Fools - 14

Odprowadzam Lucy prosto do jej pokoju. Nie prosi, bym z nią posiedział czy porozmawiał, dlatego natychmiast się wycofuję i wracam na dół — do salonu, w którym czeka Timoteo. Blondyn stoi obok fortepianu, przygląda się klawiszom bez wyrazu. Zatrzymuję się w niewielkiej odległości, kładąc chłopakowi dłoń na ramieniu. Przełykam ślinę pod wpływem nacisku jego jasnych tęczówek, ich blasku i intensywności.
— Dzięki, że zaczekałeś. — Sunę dłonią po ramieniu starszego, zahaczam o jego dłoń; splatam ze sobą nasze palce. — Mój kolega przechodzi teraz przez bardzo ciężki okres. Musiałem się z nim zobaczyć.
— Rozumiem. — Wolną ręką przeczesuje moje włosy, zakłada część kosmyków za ucho. Bezskutecznie, bo loki po chwili wracają na swoje stałe miejsce. — A jak z tobą? Jak ty to znosisz?
— Chyba wciąż do mnie nie dotarło. — Wzdycham. — Nie znałem tego chłopaka na tyle, aby poczuć jakiś głębszy żal.
Powiedziałem Timoteo o Glennie w trakcie drogi powrotnej, kiedy Lucy była zajęta wpatrywaniem się w szybę. Chciałem, aby chłopak wiedział, co aż tak wpłynęło na humor naszej dwójki. Dziwnym trafem pragnę, aby Timo wiedział o wszystkim, co dzieje się w moim życiu. To naprawdę nietypowe, wręcz specyficzne, bo jeszcze niedawno pewne sprawy wolałem zachować dla siebie i tylko siebie.
Rzucam spojrzeniem po pomieszczeniu. Na kanapie leży paczka. Marszczę brwi, podchodzę do mebla. Koperta jest zaadresowana do mnie, a jej rozmiar od razu przypomina mi o zamówieniu, na które czekam od wieków. Kompletnie zapomniałem o kurtce, głównie z powodu ostatnich dram. Natychmiast rozrywam brzegi koperty i wyciągam ze środka zimową kurtkę o szarym zabarwieniu i czarnym, matowym suwaku. Kolor materiału od razu kojarzy mi się z oczami Timo, więc uśmiecham się lekko, może z nutą zmieszania.
Mam na sobie tylko podkoszulek, więc od razu narzucam na siebie kurtkę, aby sprawdzić, jak leży. Niestety moje palce zachowują się dziwnie. Są jakby zdrętwiałe, ale mimo to mogę nimi ruszać, choć to dość ciężkie. Ściągam brwi, nie rozumiejąc, co za to odpowiada.
Czuję ten łagodny, uzależniający zapach, dlatego zadzieram głowę.
— Daj to — zaleca, odsuwając moje dłonie od zamka.
Zwinnym ruchem odwala całą robotę za mnie. Suwak zatrzymuje się w połowie wędrówki. Gdy już mam spojrzeć na chłopaka z zapytaniem (być może coś się zacięło), wyczuwam łagodne szarpnięcie. Niespodziewanie zbliżam się do blondyna jeszcze bardziej, niemalże na niego wpadam. A gdy wreszcie wyłapuję ten charakterystyczny błysk w oku, cudem stronię od nadęcia policzków i odsunięcia się o parę kroków. Znowu się ze mnie nabija.
— Wygląda dobrze — mówi.
Patrzę na niego badawczo, jakby szukając jakichś oznak blefu, ale niczego nie wyłapuję. Stwierdzam, że dalsze brnięcie w tę podejrzliwość nie ma sensu. Nawet jeśli wyglądam w niej jak ludzik Michelin, nie mogę narzekać, bo jest cholernie ciepła, a to najważniejsze.
Ściągam kurtkę, odrzucam ją na bok. Niepewnie łapię się za kark, zastanawiając się, czy ta nieobecność nie narobi mi żadnych problemów. Od razu przechodzę myślami do osoby, którą uprowadziłem ze szkoły.
— Dużo opuszczasz? Nie chcę, żeby i ciebie zawiesili przez wagarowanie — mówię na biegu.
Timoteo odpowiada mi niewielkim uśmiechem. Tyle wystarczy, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. W sumie po co ja pytam. On dobrze wie, co robi. Chyba odmówiłby, gdyby groziło mu spotkanie z dyrektorem? Jest w ostatniej klasie, więc powinien zdawać sobie sprawę, jak duże znaczenie mają te pierdoły.
Markotnieję.
No tak. To dwunasta klasa. O s t a t n i rok. Później przyjdzie czas na studia. Ma już jakieś plany? Uniwerki na celowniku? Chcę o to spytać, ale słowa więzną mi w gardle. Nie wiem, czy jestem gotowy na wiadomość, że chłopak, który interesuje mnie już kawał czasu, i który na dodatek dopiero zaczął się ze mną umawiać, po szkole chce wyjechać gdzieś daleko. Ale jednocześnie nie mogę mu tego zabronić.
Wydaje mi się, jakby odczytał moje myśli, bo cicho wzdycha pod nosem.
— Skoro już robimy sobie wolne, chodźmy gdzieś. — Łapie mnie za dłoń, może zbyt delikatnie. Bada moją reakcję?
— Jasne. — Krzywię się niemal niezauważalnie, jakby nie wiedząc, czego się spodziewać.
Ale w ciszy idę w kierunku drzwi. Zakładam buty i starą kurtkę, wychodzę na zewnątrz. Timo wyciąga kluczyk, naciska na niego. Do moich uszu dobiega ciche pstryknięcie, więc natychmiast wsiadam do samochodu i zapinam pasy. Nie mam pojęcia, dokąd Timoteo planuje nas zabrać, ale mimo to nie zadaję żadnych pytań. W spokoju siedzę, przy okazji słuchając Sorry od Biebera, które akurat zaczyna lecieć w radiu. Marszczę brwi. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego ta piosenka znajduje się na liście najbardziej nielubianych filmów na Youtubie. Biebera nawet nie ma w teledysku, więc w czym rzecz?
Potrząsam głową, chcąc wybić sobie tę zagadkę z myśli.
Zjeżdżamy z głównej ulicy. Samochód toczy się po jezdni nie za szybko, co w pełni mnie zadowala. Ani trochę nie kojarzę tej dzielnicy. Jest miło i przytulnie, choć zadziwiająco cicho. Kompletna przeciwność miejsca, w którym żyję na co dzień — tam krążą tłumy o każdej porze dnia. Może ludzie nie chodzą bezpośrednio obok mojego domu, ale po Centrum, które znajduje się naprawdę niedaleko, już tak.
Po każdej stronie stoi rząd szeregówek, gdzieś w tle widzę bloki. Podjeżdżamy pod jeden z nich — wysoki i zadbany budynek, z własnym parkingiem. Samochód staje na wolnym miejscu, dlatego odpinam pasy i wychodzę. Wiaterek muska mnie w twarz, więc lekko mrużę oczy. Patrzę na Timo, lecz szybko skupiam się na widoku z tła, jakim jest mały plac zabaw. Grupa dzieciaków bawi się przy zjeżdżalni, nie pozwalając jednemu z nich na zjechanie. Więc nie tylko Phill chodzi zimą na place zabaw?
Chłopczyk siedzi naburmuszony, powoli traci cierpliwość. Nasze oczy spotykają się na moment; a przynajmniej tak mi się wydaje. Na widok Timoteo wyszczerza się promiennie. Ignorując kolegów blokujących zjeżdżalnię, odpycha się rękami i pędzi w dół po śliskiej powierzchni. Podwija nogi na tyle, że nie uderza butami w żadnego ze znajomych. Przedziera się bez problemu i podbiega do nas, wita się z Timo. Na mnie patrzy badawczo, z nutą niepewności. Nie bawię się w wymuszanie uśmiechu, zachowuję neutralność. Niestety nie pozostaję obojętny zbyt długo. Timo kuca obok chłopca, mierzwi jego włosy ze szczerym uśmiechem. To dość rozczulające, działa na mnie w wyjątkowy sposób, więc w jednej chwili rozciągam usta.
Rzucam spojrzeniem po okolicy raz jeszcze. Za przejściem dla pieszych dostrzegam mały park. Alejki są wąskie, ale mimo to mieszczą drewniane ławki i potężne wierzby, o tej porze roku łyse, samotne. Obok jednej z nich przebiega piesek. Dopiero po chwili spostrzegam, że leci za patykiem, który następnie łapie w pysk. Wraca do właścicielki, która wyłania się zza łysych krzaków. Pochyla się, klepie szczeniaka po łebku, na co ten zaczyna wesoło szczekać.
Jak miło.
W mojej okolicy taki widok jest rzadkością. Parki są puste i chłodne, sąsiedzi w dużej mierze starsi. Zwierzaka też nigdy nie miałem. Ojciec nie chciał się zgodzić. Mówił, że pies to same zarazki, a kot sika i później wszędzie śmierdzi.
Zazdrość kłuje mnie po piersi.
Gdy wyszło na jaw, że jestem gejem, ojciec wyskoczył z pretensjami. Powiedział, że wraz z mamą dali mi wszystko; wymienił każdą podstawową rzecz, choć nie tylko, bo te związane ze szkołą również. Ale tata zapomniał o najważniejszym: o cieple, którego tak naprawdę nigdy w pełni nie doświadczyłem. Nie mogę powiedzieć, że miałem złe dzieciństwo. To prawda, że w sąsiedztwie nie było żadnych dzieciaków w moim wieku, a w szkole często miałem problem z dogadaniem się z innymi. Do pewnego czasu byliśmy z Lucy skazani na siebie. W końcu zrobiliśmy się bardziej otwarci. Lucy poznała koleżanki, ja w końcu Phillipa. Przedtem zadawałem się z wieloma innymi chłopakami, ale żaden z nich nie był dla mnie taki ważny jak Phill. Rodzice rzeczywiście zapewniali mi praktycznie wszystko. Jestem wdzięczny mamie, że zabierała mnie na lekcje gry na fortepianie. Gdyby nie to, nie byłbym sobą.
Ale jednocześnie... czegoś mi zabrakło.
Wycieczek na place zabaw, do parku. Zabaw z innymi dzieciakami w moim wieku. To banał, fakt, ale jednocześnie ważny szczegół dla młodego chłopca, jakim kiedyś byłem.
Czuję dotyk na ramieniu. Patrzę na swojego kompana i dostrzegam zapytanie w jego oczach. Obok stoi mały chłopiec, którego ruda czupryna najwyraźniej nie doszła do siebie po dotyku Timoteo. Mruga parę razy, lecz wreszcie porzuca tę maskę podejrzliwości i uśmiecha się lekko. W jednym policzku formuje się drobny dołeczek. Młodszy brat? Nie, nie wydaje mi się. Mimo iż rodzeństwo nie musi być jak dwie krople wody (albo jak ja i Lucy), tutaj coś mi podpowiada, że chłopiec jest jedynie sąsiadem.
Chłopiec wraca na plac zabaw, a ja odprowadzam go wzrokiem. Timo patrzy na mnie z uwagą, jakby zastanawiał się, o czym myślę, dlatego w odpowiedzi wzruszam ramionami. Nie wiem, co powiedzieć. Że uderzyła we mnie zazdrość? Nie zdobędę się na uzasadnienie, bo sam nie rozumiem tego uczucia. Bez słowa wchodzimy do klatki, przemieszczamy się na pierwsze piętro. Timo wyciąga klucze, otwiera drzwi. Korytarz jest krótki i ciasny, ale wystarczający, aby w spokoju zdjąć buty i kurtkę. Robię parę kroków i rozglądam się po obszernym pomieszczeniu. Salon jest naprawdę spory, spokojnie zmieściłby tutaj fortepian i parę innych gadżetów. Niestety wyposażenie ograniczone do paru niezbędników daje dość chłodny efekt. Timo pyta, czy mam na coś ochotę. Odpowiadam, że napiję się kawy, a następnie obserwuję, jak chłopak znika za ładnie zrobionym łukiem drzwiowym, na czubku którego widnieją ciemne symbole. Siadam na mieszczącej się na środku kanapie i wzdycham. Okno po lewej stronie jest naprawdę ogromne, rozjaśnia ten pokój do granic możliwości. Gdyby budynek znajdował się w centrum miasta, a mieszkanie na wyższym piętrze, widok z okna nocą byłby uzależniający.
Słyszę kroki.
Dwa białe kubki lądują na szklanej powierzchni niskiego stolika. Spód zaczyna lekko parować, ale efekt nie rozciąga się zbyt daleko. Timo siada obok, opiera się o gigantyczną poduchę. Nie rejestruję żadnych rozmów czy pochrapywania. Nie widzę też przedmiotów, które zaświadczyłyby o obecności innej osoby.
Ściągam brwi, patrzę na chłopaka.
— Mieszkasz sam?
Wiem, że rodzice Timoteo rozwiedli się dawno temu, a on sam stracił dobry kontakt z matką. Mówił jednak, że po rozwodzie zamieszkał z ojcem. Gdzie w takim razie on jest?
— Tak jakby. — Kiwa głową. — Mam małego współlokatora. — Wskazuje na uchylone drzwi. Z samego dołu wychyla się mały, puchaty łebek. Kot.
Patrzę na zwierzaka w ciszy. Timo mówi, że zamieszkał sam w zeszłym roku, kiedy jego ojciec dostał dobrą ofertę pracy na jednym z uniwersytetów. Timo nie chciał zmieniać szkoły, więc został tutaj. Ojciec go odwiedza, kiedy ma trochę wolnego, ale i tak w dużej mierze ich kontakt opiera się na rozmowach telefonicznych. Mimo to blondyn nie wygląda, jakby cierpiał z tego powodu. Prędzej cieszy się z sukcesów ojca.
— Skoro jest wykładowcą, pewnie chcesz tam studiować — mówię, nim zdążę pomyśleć.
Timo wzrusza ramionami.
— W sumie to nie wiem. Zastanawiałem się nad chwilową przerwą.
Mówi, że mimo nie najlepszego kontaktu z matką i jej nową familią, wie o ich rodzinnej restauracji. Ponoć mama spytała go, czy po szkole nie zechciałby do nich dołączyć i pomóc.
Cóż, ja nawet nie wiem, co pragnę robić w przyszłości. Oczywiście, że byłoby miło, gdybym związał się z muzyką na dłużej, ale to nie takie proste. Wkrótce ostatni rok. Lucy, Sam i Newt najpewniej mają jakieś plany, więc istnieje szansa, że nasz mały zespół doczeka się końca. A co wtedy — nie wiem. