Fools - 11
Wypełniwszy świstek związany z zawieszeniem, zbieram się do
wyjścia. Niechętnie toczę się przez korytarz, myśląc o
niebieskich migdałach. Szybko dostaję się na drugie piętro i już
po chwili staję obok Sama, bezwładnie opuszczając ramiona. Chłopak
rzuca spojrzeniem gdzieś w głąb korytarza, natychmiast ściągając
brwi.
— Chyba za słabo mu
przywaliłeś.
Wlepiam gały w Tonego, obok
którego stoi Karen i paru innych kolesi.
— Czy ja wiem. — Wzruszam
ramionami.
Limo pod okiem jest dostatecznie
wyraźne, więc chyba coś poczuł. W każdym razie niech korzysta z
zadowolenia. Sielanka minie dzisiejszego popołudnia, zaraz po
rozmowie mamy z jego rodzicami. Sam nie wiem, czy ten pomysł jest
dobry. Fakt, to sprawa Lucy i Tonego, ale mimo wszystko ci ludzie
powinni mieć świadomość nieodpowiedzialności syna.
Tak mi się przynajmniej wydaje.
— O co tak właściwie chodzi
między tobą a Newtem? — Patrzę Samowi w oczy. — Ostatnio jest
dość dziwnie.
Sam spuszcza wzrok.
— Trochę się rozgadałem i
powiedziałem o tamtym facecie.
— Mówisz o tym starszym
kolesiu? — pytam dla upewnienia.
— Nie jest aż taki stary —
Sam parska. — Nie ma nawet czterdziestki. Ale tak, o nim mowa.
Powiedziałem przy Newcie zbyt wiele. — Wzrusza ramionami. —
Drążył temat, więc wyjaśniłem co i jak, a on wtedy się
zdenerwował i powiedział, że jestem nierozważny.
— Okej? — Unoszę brew,
zmieszany. Nie spodziewałbym się tego po Newtonie.
— Nie chciało mi się tego
słuchać, więc wróciłem do siebie. Na następny dzień znowu mnie
umoralniał. Wkurzyłem się i powiedziałem mu parę niemiłych
słów, czego teraz żałuję. Ale przeprosiłem. Poniosło mnie i
tyle. — Wzdycha.
— Aż tak cię rozzłościł?
— Trafił w samo sedno. —
Uśmiecha się drętwo. — A to potrafi zaboleć.
— Nie mogę się nie zgodzić.
— Mrużę oczy.
W tle wyłapuję twarz Phillipa.
Nawiązuję z nim kontakt, w wyniku czego Phill wstrzymuje chód.
Przez moment patrzy na mnie ze zmieszaniem i bólem, lecz w końcu
wypuszcza powietrze — widzę to po ruchu warg — i zaczyna się
kierować prosto do naszej dwójki. Sam patrzy na niego z
zaciekawieniem, nie mówiąc ani słowa. Obaj czekamy, aż Phillip
podejmie próbę kontaktu jako pierwszy.
O dziwo przychodzi mu to z
zadziwiającą łatwością.
— Wbiłem siódmy poziom
maestrii na Teemo. Teraz będzie się pięknie prezentować ze
skórką Omega Squad. — Wypina dumnie pierś.
— Znowu męczysz Ligę Legend?
— Ściągam brwi.
— Rankedy to idealny sposób na
odstresowanie.
— Przecież zawsze dostajesz
przy nich szału.
— Tylko, kiedy przegrywam —
Phill poprawia.
— No to mówię. — Przewracam
oczami.
Przerywa mi donośny rechot
Tonego. Zerkam w jego kierunku. Chłopak obejmuje ramieniem swoją
dziewczynę, a wolną ręką wystukuje coś na telefonie. Zaraz po
tym pokazuje reszcie aparat, na co tamci wybuchają śmiechem.
A do diabła z nimi.
Wzdycham. Kątem oka wyłapuję,
jak Phill zaciska dłonie, dlatego natychmiast rozglądam się
dookoła. Na moją twarz od razu wpływa uśmiech, a to wszystko za
sprawą tego charakterystycznego koloru oczu. Timo jednak nie
odwzajemnia zadowolenia. Podchodzi z powagą, przez moment mierzy
mnie spojrzeniem. W końcu rzuca pod nosem, że musi mnie porwać na
moment, więc już w następnej sekundzie odwraca się na pięcie i
idzie w tylko sobie znanym kierunku. Widzę zapytanie w oczach
Philla, dlatego w odpowiedzi wzruszam ramionami i ruszam za starszym.
