Fools - 20

Nareszcie nadchodzi taki poranek, w którym nie czuję zbyt intensywnego wywrotu w żołądku, gdy spotykam się twarzą w twarz z ojcem, choć nie zaprzeczę — wciąż jestem spięty i bardzo zdenerwowany. Dziwne, gdybym nie był, skoro przez ostatnie lata żyłem pod ciągłą presją i przez cały ten czas widziałem ojca w złym świetle. Niezależnie od pory dnia dostrzegałem wokół niego ciemną aurę, która mnie ostrzegała, że pożałuję, jeśli powiem choćby słowo o tej przeklętej orientacji. Dodatkowo sposób, w jaki wraz z Lucy się wypowiadał o rzeczach związanych z moimi obawami, zadziałał na mnie wyjątkowo dotkliwie: wniknął w moją psychikę do tego stopnia, iż w pewnym momencie byłem wręcz przekonany, że orientacja już na zawsze będzie moją małą tajemnicą.
I wprawdzie byłaby, gdyby nie tamta impreza. Gdybym wówczas został w domu, nikt nawet nie wysunąłby wobec mnie podejrzeń. Ba! Gdybym tylko wtedy nie wszedł do łazienki, przez następne tygodnie mógłbym spać spokojnie. Aż dziw bierze, że tak proste wydarzenie wywróciło moje życie do góry nogami.
I choć wszystko powoli wraca do pierwotnego stanu, mam tę świadomość, że tak naprawdę nic już nigdy nie będzie wyglądać tak samo. Nie jestem z tego powodu zdruzgotany czy, co gorsza, zawiedziony. Cieszę się jak diabli, bo te tygodnie, mimo iż początkowo były ciężkie i pełne zawirowań, dały mi poważną lekcję, którą z przyjemnością wziąłem sobie do serca.
Z drugiej strony wierzyć się nie chce, że w tak krótkim czasie wydarzyło się tyle z ł a. Miałem świadomość, że sprawy w mojej rodzinie nie układały się od dłuższego czasu, ale dopiero w chwili, kiedy do dostępnego dla wszystkich domowników zestawu doszedł fakt, że lubię chłopaków, największe brudy się wylały i dały mi do zrozumienia, w jak żałosnej pozycji od początku się znajduję. Wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą, otwierając mi oczy. Dopiero dzięki temu zauważyłem, ile wycierpiała mama. Choć mogło się wydawać, że kobieta siedziała cicho i przymykała oko na zachowanie ojca, teraz rozumiem, że robiła to, bo wiedziała, że on w pewnym momencie zrozumie swój błąd; mama do samego końca wierzyła, że ojciec wreszcie skróci ten cholerny dystans i wróci do naszej rodziny.
Niektórzy ludzie po prostu potrzebują czasu, aby pogodzić się z pewnymi faktami. Kwestiami, które sprawiają im duży problem."
Te słowa, choć początkowo niezrozumiałe, niespodziewanie stały się czymś zaskakująco oczywistym. Nawet nie wiem, kiedy to nastąpiło, ale rzeczywiście — w pewnym momencie zacząłem doceniać pojęcie czasu i czekać, aż moi bliscy na spokojnie poukładają myśli. Zrobił to Phill, zrobiła to Lucy. Podjął się tego nawet ojciec, który do samego końca trzymał mnie w tej cholernej niepewności.
Ale udało się.
Każdy z nas skonsumował czas w odpowiedni sposób, a efekty, jakie ten czyn za sobą przyniósł, są więcej niż zadowalające.
***
Odchylam plecy i wzdycham, z trudem wciskając w siebie końcówkę sałatki. Patrząc na ilość mięsa, mama chyba wzięła do siebie moją rade, aby zieleninę zastąpić czymś bardziej pożywnym.
— No, chłopaki. — Lucy pochyla się, opierając łokcie o czysty blat, a w jej oczach błyskają charakterystyczne dla jej entuzjazmu ogniki. — Wiem, że nikt z nas nie jest w formie na grę przed publicznością, ale co powiecie o zwykłym wypadzie na koncert? — Unosi brwi zachęcająco, patrzy na każdego z nas po kolei: najpierw na mnie, następnie na Sama i Newta, którzy siedzą obok siebie. — To w przyszłym tygodniu. Wstęp ma każdy.
— Czemu nie? — Samuel wzrusza ramionami, a głowę przechyla w kierunku Newtona. — Mnie pasuje.
Newt przez chwilę patrzy na profil Sama z nieodgadnioną emocją w oczach, lecz zaraz po tym nawiązuje kontakt z uśmiechniętą Lucy i kiwa głową na potwierdzenie. Siostra mówi, abym zaprosił Philla i Timo; twierdzi, że im będzie nas więcej, tym zrobi się weselej. Nie zamierzam się spierać, więc idę w ślady kolegi i również kiwam głową w geście zgody.
W sumie spodziewałem się, że nie damy rady wystąpić — nie po tak długiej przerwie, która wprawdzie ciągnie się do tej pory, bo zarówno Lucy, jak i chłopaki mają swoje sprawy na głowie, przez co nie mogą poświęcić tyle czasu na próby, co przedtem. Czy jest mi przykro? Nie sądzę. Pewnie, że byłoby miło zaprezentować się przed publicznością i, być może, spotkać się z pozytywnym odbiorem, ale patrząc na całą sytuację obiektywnie, naprawdę nie odczuwam takiej potrzeby. Do niedawna byłem niepewny względem gry płynącej z głębi serca, lecz po opiniach, jakie usłyszałem od Lucy i Timo, a nawet mamy i taty, naprawdę nie potrzebuję dodatkowych słów otuchy. Wystarczy mi, że ci najważniejsi docenili moją grę, moją ukrytą stronę, nad którą wciąż muszę pracować.
Tyle naprawdę mnie zadowala.
Do stolika dosiada się Will; jego oczy są znowu podkreślone przez fioletowe cienie, a sama cera wydaje się jaśniejsza niż zazwyczaj. Do niedawna byłem przejęty tym faktem, bo bałem się, że William znowu pęka i nie może się podnieść po stracie przyjaciela. Okazało się, że powodem jego stanu jest zupełnie inna rzecz.
Tamtego dnia, gdy wpadłem na niego na korytarzu, a następnie zobaczyłem reakcję Lucy, autentycznie się przestraszyłem. Nie chciałem naciskać, dlatego w domu w spokoju czekałem na powrót siostry, a gdy ta wreszcie się zjawiła, powiedziała mi, że William wygląda jak wygląda, bo dostał list, który Glenn napisał przed śmiercią. Nikt początkowo nie wiedział o jego istnieniu. Znalazła go mama Glenna w pamiętniku chłopaka niedługi czas po jego pogrzebie. Lucy nie zdradziła mi treści wiadomości, za co jej nie winię, ale zapewniła, że nie muszę się martwić o Willa, bo chłopak dobrze zdaje sobie sprawę, iż nie może się zaniedbywać i zadręczać do granic możliwości. Wierzę jej słowom i ufam zapewnieniom Williama, dlatego po prostu trzymam kciuki, aby największe emocje opadły jak najszybciej, bo właśnie w nich tkwi sedno sprawy.
Widzę, że on i Lucy mają się ku sobie, ostatnie rozmowy i spotkania zdecydowanie zbliżyły ich do siebie. Niestety oboje są w tak opłakanym stanie, że na pierwszym miejscu muszą postawić własne zdrowie, a dopiero po nim ewentualne pragnienia. Grunt, że mogą na siebie liczyć — na wzajemne wsparcie i towarzystwo.
Nagle Sam parska na głos, przyciągając nie tylko naszą uwagę, ale też ludzi siedzących w pobliżu. William unosi brwi w geście niezrozumienia, a Lucy posyła mu pobłażliwe spojrzenie, choć nawet ja widzę ten cień uśmiechu na jej pozornie spokojnej twarzy. Blondyn odchyla telefon, mówiąc coś do Newta, na co ten reaguje cichym westchnieniem i spuszcza wzrok. Sam jednak nic sobie z tego nie robi i na nowo skupia się na telefonie, zaczynając szybko wystukiwać wiadomość.
