Fools - 19

Mój oddech jest nierówny, a spojrzenie zamglone, najpewniej przez zbierające się w oczach łzy. Tracę poczucie rzeczywistości i już dłużej nie wiem, czy to wszystko ma miejsce naprawdę, czy może jest nieoczywistym snem. Chcę coś zrobić — cokolwiek: ruszyć się, odetchnąć czy choćby westchnąć, a jednak nie mogę, gdyż każdy zamiar gaśnie, nim zdąży dojść do skutku.
To nie była prosta, nic nieznacząca gra. Owa melodia miała większą wartość, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać; była moim pośrednim zwrotem do ojca, uwagą, a nawet uświadomieniem, że mimo wszystko wciąż jestem tą samą osobą, tym samym chłopakiem, który potrzebuje wsparcia i stabilizacji. Jednocześnie coś we mnie uległo zmianie, niewielkiej bo niewielkiej, ale w każdym razie j a k i e j ś, co już jest sporym sukcesem i powodem do zadowolenia. I o tym też pragnę powiedzieć — o wszystkich trudnościach, przez jakie przeszedłem, a także zmianach, które udało mi się zarejestrować.
Chcę po prostu sprawić, aby ojciec przestał we mnie widzieć wroga, a zaczął dostrzegać moje prawdziwe oblicze. Pragnę mu uświadomić, że nie zmienię tego, kim jestem, choćbyśmy obaj o tym marzyli, a także nie wpłynę na to, co bądź kogo lubię.
I... cóż... teraz, widząc jego spojrzenie oraz tlące się w oczach emocje, nie jestem pewien, czy osiągnąłem swój cel, ba. Nie wiem nawet, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Całość jest tak cholernie nierealna, tak nieprawdopodobna, iż szczerze się boję, że za moment wstanę i zastanę pusty, ciemny pokój, a następnie zejdę na dół i w kuchni zobaczę samotnie siedzącą mamę.
Żołądek mi się skręca na to wyobrażenie, dlatego mocno zaciskam szczękę, do której w tej samej chwili dochodzą pięści, i z determinacją spoglądam ojcu w oczy, chcąc mu w ten sposób przekazać, że to najwyższa pora na zakończenie tego sporu. Wszyscy źle znosimy to rozbicie, tę separację, dlatego nie możemy tego ciągnąć i jeszcze bardziej się pogrążać, bo to nas w pewnym momencie zniszczy; rozbije nas na kawałeczki. Ludzie to kruche istoty, podatne na wszelakie zniszczenia i zaniedbania. Musimy mieć na uwadze własne istnienie, własne potrzeby i z ostrożnością podchodzić do tego, co może mieć na nas zły wpływ.
Nagle zamieram, a oddech całkiem wstrzymuję, gdyż dostrzegam nieoczekiwaną reakcję — ojciec zbiera się w sobie i do mnie podchodzi, a ja momentalnie kulę się w duchu, przerażony i niepewny. Oczami wyobraźni widzę, jak zaczyna na mnie wrzeszczeć, a następnie wyprowadza mnie z domu i zamyka mi drzwi przed nosem. Automatycznie zalewają mnie siódme poty; serce zaczyna bić jeszcze szybciej, jeszcze intensywniej, bez problemu zagłuszając wszelkie dźwięki z tła.
A gdy wreszcie unosi ręce i skraca resztę odległości, do reszty się wyłączam, nastawiając się na najgorsze. Z drugiej strony natomiast nie chce mi się wierzyć, że ojciec jest zdolny do rękoczynów. Nigdy, przenigdy nie zniżył się do poziomu przemocy fizycznej, mimo iż nie szczędził sobie przemiłych epitetów — kierowanych nie tylko w moją stronę, ale też ogółem w kierunku osób o odmiennej orientacji. Dlaczego w takim razie znowu wracam do tej miernej skorupy, której powierzchnia z całą pewnością odetnie mnie od tych wszystkich zmian, tych wszystkich osiągnięć?
Niespodziewanie spinam barki, kiedy lądują na nich ciężkie i spięte ramiona; rozdziawiam buzię, nie potrafiąc zareagować w żaden inny sposób na widok garbiącego się naprzeciw ojca, który z trudem wytrzymuje presję wynikającą z kontaktu. Dopiero teraz w pełni zauważam jego spojrzenie — niepewne, wręcz wątpliwe i pełne żalu, którego nie potrafię właściwie zinterpretować; nie mam pewności, czy ta gorycz jest bezpośrednio związana ze mną, czy może bliżej jej do opisu prywatnych uczuć ojca względem tego, co zrobił zarówno mnie, jak i mamie. Twarz ma bladą, a oczy podkrążone; dolną partię twarzy zdobi kilkudniowy zarost, co zadziwia mnie najbardziej, bo od wieków nie widziałem na jego twarzy takiego zaniedbania. Ojciec zawsze w moich oczach był osobą stosowną, o właściwej postawie i prezencji.
Co w takim razie poszło nie tak?
Serce łomocze mi w piersi coraz szybciej, coraz mocniej, a wraz z nim na czele przyspiesza oddech, nad którym nie mogę zapanować. Przełykam gulę, próbuję nabrać głębszy wdech — z marnym skutkiem. Ale to nie ma znaczenia, gdyż w chwili, kiedy ciężkie ramiona ojca zamykają mnie w niepewnym uścisku, ponownie nieruchomieję i z szokiem wgapiam się w przestrzeń.
Czekałem na ten moment kupę czasu. Zdarzało się, że wręcz błagałem niebiosa, aby ojciec w końcu zrobił się nieco łagodniejszy, nieco bardziej uczuciowy i podszedł do mnie od lżejszej strony. Jednocześnie miałem świadomość, że to nie jest coś, co mogę dostać ot tak. Liczyłem się z jego ciężkim charakterem, z jego zdaniem i przekonaniami, co z góry mi zdradzało, że osiągnięcie tego celu wcale nie będzie takie proste.
A jednak... to właśnie się dzieje. Tak przynajmniej mi się wydaje.
Niestety nie potrafię odwzajemnić tego uścisku. Nie po tych wszystkich latach życia pod ciągłą presją. Mogę tylko stać i zastanawiać się, co odpowiada za tak nagłą zmianę.
Lekko przekręcam głowę i kieruję spojrzenie na mamę. Widząc jej minę, jej błyszczące oczy i mokrą od łez twarz, porzucam wszelkie wątpliwości i zaczynam rozumieć, że to nie jest żaden sen, a rzeczywistość.
I tym sposobem przekraczam granicę.
Świadomość, że powoli zaczynam osiągać to, co do niedawna wręcz wydawało się zwykłym marzeniem, nierealnym i złudnym, zrzuca z moich barków ciężar, a ulga, jaką nagle zaczynam odczuwać, jest nie do opisania.
***
Sytuacja w domu wciąż jest niejasna i napięta, dlatego odwołuję spotkanie z Timo i zostaję w pokoju. Domyślam się, jak ojciec mógłby zareagować na jego widok, a że nie chcę ryzykować, kiedy pewne kwestie powoli zaczynają nabierać stabilności, chwilowe zwolnienie tempa wydaje mi się najrozsądniejszym wyjściem.
Mimo wszystko nadal nie mam odwagi, by spojrzeć tacie w oczy, toteż do wieczora nie wychodzę z pokoju, a gdy wreszcie się na to decyduję, to tylko po to, aby dostać się do łazienki i po chwili wrócić do łóżka.
Leżę pod kołdrą i zwięźle opisuję Timo, co przedtem miało miejsce, lecz nagle odrywam spojrzenie od wyświetlacza, gdyż rejestruję cichy klekot. W progu drzwi zauważam Lucy, dlatego oddycham z ulgą i podnoszę się do siadu, odkładając telefon na bok. Odsuwam się odrobinę, robiąc miejsce bliźniaczce. Lucy, widząc ten gest, rozluźnia się i zamyka drzwi, a następnie podchodzi do łóżka i siada na jego krawędzi. Odchyla plecy do tyłu, głowę też, w związku z czym jej czarne loki odklejają się od łopatek, natychmiast zaczynając kołysać się w powietrzu.
Początkowo siedzimy w ciszy — niekompletnej, jeśli liczyć nasze westchnienia.
Lucy jednak w końcu przełamuje tę barierę i mówi, co jej leży na sercu.
— Usłyszałam skrawek rozmowy rodziców. Tata wraca do domu. — Kątem oka dostrzegam, jak jej prawa dłoń zaciska się na pościeli, drżąc z buzujących w żyłach emocji. — Czy to nie wspaniale? — Wyłapuję charakterystyczne napięcie w głosie.
— Nie brzmisz na zadowoloną. — Ściągam brwi, uważnie lustrując profil jej bladej twarzy.
— Bo się boję. — Śmieje się krótko i z napięciem, wskutek czego na moich ramionach pojawia się gęsia skórka. — A ty nie? Po tym wszystkim...
— Czego? — Przerywam jej, chcąc choć na moment odłożyć własną obawę na bok. Lucy chyba to rozumie, bo wzdycha i kończy sentencję.
— Mama nie powiedziała mu o aborcji. — Ostatnie słowo przechodzi Lucy przez usta z trudem; mina jej rzednie na skojarzenie o klinice. — A to nie jest coś, co powinnam trzymać w tajemnicy.
— To twoja sprawa.
— Nie do końca, Clay. — Przekręca głowę i łączy ze mną spojrzenia. — Sam widzisz, do czego doprowadziło mnie to prawo do własnych decyzji. To nie tak, że mając te siedemnaście lat, jesteśmy w stanie spojrzeć na daną rzecz od każdej strony. Bo nie jesteśmy. Jesteśmy... — Krzywi się, co automatycznie przechodzi na mnie. — Głupkami. Naiwnymi, działającymi pod wpływem emocji głupkami.
— To normalne, Lucy. Poważnie. — Dźwigam się i przerzucam nogi przez krawędź łóżka. — Nikt nie jest idealny. Wszyscy popełniamy błędy. I sam ojciec jest tego idealnym przykładem.
Siostra spuszcza wzrok i wzdycha, dzięki czemu mam minimalną pewność, iż poniekąd zrozumiała moje słowa. To nie tak, że zachęcam ją do gromadzenia tajemnic przed rodzicami, ale z całą pewnością nie popieram takiego zmuszania się do pewnych spraw. Skoro Lucy wciąż nie czuje się na siłach, by mówić o usuniętej ciąży, nie powinna tego robić, nawet jeśli chodzi tutaj o rozmowę z ojcem, który nie ma o niczym pojęcia.
— Tak czy inaczej... chcę mu o tym powiedzieć.
— Rozumiem. — Obejmuję ją jednym ramieniem. Widząc, jak Lucy się uspokaja, jak się rozpogadza i przymierza do uśmiechu, ja sam reaguję podobnie. — Mogę cię o coś spytać?
Od razu posyła mi zaciekawione spojrzenie.
Na samo wyobrażenie tych intensywnie czarnych włosów, tak genialnie komponujących się z jego niebieskimi oczami, pochmurnieję.
— Czy nadal... myślisz o Williamie?
Lucy automatycznie rozdziawia buzię, a jej oczy wypełnia zmieszanie, być może nuta niepokoju. Mam świadomość, że siostra nie jest przerażona faktem, iż wiem, a prędzej tym, że pytam. Ponownie spuszcza wzrok, łapiąc między zęby dolną wargę. Wzdycha.
— Wil... jest świetną osobą. — Śmieje się krótko, z nutą zagubienia. — Był taki moment, kiedy próbowałam dać sobie z nim spokój. Ale nie potrafię. Ilekroć na niego wpadam, czuję tę cholerną ekscytację. Nie mogę odwrócić wzroku. Nie mogę skupić się na niczym innym. Odwrócić się i odejść. Przenieść uwagę na inną osobę. Nie. To niewykonalne.
Znam ten stan aż za dobrze. Zanim nawiązałem kontakt z Timoteo, także czułem się paskudnie, nie mogąc w żaden sposób wpłynąć na własne myśli czy pragnienia. Zawsze czułem fascynację, zadowolenie; skrycie pragnąłem, aby i on w końcu zwrócił na mnie uwagę. Doskonale rozumiem, co czuje Lucy. W końcu... przechodziłem przez to samo.
Ale to wciąż nie daje mi jednoznacznej odpowiedzi.
— A Newt? Ostatnio dużo ze sobą rozmawiacie.
Usta Lucy rozciągają się w ciepłym uśmiechu.
— To taki głupek. — Zaczyna kręcić głową, cicho chichocząc. — Chociaż... Sam powinien się cieszyć z takiego przyjaciela. Być może i ja chciałabym, żeby ktoś troszczył się o mnie w podobny sposób.
To mnie nieco wybija z rytmu, w związku z czym lekko ściągam brwi. Lucy, widząc moją minę, śmieje się jeszcze głośniej, choć nie jestem pewien, czy w tej melodii kryje się tylko i wyłącznie rozbawienie; wyczuwam odrobinę frustracji, nieoczekiwanego zawodu. Siostra w końcu zasłania usta dłonią, co zazwyczaj pomaga jej się szybciej uspokoić.
— O co chodzi? — naciskam, chcąc za wszelką cenę poznać odpowiedź, gdyż pamiętam, co jeszcze dzisiaj widziałem na szkolnym korytarzu: sposób, w jaki Newt patrzył na Samuela.
— Newt... — Uśmiech na jej twarzy nabiera marzycielskiej formy, co zbija mnie z tropu jeszcze bardziej. Takie skakanie po emocjach nie jest zdrowe. — To dobry chłopak, ale na pewno nie dla mnie.
— Wie chociaż o tym? — Wychwytując jej zmieszane spojrzenie, dodaję: — Wie, że nie ma na co liczyć?
— Wydaje mi się, że Newt nigdy nie był mną zainteresowany.
— Nie? — Marszczę brwi. — Przecież musiałaś to zauważyć.
— To prawda. Tak też myślałam. Ale gdy się spotkaliśmy... — Milknie na moment, prawdopodobnie musząc nad czymś pomyśleć. Ja sam zaczynam się niecierpliwić, gdyż chcę szybko poznać odpowiedź i rozwiać wszelkie wątpliwości. — Po prostu musiałbyś znaleźć się na moim miejscu. Nie opiszę tego żadnymi słowami, ale... dało się to odczuć. Wiem, jak zachowuje się osoba zainteresowana. Wiem, jakie znaki wysyła. I, wierz mi, Clay, on na pewno o mnie tak nie myśli.
Nie drążę tematu. Skoro Lucy jest pewna swoich słów, nie zamierzam się z nią sprzeczać. Tym bardziej, że byłem świadkiem dość ciekawej sytuacji; widziałem, w jaki sposób Newt patrzył na Sama.
Odchrząkam.
— Jeśli naprawdę zależy ci na Williamie, nie poddawaj się.
— Clayton Dobra Rada. — Parska.
— A ty znowu o tym.
W nawyku wywracam oczami, a zaraz po tym łapię Lucy mocniej za ramię i ciągnę ją za sobą do tyłu. Oboje padamy na materac, splatając ze sobą palce naszych dłoni. Przez chwilę leżymy w ciszy, której nie przecina nic — nawet nasze oddechy, a to dlatego, bo wreszcie możemy czuć się spokojnie; nasze barki nareszcie dźwigają znacznie mniejszy ciężar. Lekko przekręcam głowę i kieruję rozbawione spojrzenie na twarz Lucy. Widzę, że błąka się po niej niewielki uśmiech, a samo spojrzenie wciąż ma w sobie nutę smutku. Mimo to zdaję sobie sprawę, że siostra powoli z tego wychodzi i odzyskuje dawną energię. Ściskam jej dłoń mocniej, a ona to odwzajemnia.
Do naszej dwójki w końcu dołącza mama. Jej twarz jest zmęczona, ale oczy zdradzają wszystko, o czym kobieta myśli. Jest zestresowana i pełna obawy, czemu się wprawdzie nie dziwię, ale widzę też ulgę — niewielką, to prawda, ale w każdym razie znaczącą.
I choć to ciężkie, schodzę na dół z Lucy u boku, by w końcu zasiąść przy stole z pełną rodziną, tym razem nie czując aż tak wielkiego przytłoczenia, jak to miało miejsce w przeszłości.
N a r e s z c i e.
Aż nie chce się w to wierzyć.
Teraz będzie tylko lepiej. Ufam temu. C h c ę  w to wierzyć.
Tak też robię.
***
Wciąż nie jestem gotowy na zainicjowanie spotkania ojca i Timo, dlatego staram się nie narażać i chwilowo nie zapraszam chłopaka do siebie, coby przypadkiem nie rozpętać burzy. Timoteo na szczęście nie jest zły z tego powodu, choć... tego też nie mogę w pełni stwierdzić. W końcu on zawsze stara się zrobić wszystko, aby mnie wesprzeć czy wspomóc. Przywykłem do wizji, że chłopak jest moim oparciem; osobą, na którą mogę liczyć w każdej kwestii. A jeśli tym razem znowu patrzę na niego pod tym kątem, będąc przekonanym, że takie uciekanie mu odpowiada?
Odwracam głowę i wyglądam przez okno, na moment skupiając uwagę na zachmurzonym niebie. Wiatr gna, pędzi i porywa za sobą wszystkie elementy; łyse gałęzie drzew falują w nadany rytm, kołyszą się na boki. Mrużę oczy na ten widok, a wargę lekko zagryzam.
Muszę z nim porozmawiać. Spytać go, co tak naprawdę myśli o tej sytuacji. Też chcę być w jego oczach osobą, na której może polegać; kimś, do kogo bez zawahania zwróci się z problemem, bo będzie mieć tę świadomość, że nie pożałuje swojej decyzji.
Nawet nie spostrzegam, jak lekcja dobiega końca. Phill stuka mnie w ramię, co od razu przywraca mnie do rzeczywistości. Zabieram wszystkie swoje rzeczy i wychodzę na korytarz, gdzie wpadam na Williama. Chłopak posyła mi blady uśmiech, który ma w sobie jedynie mierną nutę ciepła, a następnie idzie dalej, spuszczając głowę. Zaczynam się martwić, dlatego wstrzymuję chód i już zwracam się w kierunku oddalającego się kolegi, lecz na końcu korytarza dostrzegam Lucy. Siostra idzie pewnie i z determinacją, lecz cała ta aura nieugiętości wygasa w chwili, kiedy William zatrzymuje się przed nią. Lucy wówczas ujmuje jego twarz w dłonie, a samo jej spojrzenie ulega drastycznej zmianie. Przez to denerwuję się jeszcze bardziej, bo nie mam najmniejszego pojęcia, co się dzieje z Willem, ale tym samym zdaję sobie sprawę, że nie mogę naciskać. Rzeczywiście Willy nie wygląda najlepiej. Rzekłbym, że sprawia wrażenie załamanego do reszty, a przecież dopiero co zaczął odzyskiwać siły po stracie przyjaciela. Coś musiało się stać. Tylko co? Ja być może nie poznam odpowiedzi, ale Lucy...
— Clay? — Głos Phillipa wyrywa mnie z rozmyślań, wskutek czego lekko się wzdrygam. W ostatniej chwili udaje mi się wyłapać, jak Lucy chwyta Willa za ramię, by zaraz po tym zniknąć wśród tłumów. — Wszystko gra?
— Taa, tylko trochę się zamyśliłem. — Macham dłonią niby od niechcenia, w rzeczywistości chcąc jak najszybciej porzucić ten temat. Później spytam Lucy, co się stało. — Idziemy?
Phill kiwa głową i już nie pyta, czy oby na pewno wszystko gra. Znamy się tyle czasu, że doskonale wiemy, w którym momencie należy odpuścić, a w którym można pozwolić sobie na większy wywiad.
To jest niestety ten moment, kiedy nie mam ochoty na rozmowę.
A na pewno nie o Willu i pogawędce, jaką niedawno uciąłem sobie z Lucy.




Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniale, wspaniale, miło, dobrze że ojciec wrócił choć mogli by tak od serca porozmawiać wyjaśnić wszystko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

SHUKUTEKI