Przechodzimy przez wyjście ewakuacyjne, a następnie schodzimy
piętro niżej. Timoteo zatrzymuje się, opiera plecy o ścianę;
patrzy na mnie z czymś w rodzaju nerwów. Nie wiem, jak to
zinterpretować, więc po prostu stoję i milczę, czekając, aż
chłopak zrobi cokolwiek, co rozwieje tę niepewność.
Przenosi spojrzenie na moją
dłoń. Złość wdziera się na jego twarz, co do reszty wybija mnie
z rytmu.
— O co chodzi? — Nie mogę
zapanować nad ciekawością.
Timo wzdycha i podchodzi bliżej,
biorąc moją dłoń w objęcia swoich. Lustruje nadgarstek z uwagą,
z troską, by w końcu pokręcić głową i posłać mi spojrzenie
pełne żalu.
— Nigdy więcej tego nie rób.
Ręce to twój skarb. — Mruży oczy z konsternacją.
I nagle dociera do mnie, że
rzeczywiście użyłem swojej dominującej ręki. Nie raz, ale dwa.
Najpierw walnąłem w ścianę, raniąc kłykcie, a teraz zrobiłem
to samo twarzy Tonego, również szkodząc własnej dłoni. A to
dzięki własnym rękom jestem w stanie stworzyć muzykę.
Nawet o tym nie pomyślałem.
Ale to wyjaśnia złość
Timoteo.
Rozciągam usta w uśmiechu,
szczerze zadowolony z faktu, iż chłopak się o mnie martwi. Nikt
nawet nie zwrócił uwagi na to, że bezmyślnie uderzyłem Tonego
swoją cenną dłonią. Dopiero Timo uświadomił mi tę rzecz.
Nic nie mówię. Ujmuję twarz
chłopaka w dłonie i całuję go czule, kompletnie nie przejmując
się potencjalnymi obserwatorami. Nie wydaje mi się, aby kamery
działały w tym miejscu. A nawet jeśli — trudno. Na korytarzu
nieraz dzieją się o wiele lepsze rzeczy.
Odsuwam się od niego i spuszczam
wzrok. Wczoraj pocałowałem Philla, lecz — jak już zresztą
powiedziałem — nie poczułem nic a nic. Chciałem tym sposobem
przekazać przyjacielowi, że nie musi się mnie obawiać, bo
naprawdę nie patrzę na niego jak na obiekt zainteresowań. Bo nie
patrzę — interesuję się tylko i wyłącznie Timoteo. Całując
Philla, nie poczułem nic prócz lekkiej niechęci. Spokojnie mógłbym
to porównać do całowania brata. Ale teraz, czując wargi Timo na
swoich, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pragnę więcej i
więcej, że nie chcę przerywać i wracać do znajomych.
Po prostu chcę być przy nim.
— Wpadniesz do mnie później?
— pytam. — Mama i Lucy wychodzą.
— Pewnie.
Na odchodne dodaję, aby
przyjechał wieczorem. Nie widząc żadnych protestów, wchodzę na
górę i kieruję się prosto pod salę, przy której stoją Sam,
Phill i Newt. Samuel opiera się o ścianę i kopie butem w ziemię.
Chyba wciąż mu nie przeszło.
Podchodzę do chłopaków, witam
się z Newtonem. Szybko zauważam jego ukradkowe spojrzenia kierowane
na twarz Sama, co poniekąd daje mi do myślenia. Przelotnie zerkam
na plan — mamy teraz podział na grupy. Zostaję z Newtem. Sam i
Phill będą mieć rozszerzenie w sali obok.
Dzwonek przecina mi myśli.
Wchodzę do pomieszczenia zaraz za Newtem i zajmuję miejsce obok
niego. Opieram podbródek o dłoń. Wolną ręką poprawiam okulary.
— O co chodzi z tobą i Samem?
— pytam bezpośrednio, przyciągając uwagę ciemnowłosego.
Newt wzdycha, drapiąc się po
potylicy. Wreszcie wzrusza ramionami, jakby nie wiedząc, co
powiedzieć.
— Chodzi o tamtego kolesia? —
Unoszę jedną brew.
Newt patrzy na mnie badawczo.
— Wiesz o tym?
— Widziałem co nieco. Dlatego
się złościsz?
— Dziwisz się? — odpowiada
pytaniem, marszcząc czoło. — To jakiś stary dziad.
Nie mogę powstrzymać śmiechu.
Newt krzywi się na moją reakcję, lecz mimo wszystko czeka, aż coś
powiem.
— Nie aż tak stary.
— Ale dostatecznie. Poza tym
zostawił go dla jakiejś laski. Widać, że tylko chciał się
zabawić. Nie wiadomo, z kim przedtem sypiał… I Sam bardzo dobrze
zdaje sobie z tego sprawę, a i tak... — Zagryza wargę,
spuszczając wzrok. — To mnie denerwuje.
— Ale dlaczego?
— Ponieważ... — Milknie na
moment, zmieszany. Najwyraźniej sam nie rozumie swoich myśli. —
Sam to mój bliski przyjaciel. Ostatnio...
Szuranie krzeseł wcina mu się w
zdanie. Ukradkiem zerkam na wchodzącego do sali nauczyciela. Nie
pozostaję na nim skupiony zbyt długo. Szybko wracam do
zakłopotanego Newta. Szczerze chcę poznać dalszy ciąg jego
wypowiedzi, dlatego unoszę brew wyczekująco. Newt wzdycha.
— Ostatnio jest jakiś dziwny.
Myślałem, że to przez tego kolesia, ale teraz... sam już nie
wiem. — Bezwładnie wzrusza ramionami. — No i cholera, spotyka
się z takimi dziadami? Co to ma być? Niedawno widywał się z jakąś
dziewczyną, choć to nie trwało zbyt długo. Nie mam pojęcia, co
chodzi mu po głowie. A kiedy próbuję spytać, Sam się denerwuje.
— Może po prostu nie chce o
tym rozmawiać?
— Więc mam odpuścić?
— Albo poczekać, aż sam ci
powie, w czym rzecz. — Odchylam się na krześle. — Czasami...
ludzie potrzebują czasu na uporanie się z pewnymi problemami.
Czuję ścisk w żołądku na
wspomnienie słów Timoteo. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że chłopak
idealnie trafił. Widzę to po własnej siostrze czy Phillipie. Lucy
wciąż patrzy na mnie dziwnie i z dystansem, ale wiem, że się
stara, że próbuje mnie zrozumieć. Phill, pomimo chwilowego urwania
kontaktu, wreszcie napisał i powiedział, że sporo o tym myślał.
Oni chcą mnie zrozumieć i zaakceptować. Potrzebują jedynie czasu.
Być może Sam również go
potrzebuje, aby uporządkować własne obawy i pragnienia we
właściwych kategoriach. A skoro nie mówi o nich nawet najlepszemu
przyjacielowi — naprawdę musi mieć w głowie spory mętlik.
Jakby nie patrzeć jesteśmy
tylko ludźmi.
Zwykłymi ludźmi.
***
Przed wyjściem wyłapuję, że
doszło do jakiejś wielkiej tragedii, a później przypadkiem
podsłuchuję rozmowę chłopaków z drużyny, że wczoraj któryś z
nich nagle wybiegł i zerwał się z reszty zajęć; że do tej pory
nie mają z nim kontaktu. Nie wiedzieć czemu, zaczynam myśleć o
Williamie. Mam nadzieję, że moja intuicja jest tym razem w błędzie
i nie doszło do żadnej tragedii, w której Willy musiał wziąć
udział.
Oby nie.
W domu trafiam na mamę: kończy
przygotowywać się do wyjścia. Umówiła się z rodzicami Tonego w
restauracji. Zabiera ze sobą Lucy, która nie protestuje. Wydaje mi
się, że Lucy też chce porozmawiać i wrzucić z siebie żal,
gniew. Ma do tego pełne prawo, ale też... jednocześnie nie może w
stu procentach obwiniać Tonego.
Sam już nie wiem, co o tym
myśleć.
Sięgam po książkę. Może
lektura szybko pochłonie resztę czasu dzielącą mnie od spotkania
z Timo.
W pomieszczeniu zaczyna ciemnieć,
dlatego odkładam Złe miejsce na stół i podnoszę się na
nogi. Natychmiast podchodzę do włącznika i zapalam światło.
Poprawiam okulary na nosie. Rozciągam plecy, wsłuchuję się w
melodię strzelających kości. Lubię ten dźwięk.
Słyszę warkot silnika.
Automatycznie kieruję się do drzwi. Wychodzę na ganek, z
zadowoleniem patrzę na wysiadającego z samochodu chłopaka. Mimo
woli zagryzam wargę, kiedy widzę, jak odgarnia te jasne kłaki do
tyłu. Wpuszczam go do środka. Od razu proponuję kawę. Spotykam
się z pozytywnym odbiorem, więc już po chwili siedzę w kuchni i
sięgam po dwa kubki. W mojej głowie od razu pojawia się scena
sprzed paru dni, a także na nowo zaczynam czuć smak t a m t e g o
pocałunku. Przełykam gulę.
Do każdego kubka sypię po trzy
łyżeczki czarnej kawy. Zalewam je wrzątkiem, zaciągając się
przyjemnym aromatem. Timo pojawia się w progu. Opiera biodro o
framugę, patrzy na mnie wyczekująco. Zaraz po tym uśmiecha się
kącikiem, a w jego oczach pojawia się ten charakterystyczny błysk.
Mimo pozornego rozbawienia widzę,
że pragnie o coś zapytać.
Być może wiem, o co.
Spuszczam wzrok, poważniejąc.
— Nie myśl, że jestem fanem
mordobicia — prycham drętwo. — Ale on zasłużył. Bardzo
zasłużył.
— W to nie wątpię. —
Podchodzi bliżej. Zabiera oba kubki. — Masz coś na niego, prawda?
W odpowiedzi unoszę brwi. Mrugam
parę razy, do reszty zmieszany.
— Sprowokowałeś go jakimś
sposobem. Wyglądał na nieźle zdenerwowanego — dodaje Timo.
Przechodzimy do salonu. Siadamy
na kanapie i przez moment tkwimy w ciszy. W końcu wzdycham. Timoteo
już wie o mojej rodzinie. Wie o wielu rzeczach, o których w życiu
nie powiedziałem nawet najbliższym — Phillowi na przykład. Mimo
to wciąż jest u mego boku, wciąż patrzy na mnie w ten sam sposób.
Stara się pomóc, zrozumieć.
Gdyby nie on i jego wsparcie, nie
wiem, czy dzisiaj siedziałbym w tym miejscu z uśmiechem na twarzy.
— Ostatnim razem zostałeś na
obiedzie — mówię, spuszczając wzrok. — Gdy poszedłeś,
trafiłem na Lucy. Nie mogła przyjść wcześniej, bo była w
klinice z tym kolesiem. — Patrzę mu w oczy, zmartwiony. — W
klinice aborcyjnej.
Timo rozchyla wargi. Jest
szczerze zdziwiony.
Ponownie wzdycham.
— Lucy była załamana. Liczyła
na wsparcie, a zamiast tego... Tony natychmiast zalecił jej aborcję.
Nie, on ją tam zaciągnął. W to nie wątpię. Nie po tym, co
odstawił na korytarzu. To skończony frajer. Zdradził własną
dziewczynę, a kolejną wkopał w straszne bagno. Nawet nie mogę
sobie wyobrazić, przez co teraz Lucy musi przechodzić. — Zagryzam
wargę. — To trudne.
Wzdrygam się na nagły dotyk
jego dłoni.
— Lucy powinna się cieszyć,
że ma takiego brata.
Pozwalam, aby mnie pocałował.
Robi to raz, ale dostatecznie czule, abym na krótką chwilę
zapomniał o grawitacji. Po chwili na nowo wpatruję się w jego
oczy, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Nie wierzę, że z w y k ł
a osoba potrafi aż tak dobrze na mnie działać.
Uwielbiam go.
— Tamta laska powinna z nim
zerwać. — Opadam plecami na miękką poduszkę, trochę krzywiąc
twarz. — Zrobił dziecko innej i kazał jej je usunąć.
— Nie jesteś zwolennikiem
aborcji? — pyta, zaczynając gładzić mnie po nadgarstku, który
już zdążyłem zranić aż dwa razy.
— Raczej nie mam zdania na ten
temat. — Wzruszam ramionami. — Ale nie popieram przymusu.
— Takich decyzji przede
wszystkim nie powinno się podejmować pod wpływem emocji. —
Przechyla głowę, błądzi wzrokiem po mojej twarzy. — Mam
nadzieję, że twoja siostra wydobrzeje.
— I ja również. — Wzdycham.
— Koniec końców to moja siostra.
Zamykam oczy, oddając się
miłemu dotykowi Timo. Nieświadomie przechylam się na bok, kładę
głowę na jego ramieniu. Zaczynam czuć się, jakby czas stanął w
miejscu. Timo w pewnym momencie włącza telewizję. Niechętnie
odrywam głowę od jego ramienia, by zalogować się na swoje konto
Netflix. Nagle dociera do mnie zduszony śmiech.
— The Kissing Booth?
Mrugam parę razy z
niezrozumieniem. Timo w odpowiedzi wskazuje na telewizor skinieniem
głowy. Patrzę na ekran i po chwili spostrzegam tytuły goszczące
na mojej liście. Lucy musiała znowu pomylić profile, ech!
— Jeśli Lucy spędziła tutaj
więcej niż godzinę, pewnie znajdzie się więcej tytułów tego
typu — mówię, oglądając otrzymane propozycje filmów. —
Wolisz seriale czy pełnometrażówki?
— Chętniej oglądam seriale.
— I ja też. — Wolną ręką
odgarniam włosy z czoła. Pozwalam, aby Timo zsunął swoją dłoń
niżej, prosto na moje ramię. Jego dotyk ponownie zaczyna mnie
rozczulać.
Szybko wyłapuję interesujący
tytuł: The Rain. Bez namysłu włączam pierwszy odcinek, a
następnie zaczynam wsłuchiwać się w dźwięki z okolicy —
słyszę, jak grube krople deszczu bezwstydnie zahaczają o szybę w
oknie.
Cóż za zbieg okoliczności.
Mija piąty odcinek. Żołądek
zaczyna się odzywać, dlatego natychmiast łapię za telefon i
wystukuję numer do ulubionej pizzerii. Timo nie ma specjalnych
wymagań. Jedynie nie toleruje zielonej papryki.
— Mam nadzieję, że nie
zerwiesz ze mną kontaktu przez fakt, że lubię pizzę z ananasem —
mówię z przejęciem.
On w odpowiedzi parska śmiechem.
Szybko składam zamówienie i przelotnie zerkam na zegarek.
Dziewiąta, a mamy i Lucy wciąż nie ma. Może zrobiły sobie jakiś
babski dzień? Z dala od domu i facetów, a raczej faceta? Może.
Odkładam telefon. Nawet nie
nadążam ze złapaniem za pilota, jak do moich uszu dobiega zgrzyt
zamka. Z westchnieniem podnoszę się z kanapy, natychmiast zwracając
się w kierunku korytarza. O dziwo nie wyłapuję głosu mamy. Nie
słyszę nawet obijających się o podłogę obcasów, które Lucy
założyła na nogi. Zamiast tego staję twarzą w twarz z ojcem,
który wybałusza gały na mój widok. A zaraz po tym mina mu
rzednie, gdyż wyłapuje osobę z tła: Timoteo. Zerkam za siebie
przez ramię. Blondyn podnosi się, kiwa głową w kierunku mojego
ojca.
Ale ten mu nie odpowiada.
Zamiast tego łączy ze mną
spojrzenia, przez co zaczynam odczuwać, że za moment mnie
zamorduje. Z trudem przełykam gulę, wsłuchując się w dźwięki z
tła. Deszcz już nie pada. Watr też nie wieje. Jest zbyt cicho.
Cofam się o krok, a po nim robię
parę kolejnych. Staję obok Timo, nadal patrząc ojcu w oczy.
Patrz uważnie. Nie odwracaj
wzroku. Zrozum wreszcie, jaką osobą jest twój syn.
Niestety nie mogę powiedzieć
tego na głos.
Ojciec zawraca; w ostatnim
momencie odnoszę wrażenie, że na jego twarz wdziera się oznaka
wewnętrznej walki. Niestety zaraz po tym trzaska drzwiami, dlatego
przestaję wierzyć w jakikolwiek przejaw zrozumienia. Przez emocje
nawet nie reaguję na łagodny dotyk Timo. W ciszy siadam na kanapie,
nadal trzymając go za rękę. Opieram głowę o jego ramię, lecz
tym razem nie czuję tego cudownego ukojenia. Wciąż jestem spięty
jak diabli.
„Niektórzy ludzie po prostu
potrzebują czasu, aby pogodzić się z pewnymi
faktami. Kwestiami, które sprawiają im duży problem."
Ja wiem. W końcu jeszcze dzisiaj
powtarzałem te słowa Newtowi.
Ale... ile mam czekać, aż
ojciec wreszcie zdoła spojrzeć mi w oczy bez tego przytłaczającego
obrzydzenia?
Włączam kolejny odcinek.
Próbuję skupić myśli na serialu, na towarzystwie chłopaka i na
tym przyjemnym dotyku. Niestety polegam przy każdej próbie. Siedzę
sposępniały do samego końca. A gdy wreszcie pojawia się dostawca
z jedzeniem, z ociąganiem płacę należytą kwotę i odbieram
posiłek.
Niestety nie mam ochoty na
jedzenie.
Już nie.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, a moze Newt coś czuje do Sama i odwrotnie bardzo dużym wsparciem jest tTmo, przykra reakcja ojca ale no cóż...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza