnić albo pokazać, że się zmieniłem. Po prostu... gdy myślę o słowach mamy i tym, że ojciec prawdopodobnie by przyszedł na nasz występ, coś wewnątrz mnie się kurczy, skręca; coś reaguje w przesadny i zbyt emocjonalny sposób. To coś jest najpewniej naiwną wiarą, że tym sposobem przekażę ojcu, że wciąż jestem tą samą osobą. Ale tym samym zdaję sobie sprawę, że występ nie jest jedyną opcją, jaką posiadam. Mogę to rozegrać inaczej. Na spokojnie, bez porywów. Powoli, z uczuciem. Ostrożnie, ale z przekonaniem.
Mogę to zrobić za pomocą rozmowy.
Bez wrzasków, bez przekrzykiwania. Bez wyzwisk, bez wyrzutów i nienawiści. Po prostu... zwykłą rozmową — czyli czymś, co przez ten cały czas odkładałem, będąc przekonanym, że sprawy rozwiążą się same. Ale minęło już tyle czasu — cennego czasu — który mogłem choćby spożytkować na próby nawiązania kontaktu. Zamiast tego siedziałem na dupie i nie robiłem nic. Teraz rozumiem, że to było głupie i naiwne. Problemy nigdy nie rozwiążą się same. Jeśli znikną w nieoczekiwanym momencie, to najpewniej dlatego, że stawiliśmy im czoła sami, zupełnie nieświadomie. Ewentualnie ktoś odwalił kawałek niezłej roboty za nas, ale czy to dobrze? Powinienem czekać, aż ktoś mnie wyręczy w rozmowie z ojcem i przekaże mu, co tak naprawdę czuję, kiedy go nie ma; kiedy mam świadomość, że myśli o mnie jak o robactwie?
Nie powinienem.
To coś, co muszę zrobić samodzielnie.
Cholera, dlaczego jestem takim tchórzem, w dodatku naiwnym i głupim?
***
Nie nadążam za biegiem czasu. Nim spostrzegam, nadchodzi weekend, a z nim na czele całkiem niezłe rozpogodzenie. Mimo chłodu, jaki wciąż panuje na zewnątrz, cała okolica jest promienna, jasna i ciepła, jakby pochłonęło ją coś do tej pory niewidocznego. Lucy przed południem wyciąga Willa do kina, dlatego do wieczora siedzę z mamą, zajmując się różnymi pierdołami.
Rzecz jasna, część czasu pożytkuję na grę na fortepianie, nad którą wciąż muszę pracować, którą nadal muszę szlifować. To by najpewniej wyglądało inaczej, gdybym miał u boku kogoś, kto zna się na muzyce i technice; osobę, która jest w stanie pomóc komuś, kto już posiada pewne umiejętności i wiedzę, ale brakuje mu doświadczenia. Niestety nigdy nie myślałem o tym na poważnie. Po tym, jak skończyłem lekcje pod okiem Klemensa, który odebrał mi część dzieciństwa, chcąc nauczyć mnie gry, zrezygnowałem z dalszego szlifowania umiejętności u boku profesjonalisty i zająłem się tym na własną rękę — w swoim powolnym tempie. Zespół nigdy nie wymagał ode mnie cudów, dlatego w ogóle się nie stresowałem, że zostaję w tyle czy opóźniam postępy całej grupy.
Teraz natomiast czuję, jakby ta decyzja nie była najlepszym wyborem. Gdybym wciąż pobierał lekcje u kogoś z doświadczeniem, techniką i pasją — czyli u kogoś, kto szczerze i z zapałem chce pomóc drugiej osobie okiełznać talent — być może nie miałbym aż takiego problemu z przelaniem pragnień i emocji na klawiaturę. Niestety nie mogę o to winić nikogo — nawet siebie, bo tak naprawdę do tej pory nie rozważałem gry na poważnie. Zawsze uważałem, że fortepian jest czymś, co mi pomaga, ale ani razu nie przeniosłem myśli na tor: „a może by tak usiąść i pomyśleć nad przyszłością?", dlatego nie mogę być zły na siebie, że skończyłem w tak niejasnym punkcie.
No i gdyby nie ostatnie wydarzenia, prawdopodobnie nie uświadomiłbym sobie, jak wielkie znaczenie ma dla mnie muzyka i to, co mogę za jej pomocą przekazać. Gdy tak o tym myślę, w głębi nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę nie żałuję tego wszystkiego, co wywołałem swoim nieplanowanym coming outem. Choć ten w y p a d e k przyciągnął masę problemów i nieścisłości, nie mogę zaprzeczyć, że to mnie wzmocniło. I wprawdzie nie tylko mnie, ale też ludzi, którzy są częścią mojego życia, a także relacje, jakie nas łączą.
Moje życie na nowo nabiera stabilności i siły.
A ja idę z nim na równi.
***
Wykład Dobrevskiego standardowo porywa Philla, dlatego chłopak przez całą lekcję siedzi jak oczarowany, uważnie śledząc każde słowo nauczyciela. Wprawdzie mu się nie dziwię. Monologi fizyka nie są nużące, wręcz przeciwnie — są w stanie przyciągnąć uwagę także tych, których nie obchodzi słuchanie o energii oraz jej oddziaływaniu na inne źródła. To jest właśnie idealny przykład nauczyciela z powołania, a nie z przypadku.
W przerwie między zajęciami daję się porwać Timoteo. Najpierw przechodzimy przez korytarz, następnie przez wyjście ewakuacyjne i zostajemy na pustej klatce, nie musząc się martwić widownią. Nasza relacja już raczej nie jest czymś, co możemy ukryć bądź zatuszować, ale mnie to nie przeszkadza ani trochę. Pomimo nieciekawego startu, który zadziałał równie pobudzająco, co wylanie kubła lodowatej wody na głowę, powoli zaczynam się przyzwyczajać do drobnej uwagi. To nie tak, że ludzie mną gardzą. Znaczy, pewnie znajdą się nieliczni, co to mają mnie za robaka, ale nie dramatyzujmy, bo większość zdecydowanie ma głęboko w dupie, z kim się spotykam, póki nie odwalam na ich oczach żadnych dziwactw.
— Widzimy się później?
Pochyla się — powoli i z gracją, a zapach jego zmysłowych perfum błyskawicznie dociera do moich nozdrzy. Zaciągam się powietrzem i przechylam głowę, nieznacznie mrużę oczy. Ton jego głosu, a także sposób, w jaki akcentuje poszczególne słowa, przeciąga głoski — to działa na mnie niczym zaklęcie: kojąco i ogłupiająco, ale też w pewien sposób sprawia, że zaczynam myśleć o rzeczach, o jakich nie śmiałbym mówić na głos.
On po prostu budzi we mnie nowe oblicze — stronę, o istnieniu której do niedawna nie miałem pojęcia. Teraz te charaktery zaczynają się zazębiać, łączyć w jedność, wskutek czego ja sam ulegam lekkim zmianom, zaskakując nie tylko siebie, ale też bliskich.
— Jasne. — Wodzi wzrokiem po mojej twarzy, rozciąga kształtne usta w tym swoim charakterystycznym uśmiechu, a następnie skraca resztę dzielącej nas odległości i mnie całuje.
Dotyk jego miękkich warg, a także dużych i chłodnych dłoni na moich biodrach, które powoli i subtelnie wślizgują się pod moją koszulkę, standardowo odbierają mi zmysły i sprawiają, że zaczynam rozważać opcję zignorowania reszty świata, by w spokoju móc się zaszyć w jakimś odległym i bezludnym miejscu i spędzić tam całą wieczność.
On naprawdę działa na mnie w niepokojąco niebezpieczny sposób.
Ale mnie to nie przeszkadza.
— Więc — przeciąga, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak to na mnie działa — do zobaczenia.
A następnie parska i zaczyna kręcić głową w geście niedowierzania na widok mojej twarzy. Przełykam ślinę, czując chłód i zawód wynikające z ulotnienia się tego uzależniającego zapachu, lecz zaraz po tym zagryzam wargę i wracam do właściwej części budynku, od razu dostrzegając na horyzoncie Newta i Lucy. Patrzę na nich z odległości i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w ich kontakcie jest coś nienaturalnego. Z jednej strony widzę Newta, który już przedtem dawał jawne znaki bycia zainteresowanym Lucy. Na drugim końcu natomiast widzę własną bliźniaczkę, która nie wygląda na zniechęconą czy zdystansowaną, mimo iż najpewniej ma tę świadomość, że jest w typie Newta. A jednak w ich kontakcie wiruje coś, co skłania mnie do wyobrażenia, że coś tutaj nie gra.
Moje oczy automatycznie wędrują w głąb korytarza i wyłapują znajomą burzę czarnych jak heban włosów, które swobodne opadają na bladą i zmęczoną twarz Williama. Chłopak idzie w towarzystwie kolegów z drużyny, wolną ręką wystukując coś na telefonie. Mija stojącą do niego przodem Lucy, a ona, widząc, że chłopak oddala się bez słowa, mimowolnie podąża za nim wzrokiem. Newt od razu zerka za siebie przez ramię, a gdy rozpoznaje obiekt skupienia mojej bliźniaczki, nie pochmurnieje. Pozostaje niezmienny, a zarazem dzieje się z nim coś... dziwnego. Nie jestem jednak w stanie tego odczytać, gdyż Newt błyskawicznie przeskakuje spojrzeniem w jeszcze inne miejsce i przez moment sprawia wrażenie zaczarowanego. Jestem ciekawy, co może mieć na niego aż taki wpływ, dlatego przekręcam głowę we właściwym kierunku i wyszukuję tego szczególnego czynnika. Na widok rozwścieczonego Sama szczęka opada mi do ziemi.
Ponownie wracam do Newta, a konkretnie do jego spojrzenia — ciepłego i czułego; zdystansowanego, ale jednak na swój sposób bliskiego i znajomego. Pragnę wyczytać z jego oczu coś więcej; chcę dostrzec coś, co pozwoli mi stwierdzić, iż dobrze zakładam.
Ale to nie ma sensu. Newton lubi moją siostrę, Lucy. Wie, że Sam nie jest w stu procentach hetero. Wie, że chłopak spotyka się ze starszymi kolesiami, przez co się denerwuje, ale robi to tylko dlatego, bo się o niego martwi. W końcu Sam jest jego przyjacielem. Ci dwaj znają się od lat i prawdopodobnie wiedzą o sobie rzeczy, o jakich nikt inny nie ma pojęcia.
Dlatego to nie ma sensu. To spojrzenie, to uczucie malujące się w oczach Newta, kiedy ten spogląda na Sama. Do diabła, wcześniej tego nie dostrzegałem. Ale, z drugiej strony, wcześniej nawet nie miałem okazji przyjrzeć się im wszystkim z odległości, z ukrycia. Teraz, robiąc to, mam okazję spojrzeć na rzeczy z szerszą analizą, z większą uwagą. I dzięki temu...
Cholera.
Newt odwraca wzrok, a Lucy nagle zaczyna mu coś wyjaśniać z przejęciem. Sytuacja sprzed chwili odchodzi w zapomnienie. Wszystko wraca do normy. Newt ponownie skupia się na Lucy, a ona na nim. Rozmawiają, śmieją się i wyglądają na zadowolonych. Zupełnie, jakby żadne z nich nie wiedziało, że chwilę wcześniej oboje wpatrywali się z uczuciem w osoby, na które nie powinni tak spoglądać.
A jednak tak się stało. I ja miałem okazję wszystko dokładnie zaobserwować.
C h o l e r a.
Po prostu... Ech.
***
Phill wita się z Lindą szczerym uśmiechem, a ona nie wygląda na zawiedzioną faktem, że na więcej nie może liczyć. Ma świadomość tego, co dzieje się w sercu i umyśle Phillipa, dlatego nie naciska i po prostu jest, wspiera, rozumie.
Rozchodzimy się niedługo po tym. Lucy ma jeszcze coś do załatwienia, dlatego wracam do domu samotnie. Po drodze zatrzymuję się w piekarni i kupuję parę rogalików, o których nie mogłem przestać myśleć, odkąd Linda opowiedziała o swoim słodkim śniadaniu. Zadowolony z łupu przyspieszam kroku, by zaraz po tym stanąć w miejscu i wytrzeszczyć oczy, czując, jak mięśnie pod moją skórą gwałtownie się napinają, a żołądek skręca w supeł.
Samochód stojący na podjeździe znam aż za dobrze.
On tu jest. Przyjechał.
Błyskawicznie sprawdzam komórkę. Zero wiadomości od mamy, a to może oznaczać tylko jedno — ona również nie spodziewała się tej wizyty. Ale skoro ojciec już tutaj jest i najpewniej właśnie rozmawia z mamą, ja...
Do diabła, co powinienem zrobić?
Nie mogę uciec. Nie, ja przede wszystkim nie chcę uciekać. Już zbyt wiele razy poddałem się swojej tchórzliwej stronie, tracąc okazję na tak wiele obiecujących zmian. Nie mogę powrócić do złych nawyków. Nie mogę, a mimo to... Cholera! Czy ten dzień musi być taką bombą emocjonalną?
Zaciskam dłonie w pięści, a wargę zagryzam. Zmuszam nogi do ruchu. Idę powoli i ostrożnie, jakby z obawą, iż drzwi frontowe za moment się otworzą, a w ich progu stanie człowiek, który jednym spojrzeniem sprawi, że na nowo poczuję się jak nic niewarty dziwak.
Z w y r o d n i a l e c.
Potrząsam głową, chcąc wybić sobie z głowy tamten niefortunny dzień, kiedy wszystko wyszło na jaw. Wówczas z ust ojca padło wiele nieprzyjemnych słów, które do tej pory sprawiają, że czuję się paskudnie.
Po prostu wślizgnę się do pokoju cicho i zwinnie, przy odrobinie szczęścia — bezgłośnie.
Tak. Mimo wszystko wciąż nie jestem gotów na tę konfrontację. Nie stanę się superbohaterem z dnia na dzień, choćbym bardzo tego chciał.
Wstrzymuję za oddech, łapiąc za klamkę i lekko na nią naciskam. Drzwi nie wydają z siebie żadnego skrzekliwego odgłosu, dlatego otwieram je szerzej i wchodzę do środka, a następnie oddycham z ulgą. Pozbywam się odzienia wierzchniego, łapię za torbę z piekarni i idę w głąb korytarza. Im jestem bliżej wejścia do salonu, tym bardziej zestresowany się czuję. Serce łomocze mi w piersi tak mocno, tak intensywnie, jakby chciało się przez nią przebić. Robi mi się duszno; na czole pojawiają się pierwsze krople potu.
Docierają do mnie pierwsze szmery rozmów. Głosy nie są podniesione, wręcz przeciwnie — sprawiają wrażenie spokojnych i stabilnych. Staję przed wejściem, wytężając słuch. Przyłapuję się na tym dopiero po fakcie, kiedy zdaję sobie sprawę, że jest już za późno na odwrót.
— Ja... potraktowałem go okropnie, nie zaprzeczę. Później próbowałem go zrozumieć, naprawdę. Ale to... ciężkie. — Westchnienie.
— Musisz wiedzieć, że on nie ma na to wpływu, Edwardzie.
— Wiem. — Sposób, w jaki ojciec wymawia to słowo, jest tak łagodny i pełen nieścisłości, iż w jednej chwili jeży mi włoski na karku. — Dlatego przyjrzałem się temu z innej perspektywy. Zdaję sobie sprawę, że jeśli nie przestanę tego ciągnąć, zmarnuję ostatnią szansę.
— Ostatnią szansę? Na co? — Słysząc głos mamy, wyobrażam sobie jej twarz, jej wyraz i malujące się w oczach emocje. Mama jest złotą kobietą, potrafi okazać zrozumienie nawet wtedy, gdy sytuacja jest tragiczna. Dlatego jestem przekonany, że teraz, mimo iż siedzi obok ojca, który niespodziewanie opuścił dom na tyle czasu, a jeszcze wcześniej nas zaniedbywał, wygląda spokojnie i pokrzepiająco; skłania rozmówcę do zwierzeń.
— Na naprawę. — Kolejne westchnienie, w którym kryje się coś jeszcze. Emocja i reakcja, przez które mój żołądek skręca się jeszcze mocniej, wykręca się i przewraca, dostarczając mi kolejnej dawki wrażeń. — Gdybym wtedy choć spróbował okazać mu nieco więcej akceptacji, może... — Milknie i wzdycha jeszcze głębiej, wskutek czego po moich plecach przemykają chłodne dreszcze. Wypuszczam torbę z rąk, lecz ta na szczęście nie robi hałasu.
— Musisz wiedzieć, Edwardzie, że on wciąż jest tą samą osobą. On był taki zawsze. Już go takiego widziałeś, słyszałeś, kochałeś. To wciąż jest twój syn. — Jej głos zaczyna drżeć, podobnie jak moje dłonie. Splatam je ze sobą w koszyczek. — Nie myśl o nim jak o kimś obcym. Tym sposobem ranisz nie tylko jego, ale też siebie.
Ojciec nie odpowiada. Mama też nie ciągnie tematu. Oboje siedzą w ciszy, gorączkowo głowiąc się nad rozwiązaniem. I to jest właśnie dobry moment na to, abym się ewakuował i schował we własnym pokoju. Mimo to wciąż stoję w miejscu, nie mogąc zmusić własnych nóg do ruchu.
Bo w końcu... On tu jest i na dodatek rozmawia o mnie z mamą. Nie krzyczy, nie wyzywa, a mówi o zrozumieniu, o akceptacji, z którą wciąż ma problemy. Ale próbuje — tak przynajmniej podejrzewam. Właśnie on, ze wszystkich osób, stara się mnie zrozumieć. Nie mogę uciec. Nie mogę być jedynym, który nic nie robi.
Zaciskam dłonie tak mocno i nagle, że wywołuję w jednej z nich drgawki, na skutek czego uderzam lekko kłykciami o ścianę. Dźwięk na szczęście nie jest mocny, dlatego nie denerwuję się możliwym przyciągnięciem uwagi. Tak czy inaczej planuję coś, co zburzy moje ukrycie, więc...
Wzdycham głęboko i ze zdenerwowaniem, a także z zalążkami zniecierpliwienia. Stawiam pierwszy krok, ale nie mijam wejścia. Przecinam próg, wchodzę do salonu, w którym przesiadują rodzice. Oboje są zwróceni do mnie tyłem. Widzę zarys profilu mamy — kobieta patrzy na ojca ze współczuciem i wsparciem, a po jej twarzy błąka się cień obawy. Gdy patrzę na tatę, widzę tylko i wyłącznie jego zgarbione plecy — coś, co w jego oczach jest rzeczą niedopuszczalną, jeśli mowa o postawie.
Odwracam wzrok, kieruję się na drugi koniec salonu, gdzie stoi fortepian. Panele pod moimi stopami nie skrzypią i nie strzelają, dzięki czemu poruszam się bezgłośnie. Rodzice nawet nie spostrzegają, jak siadam na niskim stołku i prostuję plecy — wiem to, bo przez cały czas obserwuję ich kątem oka.
Ale w końcu nadchodzi ta chwila, kiedy muszę odciąć większość swych zmysłów, by wydobyć ze swojego wnętrza jak najwięcej. Moje dłonie wciąż drżą, ale mimo to udaje mi się je nakierować na klawisze i przejść do etapu, o którym jeszcze godzinę temu nawet bym nie pomyślał. Od tej strony poznali mnie tylko Lucy i Timo. I to było wystarczająco ciężkie, wręcz wycieńczające; niosło za sobą gromadę nerwów. Teraz jednak bez namysłu obnażam się przed osobą, na którą powinienem uważać; przed człowiekiem, względem którego powinienem być ostrożny i uważny.
Nie mam pojęcia, co mną kieruje.
Ale robię to. Przelewam wszystko, o czym myślę, każdą emocję, jaką czuję na klawiaturę i znowu zaczynam wyłapywać momenty, jak wszystko ze mnie uchodzi — może zbyt gwałtownie. W powietrzu unosi się nuta krępacji i obawy, ale nie brakuje jej też elementów zadowolenia i pewności, nadziei na zadowalający efekt. Dlatego do samego końca wytrzymuję tę presję i gram do skutku.
Chcąc pokazać prawdziwego siebie, gram to, co jest odłamkiem mojej duszy.
Patrz uważnie. Słuchaj uważnie. Nie odwracaj wzroku. Nie udawaj, że nie rozumiesz. Zrozum wreszcie, jaką osobą jest twój syn. Uświadom sobie, że wciąż jestem tym samym człowiekiem.
Czuję ścisk w gardle, więc gwałtownie odrywam ręce od klawiszy i pochylam się naprzód, by zacząć głośno kasłać. Słyszę szelest, dlatego lekko przekręcam głowę, od razu rejestrując, jak mama zrywa się z miejsca i do mnie podbiega.
Ale nie na niej skupiam całą uwagę.
Przedtem siedział zgarbiony, pogrążony w myślach. Brzmiał na zmarnowanego i zagubionego. Był jak zupełnie inna osoba.
A teraz?
Teraz stoi, a jego dłonie, mimo iż są uformowane w szybko bielące pięści, drżą. Zupełnie jak moje. Plecy ma proste, ale spięte. Usta zaciśnięte w wąską kreskę, mięśnie twarzy widocznie napięte.
A oczy, które do niedawna patrzyły na mnie z odrazą i niechęcią, zerkają na mnie z rodzajem powątpienia i, co najważniejsze, oznaką wewnętrznej walki, których od bardzo długiego czasu u niego nie dostrzegałem.




Komentarze

  1. Hejeczka,
    cudownie, ojciec się pojawił w domu i żałuje, zaczyna rozumiec wszystko, więc nic jeszcze nie jest stracone...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Fools - 19

SHUKUTEKI