Z zainteresowaniem patrzę na Newtona jeszcze przez chwilę. Sprawia wrażenie obojętnego, a nawet zamyślonego, ale widzę w jego spojrzeniu drugie dno. Ostatnio tych emocji i złudzeń pojawia się więcej, czego wprawdzie nie rozumiem, bo nie mam pojęcia, co dzieje się w głowie Newta. Niestety to ten typ człowieka, którego za cholerę nie da się rozszyfrować, choćby bardzo się chciało. Wciąż zadziwia mnie różnica w zachowaniu jego i Sama. Podczas gdy Samuel jest dość oczywisty, często szczery, bezpośredni i impulsywny, Newt po prostu siedzi i obserwuje, rozmyśla i słucha; jest opanowany. Pojęcia nie mam, jak ci dwaj nawiązali ze sobą aż tak dobry kontakt, skoro są dwiema różnymi osobowościami, które raczej na co dzień nie chodzą w parze.
Pamiętam, jak moja orientacja była dopiero świeżą sprawą. Wówczas siedziałem na stołówce z Samem; Phill był chwilowo poza moim zasięgiem, a William unikał szkoły z powodu pewnego przykrego wydarzenia. Wtedy Newt dosiadł się do naszego stolika, a gotowość i uwaga, jakie zaczęły malować się w oczach Samuela, były co najmniej zastanawiające. Do tej pory nie jestem przekonany, co to spojrzenie mogło oznaczać. Newton wtedy nie wiedział, że Sam spotyka się ze starszymi kolesiami, a co za tym idzie — nie mógł ingerować w te spotkania, co z góry wyklucza złość Sama z tego powodu. Nie wydaje mi się też, abym miał prawo wnikać w ich prywatne sprawy, dlatego...
Chyba po prostu muszę pogodzić się z niewiedzą.
Wzdycham, lecz nie przyciągam niczyjej uwagi. Na końcu pomieszczenia wychwytuję Philla, który zaraz po tym dosiada się do stolika i zaczyna trajkotać o zapowiedzi nowego czempiona w Lidze Legend. Nie wiedząc, jak zareagować, bo nie jestem na bieżąco z grą i po prostu nie mogę odwzajemnić tego entuzjazmu, przelotnie rzucam spojrzeniem po stołówce i niespodziewanie wstrzymuję oddech. Dopiero po chwili spostrzegam, że z fascynacją przyglądam się tej znajomej twarzy, tym hipnotyzującym oczom i kształtnym wargom.
Kilka wspomnień przelatuje mi przez myśli.
Pamiętam, gdy jeszcze przed feriami siedziałem przy tym stoliku z Phillem. Istnieje szansa, że wtedy też jadłem sałatkę; Phillip opowiadał mi w równie entuzjastyczny sposób o jakieś dziewczynie, a ja nie miałem pojęcia, jak zareagować, więc rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wówczas w zasięgu mojego wzroku pojawił się Timoteo — szedł szykownie i pewnie; przyciągał wzrok. Wtedy tylko mogłem się w niego wpatrywać, dlatego nieco się zmieszałem, gdy nagle się do nas dosiadł. Sytuacja teraz się powtarza — z tą różnicą, że już nie jesteśmy zwykłymi nieznajomymi, a kimś znacznie bliższym: kimś, kto ma wspólną więź i historię. Aż wierzyć się nie chce.
Pamiętam ten moment, w którym Timo wyłapał, że źle się czuję, dlatego zabrał mnie na Złotą Górę i wysłuchał wszystkiego, co miałem do powiedzenia. Wyrzuciłem z siebie wszystko bez żadnych oporów, choć tak naprawdę nie znałem Timo i nie wiedziałem, czego mogę się po nim spodziewać. Mimo to nie widziałem żadnych przeciwwskazań w opowiedzeniu o swojej rodzinie, o ojcu i znajomych. Timoteo mnie wysłuchał i powiedział, że ludzie potrzebują czasu; pamiętam te słowa do tej pory i bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z ich wartości.
Pamiętam południe, które spędziliśmy w moim domu. Zagrałem w jego obecności na fortepianie, ponownie tracąc kontrolę nad emocjami, w związku z czym wyrzuciłem z siebie więcej, niż planowałem. Byłem zawstydzony i nie wiedziałem, co zrobić, dlatego uciekłem do siebie. Timo poszedł zaraz za mną, a gdy nie odpowiedziałem, podszedł do mnie i...
Przyjemne ciepło rozlewa się po moim ciele na wspomnienie tamtego pocałunku, dlatego nieświadomie zagryzam wargę i przełykam gulę, zastanawiając się, czy znowu wszystko po mnie widać, czy może tym razem dobrze ukrywam myśli.
Rozciągam usta w uśmiechu, kiedy chłopak pochodzi do stolika i siada obok.
— Clay to skleroza, więc wolę spytać od razu. — Lucy wychyla się, by móc spojrzeć na Timo. — Z góry zaznaczę, że nie przyjmuję odmowy.
— Ach, tak?
— Żebyś wiedział.
— W takim razie zamieniam się w słuch.
Lucy uśmiecha się łagodnie, a w tym geście nie ma nic z wymuszenia. Wydaje mi się, że jej sympatia względem Timoteo jest szczera, pomimo początkowych niechęci.
Siostra zaczyna opowiadać o koncercie, jakby jeszcze nie wiedziała, że na pewno pójdziemy tam całą paczką. Jest tak zafascynowana paroma zespołami, że ma w czerech literach nasze miny i mówi o występach do samego wyczerpania tematu. Gdzieś w środku dodaje, że idziemy tam wszyscy. No i żadne z nas nie próbuje się spierać — wizja wspólnego wypadu wydaje się naprawdę przyjemna.
Być może będzie to dobra okazja do pożegnania pewnych zmartwień?
Dzwonek zaczyna trajkotać, dlatego zbieramy się z niechęcią i rozdzielamy w odpowiednich grupach. Dołączam do Newta, kierując się na ostatnie rozszerzenie. W połowie drogi dopada mnie myśl, że bycie wścibskim wcale nie musi być takie złe, dlatego już otwieram buzię, by zadać pytanie, ale wtedy Newton głęboko wzdycha, odgarniając kosmyki włosów z czoła.
— Co jest? — Cała wścibskość gdzieś ulatuje. Teraz po prostu chcę podnieść go na duchu, bo widzę, że nad czymś gorączkowo rozmyśla.
— To nic. — Macha dłonią od niechcenia.
— No okej. Ale jakbyś chciał pogadać, to śmiało.
— Zapamiętam. — Zdobywa się na niewielki uśmiech, przez który zaczynam czuć się trochę nieswojo.
Najwyraźniej on też potrzebuje jeszcze trochę czasu, by zdobyć się na szczerość.
Mogę mieć tylko nadzieję, że nie zgubi się gdzieś po drodze.
***
Wspomnienia ze stołówki wracają do mnie raz jeszcze, przez co nie mogę stłumić uśmiechu i po prostu szczerze się, siedząc obok Timo.
— Dobrze się czujesz?
Przechylam głowę i patrzę mu w oczy, ponownie napawając się ich niecodziennym kolorem, tym charakterystycznym blaskiem i hipnotyzującym kontaktem.
— Idealnie.
Nie może być inaczej. Nieważne, od której strony na to spojrzę, jestem w pełni przekonany, że każda rzecz, jaką udało mi się osiągnąć do tej pory, pojawiła się tylko i wyłącznie dzięki obecności i wsparciu Timo. Nie chodzi o to, że w siebie nie wierzę, bo po ostatnich wydarzeniach nabrałem trochę pewności siebie. Prawda jest taka, że nie osiągnąłbym niczego, gdybym nie miał go obok siebie. Gdybym wtedy nie wymienił z nim paru zdań, nie dostałbym tego zastrzyku energii i nie wygarnąłbym ojcu, co myślę o jego zachowaniu. Gdybym tamtego dnia nie znalazł się w punkcie widokowym, nie usłyszałbym, że każdy z nas potrzebuje czasu, a co za tym idzie — nie byłbym w stanie samodzielnie zdobyć się na tę cierpliwość i w spokoju poczekać na decyzję bliskich. Timoteo tak naprawdę towarzyszył mi w każdym szczególnym momencie — czy to w chwili, kiedy wraz z Lucy pojechałem do Willa, czy choćby tamtego wieczoru, kiedy ojciec wrócił do domu i zobaczył nas razem. Ten widok najpewniej dał mu do myślenia. Mnie również — do tego stopnia, że zyskałem pewną inspirację, dzięki której potrafię grać z głębi serca i być z tego dumnym.
Ponownie się uśmiecham, lecz nie tak szeroko i bezpośrednio.
Prawdopodobnie jesteś najlepszym, co mnie spotkało.
I nagle jego kształtne wargi się rozchylają, a rozbawione ogniki w oczach ustępują miejsca zadumie. Patrzy na mnie w skupieniu, nerwowo przełyka ślinę. Błądzi zdziwionym wzrokiem po mojej twarzy, co z każdą kolejną sekundą zadziwia mnie jeszcze bardziej.
— Naprawdę tak myślisz?
Chłodne dreszcze przebiegają mi po plecach, a na ramionach wyrasta gęsia skórka, pod wpływem której wzdrygam się niemal niezauważalnie. A przynajmniej mam taką nadzieję. Zdziwienie w oczach Timoteo wyraźnie daje mi do myślenia, że powiedziałem to na głos.
Doprawdy...
Chyba nie byłbym sobą, gdybym tego nie zrobił.
— Zdecydowanie.
Jego usta nie pierwszy raz spoczywają na moich, podobnie z dłońmi, które lądują na biodrach. We właściwym momencie dociera do mnie zapach jego łagodnych perfum, a także ostatecznie zaczynam czuć znajome spięcie. Znowu pragnę więcej dotyku, więcej obecności, więcej jego towarzystwa.
Tak, to nie jest pierwszy raz, kiedy tego doświadczam, lecz z całą pewnością mogę rzec, że nasz pocałunek jeszcze nigdy nie prezentował się równie zmysłowo, co obecnie.
***
Spotykamy się w umówionym miejscu całą grupą. Phill pojawia się z Lindą, na samym starcie racząc mnie informacją, że chyba zapomniałem ubrać się jak emo, co do tej pory było u mnie normą. Linda w nagrodę sprzedaje mu kuksańca w bok, od siebie dodając, żebym nie słuchał tego idioty, bo wyglądam dobrze w jasnej koszulce. Sam i Newt wyjątkowo sprawiają wrażenie wyluzowanych, jakby między nimi nie było żadnego napięcia. Podobnie z Lucy i Willem, którzy wreszcie wytwarzają aurę osób zadowolonych. Sam nie wiem, czy dobrze zakładam, czy może wszystko oceniam pozytywnie, bo sam jestem w cholernie dobrym humorze.
Coś mi jednak podpowiada, że tym razem nie jestem w błędzie. Coś, a raczej k t o ś.
Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że sprawy nie mogą zawsze prezentować się tak wspaniale, bo wtedy nie będzie ciekawie.
Jak to sama Lucy powiedziała — wciąż jesteśmy naiwnymi, działającymi pod wpływem emocji głupkami. W naszej naturze leży popełnianie błędów, a także radzenie sobie z przeróżnymi problemami — tymi zarówno drobnymi i niezbyt znaczącymi, jak i tymi z wyższej półki, które po drodze przysporzą nam masę zmartwień.
Mimo to wszyscy wiemy, że teraz możemy odłożyć te cholerne zmartwienia na bok, by w spokoju móc się nacieszyć beztroskim wieczorem.
Jak przystało na prawdziwych głupków.




Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniale, czyżby Newt podkochiwał się w Samie, miło, aż miło się patrzy że Lucy nie ma już żadnych uprzedzeń...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Fools - 19

SHUKUTEKI