Fools - 13
Ziewam przeciągle, przy okazji podnosząc się do siadu. Rzucam
nieobecnym spojrzeniem po całym pomieszczeniu, na moment zatrzymując
się na uchylonych drzwiach. Laptop leży na dywanie przy łóżku,
jego krawędzie toną wśród puchatych frędzli. Automatycznie
podnoszę komputer i przenoszę go na biurko. Gaszę lampkę nocną,
która najwyraźniej świeciła się do tej pory. Drapię się po
potylicy z nutą zmieszania, zastanawiając się, co najlepszego
robiłem zeszłej nocy, że mój pokój jest w takim stanie —
rozsunięta szafa, spory talerz ozdobiony okruszkami, a także
skarpetki leżące na parapecie.
Moje oczy wędrują do telefonu
leżącego na szafce. Dioda miga na zielono, więc biorę aparat do
ręki i sprawdzam powiadomienia. Parę wiadomości od Phillipa na
temat jakiejś cukierkowej gry — Doki Doki Literature Club
— na którą następnie zaczyna wyzywać, a także informacja o
urodzinach osób, których nie kojarzę. Zagłębiam się w posty na
Facebooku: widzę parę anonimowych wyznań, udostępnienia zbiórek
pieniędzy, jakieś zdjęcia, no i w końcu post Williama — link do
piosenki Stay with me. Marszczę brwi, przechodząc na
lepszą wersję Facebooka. Szukam Williama, natychmiast
zwracając uwagę na ostatnie logowanie: dwie godziny temu. Może
złapię go w szkole?
Odkładam telefon na biurko.
Możliwe, że nie zasunąłem drzwi od szafy, kiedy w pośpiechu
wygrzebywałem stamtąd parę ciemnych spodni. Zaraz po tym spotkałem
się z Samem, ale nie na długo, bo chłopak po niepełnej godzinie
zmył się na spotkanie z jakimś starszym gościem (innym niż
ostatnio). Wróciłem do domu, zrobiłem sobie górę kanapek i
scaliłem się z łóżkiem. Najwyraźniej odpłynąłem, oglądając
jakieś pierdoły.
No i wszystko jasne.
Sięgam po etui, wyjmuję
okulary. Oprawki lądują na moim nosie, więc oddycham z ulgą,
ciesząc się z pełnej ostrości obrazu. W nawyku strzelam kostkami
i wychodzę z pokoju. Mama i Lucy siedzą już przy stole w kuchni.
Od razu witają mnie uśmiechem, co bez problemu odwzajemniam. Śmiało
mogę rzec, że nasza sytuacja poprawiła się po tamtym śniadaniu —
tym z pączkami w roli głównej.
Lucy dzisiaj wraca do szkoły.
Najwyraźniej poukładała sobie minimum problemów i jest już
gotowa na powrót, z czego szczerze się cieszę. Oczywiście wciąż
mam sporą nadzieję, że przejdzie obok Tonego z podniesioną głową
i nawet na niego nie spojrzy, ale obawiam się, że to już nie
będzie takie proste. Mimo to zamierzam jej przekazać, że może na
mnie liczyć, gdyby sprawy zaczęły ją przytłaczać.
— Napijesz się czegoś? —
Mama wstawia wodę w czajniku, jakby już znała odpowiedź.
— Kawa mi dobrze zrobi. —
Ziewam na pokaz. — W innym wypadku nie dożyję południa.
Po chwili kobieta zalewa kubek
wrzątkiem. Odbieram swoją dawkę kofeiny, natychmiast zaciągając
się tym uzależniającym zapachem. Gdzieś w oddali dostrzegam
charakterystyczny błysk szarych oczu, lecz wiem, że to tylko efekt
pobudzonej wyobraźni, więc ograniczam się do przełknięcia śliny.
Lucy kończy śniadanie. Kiedy nie patrzy, podkradam jej jednego
naleśnika, od razu wciskając całość do ust. Masło orzechowe i
syrop klonowy. W o g r o m n e j ilości!
Machinalnie ściągam brwi.
Na pewno zrobiła tę...?
— Zawiozę was dzisiaj — głos
mamy wyrywa mnie z rozmyślań. Na całe szczęście. — Po tym
pojadę do centrum na małe zakupy. Macie ochotę na coś
konkretnego?
— Syrop klonowy się kończy —
mówi Lucy.
— Nic dziwnego, skoro wylewasz
pół butelki na dwa naleśniki. — Krzywię twarz w grymasie przez
tę słodycz. Nawet masło orzechowe straciło swój smak przez tonę
syropu.
Lucy wystawia mi język, po
chwili uśmiecha się lekko. Zjada resztę naleśników, dlatego
odwracam wzrok. Natychmiast zabijam smak kawą. Gorzka. Tak źle, tak
niedobrze. Wzdycham.
Na wspomnienie ostatnich kanapek
z bufetu szkolnego (w jednej znalazłem piękny, długi włos)
podnoszę tyłek z siedzenia i otwieram lodówkę. Moja motywacja
zanika, kiedy rejestruję same produkty, z których dopiero można
coś zrobić. Najwyżej powiem mamie, żeby zatrzymała się przy
piekarni.
Lucy wkłada talerz do zmywarki,
zerka na mnie ukradkiem. Od razu unoszę brwi w pytającym geście,
na co dziewczyna nerwowo zagryza wargę.
— Rozmawiałeś ostatnio z
Willem?
Nagle poważnieję. Przypominam
sobie o Glennie, o tym, co Willy ostatnio powiedział — że z
Glennem nie jest najlepiej — a także podsłuchanej rozmowie
chłopaków z drużyny (tej na temat tragedii, w której jeden z nich
musiał brać udział). William dodatkowo wrzucił ten smutny
kawałek, Stay with me. Coś mi podpowiada, że to
wszystko ma ze sobą związek.
Kręcę głową.
— Nie widziałem się z nim już
chwilę. — Przełykam gulę, widząc przejęcie w oczach Lucy.
— Ja też. Nie przychodzi na
zajęcia z gramatyki. — Nerwowo stuka paznokciami o blat.
Wprawdzie też się o niego
martwię. Nie mogę temu zaprzeczyć.
— Możemy pójść do niego po
szkole — proponuję, unosząc jedną brew.
Lucy od razu zaczyna kiwać
głową, może nieco zbyt energicznie. Patrzę na nią przez chwilę
w ciszy, analizując pewne myśli. To prawda, że sama wyszła z
inicjatywą w związku z powrotem do szkoły, ale mimo to odnoszę
wrażenie, że tak naprawdę jeszcze nie jest w idealnym stanie. To
prawda, że nie siedzi we własnym pokoju za zamkniętymi drzwiami, a
z nami przy stole, lecz i tak coś mi nie pasuje.
Przenoszę ciężar ciała na
prawą nogę.
— Na pewno nie chcesz dzisiaj
zostać w domu?
Lucy spuszcza wzrok, ponownie
zagryza wargę. Na szczęście nie robi tego zbyt mocno — usta nie
sinieją.
— Na pewno. — Łączy ze mną
spojrzenia. Znowu widzę ten znajomy błysk. Od razu uśmiecham się
w duchu. — Nie mogę się chować.
— W porządku. — Wplątuję
dłoń w jej gęste włosy. Odgarniam parę kosmyków za ucho. Lucy
posyła mi wdzięczny uśmiech. — No to chodźmy.
Zabieram rękę. Odprowadzam ją
wzrokiem. Zostaję sam jeszcze przez chwilę. Dopijam kawę, chowam
kubek do zmywarki. Zaraz po tym kieruję się do siebie. Nim jednak
wychodzę ze swoimi rzeczami, zahaczam o łazienkę — zęby same
się nie umyją.
Wkrótce po tym świeże
powietrze stawia mnie na nogi. A może to tylko działanie kawy?
Mama i Lucy czekają w
samochodzie. Szybko przypominam sobie o włosie w tamtej smacznej
kanapce, więc mówię, aby zrobić mały postój pod pierwszą
lepszą piekarnią. Gdy wszystko jest jasne, odchylam głowę i
wsłuchuję się w muzykę z radia. Killing my time.
Zaczynam wybijać rytm stopą, początkowo nie będąc tego
świadomym.
Tak. To zdecydowanie zasługa
kawy.
***
Z zadowoleniem siadam na
stołówce, wyciągając swoją bagietkę z indykiem. Obym tylko nie
znalazł w niej żadnego owłosienia. Wtapiając zęby w chrupkie
pieczywo, zerkam przed siebie. Przy drzwiach zauważam Sama, który
nerwowo rozgląda się po pomieszczeniu. Wreszcie jego oczy docierają
do mnie, a wtedy chłopak wprawia stopy w ruch i błyskawicznie
przemieszcza się do stolika, przy którym siedzę. Nawet nie daję
rady o nic spytać, kiedy blondyn siada i wyrzuca ręce w powietrze.
— Newt jest popaprany! —
podnosi głos, lecz na szczęście nie przyciąga niczyjej uwagi. —
Wczoraj poszedłem na to spotkanie, nie? Facet genialny. Bardzo w
moim typie — podkreśla — ale co z tego, skoro po paru minutach
zjawił się Newt i tak po prostu się dosiadł!
Spokojnie przeżuwam kanapkę,
analizując słowa Sama w swoim tempie. Spotkał się z tym starszym
facetem. Okej. Poszli chyba do jakiejś restauracji. To też jestem w
stanie zrozumieć. Ale co tam robił Newton?
Pytam o to.
— Dobre pytanie! — Sam marszy
brwi. — Wszystko popsuł. No i musiał mnie śledzić, bo skąd
miałby wiedzieć, w której knajpie siedzę?
Cudem powstrzymuję śmiech,
widząc oburzenie na twarzy kolegi. Złość do niego nie pasuje,
choć poniekąd rozumiem ten gniew. O ile dobrze rozumiem, Newt
rozwalił mu randkę. Pamiętam, jak ostatnio mówił, że nie
podobają mu się przygody Samuela z o wiele starszymi facetami.
Chyba postanowił pomóc mu na własną rękę — rujnując
spotkanie z każdym kandydatem.
Sam prycha.
— No i po co mu mówiłem o
tamtym kolesiu — syczy nerwowo. — Teraz mam przesrane. On jest
jak niańka. — Parska, zaczynając kręcić głową. Na jego twarz
wpływa krzywy uśmieszek. — Wiesz, co mnie najbardziej rozwaliło?
Jego pytania. Tak po prostu wyjechał do gościa z wywiadem, czy ma
żonę, dzieci, czym się zajmuje — śmieje się bezradnie.
Automatycznie poważnieję, odsuwając bagietkę od ust. — Aż nie
wiem, co powiedzieć.
Newt jest do tego zdolny? Znam go
jako spokojnego, zdystansowanego chłopaka. Gdyby nie zaufanie do
Sama i autentyczność jego emocji, nie uwierzyłbym w to. Ale też
pamiętam ostatnią rozmowę z Newtonem, a także wiem, że on i Sam
są przyjaciółmi od dawna. Jestem w stanie uwierzyć w jego troskę,
co prawda wyrażaną w nieco dziwny sposób.
Zagryzam wargę, myśląc, czy
tłumaczenie Samowi, że Newt prawdopodobnie chce dobrze, ma sens.
Niestety nie wyrabiam się w czasie. Sam śmieje się gorzko, kiedy
znajoma twarz pojawia się przy naszym stoliku. Blondyn o dziwo nie
ucieka. Nie wygląda też, jakby miał za moment dopuścić się
zbrodni. Jedynie krzyżuje ręce na piersi i odwraca głowę w
przeciwnym kierunku. Patrzę na Newta z nutą bezradności, szczerze
nie wiedząc, co powiedzieć.
To, co ci dwaj wyprawiają, nie
jest moją sprawą, ale jednocześnie nie chcę, aby moi bliscy
koledzy kłócili się z tak gównianego powodu.
— Dobra, Sam — zaczynam,
nabierając wdech — nie udawaj obrażonego dziecka. A ty, Newt —
patrzę na ciemnowłosego — siadaj. Porozmawiajcie. Ponarzekajcie.
Cokolwiek. Ja spadam.
Chowam połowę bagietki,
podnoszę się z siedzenia. Nie czekam na reakcję chłopaków. Od
razu kieruję się do wyjścia, w międzyczasie szukając paczki gum.
Miętowa drażetka szybko ląduje we właściwym miejscu, a jej
intensywny smak prawie wywołuje łzy. Mrugam parę razy, dodatkowo
nabierając powietrze nosem, ale to jedynie potęguje efekt. Kicham,
wychodząc na korytarz.
Jest spokojnie i pusto. Idealnie.
Opieram plecy o ścianę i wzdycham.
Sam jest dość impulsywny. Nie
rozumiem, czemu spotyka się ze starszymi facetami, skoro wie, że to
nie wypala. Choć ta kwestia chyba nie tyczy się tylko facetów —
Newt coś wspominał, że chłopak dość szybko pożegnał się z
jakąś dziewczyną. Pamiętam też tamtego gościa, który podwiózł
go na imprezę. Sam powiedział, że to było ich ostatnie spotkanie,
bo mężczyzna znalazł sobie jakąś babkę i po podwiezieniu Sama
pojechał na randkę. Sam zapewnił, że początkowo było mu źle,
ale dość szybko się pozbierał. I uwierzyłem mu, bo naprawdę nie
wyglądał, jakby cierpiał. A skoro tak bardzo po nim widać, co
czuje, nie ma mowy, aby skłamał z taką łatwością na temat
uczuć. Czegoś nie mówi, czegoś unika. Ale czy mam prawo w to
brnąć? Newt to robi. Martwi się, próbuje okazać troskę. Nie
uważam, aby to było coś złego.
Niech ci dwaj sobie porozmawiają.
Szczerze. Od serca. Bez wymijania.
Wiem, jak strata przyjaciela
potrafi zaboleć. Poczułem to na własnej skórze. Phill odsunął
się na jakiś czas, kiedy wyznałem, że jestem gejem. Nie mógł
mnie zrozumieć, prawdopodobnie wciąż nie rozumie, ale wiem, że
się stara. Doceniam to. Dlatego też chcę, żeby Newt zrozumiał
Sama, a Sam — Newta. Jeśli tego nie zrobią, mogą mieć problem.
Brak zrozumienia czy zaufania niszczy przyjaźń. Niestety.
Słyszę kroki, więc zadzieram
głowę. Lucy.
Chcę się uśmiechnąć i
spytać, jak jej idzie, ale siostra błyskawicznie skraca dzielącą
nas odległość i mocno łapie mnie za ramiona.
— Jedźmy do Williama jak
najszybciej — w jej głosie pobrzmiewa desperacja.
— Co się stało?
— Ten jego kolega nie żyje.
Glenn czy jakoś tak. — Zaciska szczękę. — Muszę zobaczyć,
czy z Willem wszystko dobrze.
Wyłączam się. Mrugam z
otępieniem.
„Glenn miał wtedy badania
kontrolne. Poszedłem do niego w sobotę. Nie rozmawialiśmy zbyt
długo, bo... w pewnym momencie zaczął się dusić. Sytuacja
zaczęła się powtarzać. Glenn powiedział mi między tym
wszystkim, że jednak nie da rady. Ja... Tracę go."
Przypominam sobie o podsłuchanej
rozmowie — tej o tragedii. Łączę to ze stanem Willa, z jego
nieobecnością. Dodaję do tego udostępnioną piosenkę.
Wstrzymuję oddech.
O m a t k o.
Łapię Lucy za rękę, ciągnę
ją za sobą w kierunku wyjścia. Gdy po chwili lądujemy na świeżym
powietrzu, rozglądam się po parkingu. J e s t. Wyjmuję telefon,
wybieram numer do Timo. Chłopak odbiera niemal od razu. Szybko
wyjaśniam, że potrzebuję jego pomocy. Timo o nic nie pyta.
Rozłącza się i zaraz po tym pojawia na parkingu. Patrzy na Lucy,
na mnie, prawdopodobnie zastanawiając się, czy to kwestia związana
z moją bliźniaczką, czy może coś innego jest na rzeczy. Timo wie
o aborcji Lucy, więc może podejrzewać, że to ma jakiś związek z
moją nagłą prośbą.
Chciałbym powiedzieć, że to
nic takiego, ale sprawa jest równie poważna, a nawet cholernie
smutna.
— Podrzucisz nas do znajomego?
— pytam, patrząc chłopakowi prosto w oczy.
Mimo iż prośba nie brzmi zbyt
zachęcająco, wiem, że Timo zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
Znowu nie zadaje pytań. Wsiada do samochodu, a my z Lucy zaraz za
nim. Na biegu podaję adres. Timoteo nie kojarzy ulicy, dlatego
wyciągam telefon i wystukuję dane w nawigację. Wychylam się do
przodu, aby podać blondynowi aparat. Ruszamy.
Lucy nigdy nie pałała
entuzjazmem do Glenna, mimo iż go nie znała. Była zła, bo — jej
zdaniem — Glenn odciągał od niej Willa. To nie w porządku —
myśleć czy mówić takie rzeczy. Glenn chorował, tyle wiem.
William wspierał go całym sercem, był dla niego wspaniałym
przyjacielem — tak podejrzewam. Jednak teraz nie wiem, czy smutek w
oczach Lucy wynika z troski o Willa, czy może odczucia żalu
względem tego, co robiła czy mówiła.
Milczę do samego końca.
Lucy wysiada od razu po
zatrzymaniu się pojazdu. Nawet nie patrzy na ulicę, od razu
przebiega na drugą stronę. Mam chęć na nią wrzasnąć przez tę
nieuwagę, ale powstrzymuję się i po prostu zerkam na Timo z
wdzięcznością.
— Mam na was poczekać?
— Nie wiem, ile to zajmie. —
Zagryzam wargę. — Nawet nie wiem, czy Will jest w domu.
Timo uśmiecha się lekko, przez
co zaczynam odczuwać ścisk w żołądku.
— Poczekam.
— Dziękuję — mówię od
razu.
Wysiadam, rozglądam się na
boki. Na horyzoncie nie widzę żadnych samochodów, więc
przechodzę. Lucy już rozmawia z mamą Willa, która swoją drogą
nie wygląda dobrze. Nim docieram do furki, Lucy wchodzi do środka.
Mama Willa nie zamyka drzwi. Patrzy na mnie, uśmiecha się blado.
Gdy docieram do progu, wpuszcza mnie do środka. Witam się z nią,
pytam o Williama.
Moje obawy się sprawdzają.
Glenn zmarł, a gdy William
dowiedział się o tym, zaszył się we własnym pokoju, odciął
się.
Nie bawię się w pocieszanie, że
będzie dobrze, bo jestem w tym beznadziejny. Zamiast tego dziękuję
kobiecie za informację skinieniem głowy, a następnie wchodzę na
schody. W połowie drogi słyszę głos Lucy — przerażony,
przejęty. Przyspieszam. Wpadam do pokoju bruneta, a gdy zauważam go
siedzącego na łóżku — bladego, z rozkopanymi włosami i
podkrążonymi oczami — zamieram. To nie jest Willy, którego znam.
Widzę łzy w oczach Lucy.
— Tak mi przykro — mówi,
łapiąc Willama za rękę.
Chłopak nie odpowiada, nie
odwzajemnia uścisku. Jedynie spuszcza głowę. Zaraz po tym pęka.
Pierwszy raz słyszę i widzę, jak płacze. Przez to sam zaczynam
czuć się paskudnie. Podchodzę do łóżka. Siadam po drugiej
stronie. Niepewnie klepię bruneta po plecach, mając nadzieję, że
to niczego nie pogorszy. Patrzę na Lucy, a ona na mnie. Oboje nie
wiemy, co powiedzieć czy zrobić. Oboje jednak pragniemy przekazać
Williamowi, że może na nas liczyć.
W progu drzwi pojawia się mama
bruneta. Zasłania usta dłonią, a jej oczy zaczynają błyszczeć
zbyt mocno, aby zgonić to na zwykłe zdumienie. Jeśli nie widziała
syna, bo ten zaszył się w pokoju, jej szok nie dziwi mnie ani
trochę. Nie reaguję też zdziwieniem, kiedy kobieta podbiega do
łóżka, by mocno objąć nieobecnego Williama. Odsuwam się, Lucy
podobnie. Chłopak nie odpycha matki. W odpowiedzi obejmuje ją
mocno, co widać po jaśniejących dłoniach. Nie wstydzi się
płaczu.
Lucy posyła mi znaczące
spojrzenie. Podnosimy się z łóżka w jednym tempie. Przed wyjściem
z pokoju ostatni raz zerkamy na ten niszczący obrazek. Czuję ścisk
w piersi, ale powstrzymuję się przed grymasem. Lucy wychodzi, idę
za nią. Na dole wpadamy na ojca Willa. Mężczyzna odprowadza nas do
wyjścia. Nie odzywamy się ani słowem. Znowu trafiamy na świeże
powietrze, znowu zostajemy przywróceni do rzeczywistości. Widząc
twarz Lucy, nawet nie myślę — po prostu mocno ją obejmuję.
Jej reakcja nie dziwi mnie ani
trochę. W pełni spodziewałem się wybuchu i płaczu. Łagodnie
gładzę ją po włosach, jednocześnie zerkając na drugą stronę
ulicy. Samochód wciąż stoi, a Timo siedzi w środku. Patrzy na
mnie z nieodgadnioną emocją.
A ja spuszczam wzrok i do reszty
poświęcam się Lucy. Gdzieś wewnątrz mnie wciąż błądzi jakieś
ziarenko złości, które pojawiło się w dniu, gdy Lucy mnie
zdradziła. To jednak mnie nie odpycha.
Nie wiem, ile czasu mija. Lucy w
końcu zaczyna się uspokajać, dlatego wspólnie — trzymając się
za ręce — przechodzimy przez ulicę, a następnie wchodzimy do
samochodu Timoteo. Chłopak oddaje mi telefon. Nie pyta o następny
cel podróży. Domyśla się, że jedyną opcją jest dom.
Znowu ruszamy, lecz tym razem nie
toniemy w niewiedzy czy zadumie, a zwykłej goryczy.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńsmutno mi z powodu śmierci Glena, ale to dobrze że oboje pojawili sie u Williama... przynajmniej wie że go wspierają... Clay ty nie domyślny... przecież już ta piosenka powinna dać ci do myślenia...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza