Fools - 12

Niepełną godzinę po wizycie ojca dzwoni mama. Okazuje się, że trafiłem z podejrzeniem — wraz z Lucy zrobiła sobie małą przerwę od obowiązków. Po rozmowie z rodzicami Tonego — szczegółów jeszcze nie znam — wsiadły w pociąg i pojechały do sąsiedniego miasteczka. W przeszłości byłem tam parę razy na wagarach z Phillem. Prócz wielu parków całkiem niezłą atrakcją jest zoo. A że Lucy lubi zwierzęta — cel podróży jest jak najbardziej uzasadniony.
Może chwila spokoju i beztroski wyjdzie jej na dobre.
Ojciec popsuł mi humor, nie zaprzeczę. Mimo to nie chcę niszczyć swojego spotkania z chłopakiem, na którym coraz bardziej mi zależy, dlatego z trudem odkładam rozterki na bok i skupiam się na serialu. Pojawia się piękna scena — taniec w deszczu, który natychmiast powinien zabić bohaterów, a jednak tego nie robi. Aktorzy idealnie oddają emocje. W historię wczuwają się nie tylko oni, ale też ja, dlatego zamieram, kiedy po paru scenach na ekranie pojawia się sina twarz ślicznej dziewczyny. Gula staje mi w gardle na widok paniki malującej się w oczach Rasmusa. Oczy zaczynają mnie piec do tego stopnia, że muszę je przetrzeć. Ściągając okulary, przyciągam uwagę Timoteo. A gdy nasze spojrzenia się krzyżują, blondyn lekko rozciąga usta w uśmiechu. Ten gest nie jest jednak tak bardzo radosny, jak zazwyczaj. Emocje tlące się w oczach Timoteo tuszują ten efekt, w wyniku czego wstrzymuję oddech. Rozluźniam dłonie, z których natychmiast wysuwają się okulary. Oprawki lądują na kanapie zaraz za moimi plecami.
Znowu to samo.
Znowu odbiera mi zdolność myślenia jednym spojrzeniem.
Unosi dłoń, dotyka mojego policzka — zupełnie, jak tamtego dnia, kiedy uderzyłem w ścianę, aby wyładować emocje. Wówczas Timoteo zrobił podobną rzecz: podszedł, ujął moją twarz w dłonie i przetarł kciukiem łzy. Teraz jednak powstrzymuję się przed płaczem, dlatego blondyn nie ma czego wycierać. Mimo to nie zabiera dłoni. Sunie nią w dół, zahacza o podbródek. Lekko na niego naciska, dlatego machinalnie zadzieram głowę ku górze. Rozchylam wargi, w pełni zamroczony jego spojrzeniem — jest tak intensywne, tak prywatne i intymne, że naprawdę nie wiem, co myśleć. Pragnę jedynie, aby w ten sposób przyglądał się tylko mnie; abym był jedyną osobą, która ma okazje widzieć to piękno, ten blask.
Przechyla głowę. Kilka jasnych kosmyków opada mu na prawą stronę czoła. Mam chęć je odgarnąć, chcę wplątać w nie palce. A jednak coś mnie powstrzymuje, coś podpowiada, aby się nie ruszać. Może nie chcę psuć chwili? Ale co, jeśli tym sposobem sprawię, że będzie lepiej?
Zagryzam wargę. Spuszczam wzrok na usta Timo, lecz te pozostają niewzruszone. Wciąż gości na nich ten niebezpieczny uśmiech, przez co zaczynam się zastanawiać, czy wszystko ze mną dobrze, skoro tak bardzo pragnę się w nie wpić. Czuję, że moja twarz płonie. Znowu rozchylam wargi. Znowu czuję się jak marionetka — bezmyślna i w pełni zależna od tego, kto ją potrafi kontrolować. Ale czy to dobrze? Być tak bardzo odurzonym drugą osobą, iż samodzielnie nie jest się w stanie zrobić zupełnie nic?
Spuszczam wzrok, wzdychając.
To pierwszy raz, kiedy pozwalam drugiej osobie na pełną kontrolę. Nigdy nie otwierałem się przed nikim — na pewno nie do tego stopnia. Nasz kontakt, nasza relacja to tak intymna i nowa rzecz, że naprawdę nie powinienem się dziwić, iż momentami odbiera mi zdolność mowy.
Myślę, że Timoteo jest osobą, na którą czekałem. Kimś, kto mnie rozumie — w każdym znaczeniu tego słowa.
Nie mogę się dziwić, że działa na mnie niczym narkotyk.
I choć jego spojrzenie, jego dotyk czy głos to tak diabelnie niebezpieczne i uzależniające elementy, pragnę, aby ofiarował mi ich jeszcze więcej. Tutaj. Teraz. Natychmiast.
Odzyskuję zmysły. Zrywam się na nogi, chwytam Timo za rękę. Ciągnę go w swoim kierunku, co wychodzi skutecznie. Od razu łapię go za koszulkę i całuję. Szybko przerywam, słysząc w myślach dudnienie własnego serca. Z nerwów przełykam ślinę, przez chwilę ślepo wpatruję się w jego zmrużone oczy. Czuję mocny ścisk w podbrzuszu, w związku z czym nabieram wdech — być może zbyt głośno, bo chłopak znowu łączy nasze usta w pocałunku. Ściskam jego ubranie jeszcze mocniej, chcąc tym sposobem wyładować choćby minimum napięcia. Pierwszy raz czuję się tak błogo, tak niezwykle, aż nie chcę przestawać. Robię krok do tyłu, nadal trzymając koszulkę blondyna. Tym sposobem prowadzę go za sobą, nie musząc odrywać się od tych miękkich i uzależniających ust. Stykam się plecami ze ścianą. Nieco rozluźniam ścisk. Oddalam twarz.
Ukradkiem zerkam na schody prowadzące na piętro. Timo łapie mnie za rękę. Nie musimy się spieszyć — tak mówi jego spojrzenie. Ale ja nie uważam tego za pośpiech. Wręcz przeciwnie — wydaje mi się, że to dobra chwila. Rzekłbym, że i d e a l n a. Nie bez powodu czuję się tak lekko, tak bezwładnie, jakby na świecie nie było grawitacji.
Ściskam rękę chłopaka. Wchodzę na górę, prosto do swojego pokoju.


Ostatni okres jest dla mnie czasem doświadczania nowych rzeczy.
Pierwszy raz zadurzyłem się w kimś do tego stopnia, iż kompletnie zapomniałem o czymś takim jak prywatność czy tajemnice. Przy tej osobie pojęcie sekretu nie ma znaczenia.
Zostałem zdradzony. Uświadomiony, jak wielkie znaczenie ma czas. Postawiony przed znakiem zapytania. Zetknąłem się z etykietą wyrzutka. Przeszedłem przez wiele, ale też nauczyłem się, że wokół są ludzie z o wiele większymi problemami.
Zdecydowanie ostatnie tygodnie są moim prywatnym nauczycielem. Uczą mnie, uświadamiają o wielu rzeczach, na które do tej pory nie zwracałem uwagi.
Czas nauki jeszcze nie przemija.
Tej nocy doświadczam największego bólu w życiu.
***
Czuję, że zaczyna świtać, więc otwieram oczy. Mrugam parę razy, bezustannie wgapiając się w twarz śpiącego Timo. Na moją twarz wkrada się maleńki uśmiech. Wsuwam dłoń pod policzek, drugą ręką sięgam do włosów chłopaka. Przeczesuję je łagodnie, delikatnie — tak, aby go nie zbudzić. Zjeżdżam oczami na odsłoniętą klatkę piersiową. Od razu przykładam do niej dłoń. Wyczuwam bicie jego serca, zaraz po tym zaczynam sunąć dłonią po tej jasnej skórze. Widzę jego brzuch, a także dwa pieprzyki nad pępkiem. Na biodrach ma kołdrę, więc ponownie lecę ku górze. A gdy znowu patrzę na jego twarz, spotykam się z blaskiem tych uzależniających oczu.
Szybko spuszczam wzrok. Uszy zaczynają mnie szczypać, więc gryzę policzki od wewnątrz. Timo podnosi się do siadu, nachyla się w moim kierunku. Łagodnie przeczesuje moje włosy — zupełnie tak, jak ja zrobiłem to parę chwil temu z jego blond kosmykami. Uśmiecham się na ten gest.
Chcę powiedzieć mu wiele rzeczy, ale nie wiem, od czego...
— Clay?!
Zamieram.
Po chwili zrywam się z łóżka jak oparzony i wygrzebuję z szafy świeże ciuchy. Kończę zapinać pasek od spodni, kiedy rejestruję zgrzyt. Panicznie zerkam na drzwi. Klamka porusza się, dlatego natychmiast wstrzymuję oddech.
— Clay, czemu nie...
Mama zamiera na widok Timoteo, niekontrolowanie rozdziawiając buzię.
— Dzień dobry — mówi blondyn.
Kobieta przenosi wzrok na mnie, zaraz po tym znowu na Timo i finalnie wraca do mojego głupowatego wyrazu, by jedynie wymusić uśmiech i odpowiedzieć chłopakowi w ten sam sposób. Na odchodne dodaje, że przywiozła pączki.
Drzwi się zamykają. Stoję jak słup jeszcze przez chwilę.
Z rozmyślań wyrywa mnie śmiech Timoteo. Zerkam w jego kierunku — leży pod przykryciem kołdry, podpierając się łokciem, co wprawdzie ledwo wyłapuję przez wadę wzroku. Wygląda zabójczo. Najchętniej położyłbym się obok i zapomniał o całym świecie (w tym o krępującej sytuacji sprzed chwili), ale przed tym muszę się upewnić, czy mama nie chce mnie zamordować.
Szybko zakładam czystą koszulkę i wychodzę na korytarz. Pusto. Na schodach mijam się z Lucy, która w jednej chwili spuszcza wzrok, jakby zniechęcona, lecz zaraz po tym rozwiewa to wrażenie, witając się. Odpowiadam jej natychmiast, a następnie pokonuję resztę stopni. Korzystam z okazji i zabieram okulary z kanapy, dzięki czemu wzdycham z ulgą, bo w końcu zaczynam wyraźnie widzieć. Mama stoi w kuchni, najwyraźniej zamierzając coś przygotować. Na blacie ustawiła cztery kubki.
Nerwowo zagryzam wargę.
— Cześć.
Mama posyła mi łagodny uśmiech. Widzę zapytanie w jej oczach, dlatego niepewnie drapię się po policzku.
— Twój chłopak zje z nami śniadanie? — pyta, otwierając pudełko z pączkami. — Trochę kaloryczne, ale od czasu do czasu można — śmieje się krótko.
Ściągam brwi.
— Nie jesteś zła?
— Nie jestem. — Sięga do szafki po talerze. — Mimo że w naszej rodzinie sporo się dzieje, nie zabronię ci spotykania się z chłopakiem. — Wzdycha. — Ale i tak obowiązują cię te same zasady, co Lucy. — Patrzy mi w oczy zacięcie. — Używaj głowy.
Uśmiecham się lekko.
— Wiem. — Krzyżuję ręce na piersi, przenoszę ciężar ciała na prawą nogę. — Jak poszła rozmowa z rodzicami Tonego?
— Spokojnie. Nie było żadnych wrzasków. Mimo to mam wrażenie, że jego matka nie chciała mi uwierzyć. Początkowo była bardzo oburzona tym oskarżeniem. Ojciec przyjął informację z większym dystansem. Mam nadzieję, że to nie są ludzie, którzy zaraz machną na wszystko dłonią, bo przecież nie ma mowy, aby syneczek zawinił. — Krzywi twarz w grymasie. Jest zła. — Ja już pouczyłam Lucy. Nie chcę jednak, żeby kolejna dziewczyna musiała przechodzić przez to samo.
— Ja uważam, że jego obecna dziewczyna powinna się o wszystkim dowiedzieć — parskam. — Od Lucy chociażby.
— Niech sama podejmie tę decyzję. Ale masz rację. — Patrzy mi w oczy. — Na miejscu tamtej dziewczyny wolałabym wiedzieć, z kim mam do czynienia. — Układa usta w kreskę. — A jak z tobą? Zjadłeś coś przed snem?
— Pizzę. — Wzruszam ramionami. Spuszczam wzrok, markotniejąc. — Ojciec był w domu.
Mama sztywnieje. Po jej oczach widzę, że nie miała pojęcia.
— Rozmawialiście?
— Skąd — przeczę od razu. — Wyszedł, kiedy zobaczył Timoteo.
— Więc ma na imię Timoteo? — zmienia temat. Najwyraźniej też nie chce rozmawiać o ojcu. Jeszcze nie. — Lubisz go?
Jej usta ponownie rozciągają się w łagodnym uśmiechu. Nerwy gdzieś wyparowały. Na potwierdzenie kiwam głową. Tutaj nie mam się nad czym zastanawiać.
Tak. Lubię.
— Namów go, żeby z nami zjadł. Chcę go trochę poznać.
Znowu kiwam głową. Zaraz po tym okręcam się na pięcie i wracam do siebie. Timo siedzi, ubrany do połowy. Automatycznie wlepiam oczy w jego nagi tors. Niekontrolowanie przełykam ślinę, co zapewne aż za bardzo widać.
— Mama kupiła pączki — przypominam.
— Słyszałem.
— Czy twoja aktywność sportowa gryzie się ze spożywaniem śmieciowego jedzenia?
— Nie ma prawa. — Pochyla się naprzód, zagryzając wargę. Jeden kącik tych kształtnych warg po chwili leci do góry. — Nic nie może gryźć się z tym, co lubię.
Automatycznie odnoszę wrażenie, że jego słowa mają ukryte znaczenie. Nie chcę teraz o tym rozmyślać, więc odpowiadam mikroskopijnym uśmiechem i ponaglam, aby szybko założył na siebie resztę ubioru. Po chwili schodzimy na dół, co parę kroków stukając się ramionami. Mama wita nas szczerym uśmiechem. Lucy natomiast drętwieje na siedzeniu. Mocno wybałusza oczy na pogodną twarz Timoteo. Zerkam na niego i na pierwszym planie dostrzegam spokój. Ale zbyt dobrze znam ten błysk w jego oku. Dobrze wiem, że stoi na granicy.
Lekko trącam go ramieniem.
— No i jesteśmy. — Zerkam najpierw na mamę, następnie na Lucy. — Jak było na wycieczce? Poszłyście do zoo?
Zajmuję wolne miejsce. Timo siada tuż obok, idealnie naprzeciw zszokowanej Lucy. Kilka słów ciśnie mi się na język, ale jakoś się powstrzymuję. To moja siostra, na dodatek przechodzi przez trudny okres. Takie sytuacje wymagają pewnych ograniczeń.
— Tak. Ale przed tym byłyśmy w kinie.
Mama zaczyna streszczać początek Dziedzictwa. O dziwo udaje jej się nawiązać rozmowę z Timo, który — jak się okazuje — również widział ten film jakiś czas temu. Wspólnie wymieniają się uwagami na temat dobrze prowadzonego napięcia, dlatego — korzystając z okazji — zwracam się w kierunku Lucy. Nawiązujemy kontakt. Posyłam jej pytające spojrzenie. Powinna mnie zrozumieć, jesteśmy rodzeństwem. W odpowiedzi kręci głową.
Czyli nie jest z nią lepiej.
Mama kładzie na stole pudełko z pączkami. Od razu sięgam po jeden smakołyk. Mógłbym zajadać się nimi codziennie, ale nie mogę. Wiem, że takie postępowanie nie zaowocowałoby niczym dobrym.
Lucy parska śmiechem.
— Clay w swoim żywiole. — Kręci głową, szczerze rozbawiona.
Patrzę na nią ze zmieszaniem, po chwili przenoszę spojrzenie na mamę. Kobieta wzdycha pod nosem i odwraca się do blatu po kubki z kawą. Timo jest moją ostatnią nadzieją. Jego oczy błyszczą w ten swój słynny sposób, więc już wiem, w czym rzecz.
Niestety starcie nadzienia z ust nie pomaga.
— Masz jeszcze lukier na nosie. I krem na policzku. Rany, jesz jak prosiak — Lucy wymienia, wskazując odpowiednie miejsca na własnej twarzy. Nieporadnie korzystam z jej tutorialu, myśląc, że to w jakiś sposób pomaga.
Mama kręci głową, niby zrezygnowana, ale mimo to widzę rozbawienie w jej oczach. Lucy również wygląda lepiej. Jej uśmiech jest szczery — to najważniejsze. Kątem zerkam na profil twarzy Timo. Natychmiast łączę z nim spojrzenia. Nie muszę nic mówić, on zresztą też. W ciszy dokańczamy nasze słodkie śniadanie. No, może niezupełnej ciszy — po prostu my milczymy, słuchając żywiołowej gadki Lucy na temat żelaznej zasady pięciu posiłków, której wprawdzie nigdy się nie trzyma, a także wzmianki o zakupie jakichś ebooków z dietetycznymi przepisami, z których i tak nigdy nie skorzysta.
Cała Lucy.
***
Jest coraz lepiej. Lucy wraca do życia. Wciąż nie wychodzi z domu, nie spotyka się z dawnymi przyjaciółmi, to prawda. Ale zaczęła jeść z nami przy stole, a także rozmawiać, śmiać się i uśmiechać. Być może wkrótce wznowimy próby, może znowu zaczniemy się widywać z Samem i Newtem. W końcu mamy konkurs do wygrania. Domyślam się, że Lucy nadal męczy się z poczuciem winy i wprawdzie trochę to rozumiem. Jest młoda, podjęła niewłaściwą decyzję.
Ale ma nas — rodzinę. W życiu jej nie odtrącę, choćby nie wiem co.
Niedługo wróci do szkoły. A wtedy — mam nadzieję — nawet nie spojrzy na Tonego, bo ten frajer na nią nie zasługuje. Lucy powinna o tym dobrze wiedzieć.


Wsiadam do samochodu. Nie fatyguję się zapięciem pasów. Od razu zwracam się w kierunku kierowcy. Wpijam się w jego usta bez namysłu, jednocześnie zaciskając dłoń na prawej nogawce jego ciemnych spodni. Timo nie jest zdziwiony ani trochę. Wolną dłonią obejmuje mnie w pasie, przypadkiem zjeżdża niżej. Wzdrygam się pod wpływem jego dotyku, a po chwili cicho wzdycham. Oddalam się na niewielką odległość. Patrzę mu w oczy, gryząc lekko spuchniętą wargę.
Samochód włącza się do ruchu. Sięgam do radia i skaczę po kanałach. Po trzecim kliknięciu trafiam na coś ciekawego, więc zmieniam głośność i ponownie odchylam się na siedzeniu. Wlepiam oczy w linię horyzontu. Niebo jest piękne — idealnie czyste, bez najmniejszej skazy.
Aż szkoda nie skorzystać z tak miłego dnia.




Komentarze

  1. Hejeczka,
    no pieknie, pięknie z Lucy jak widać lepiej jest, a to między Clay a Timoteo...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    smutno mi z powodu śmierci Glena, ale to dobrze że oboje pojawili sie u Williama... przynajmniej wie że go wspierają... Clay ty nie domyślny... przecież już ta piosenka powinna dać ci do myślenia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

FOOLS

Fools - 19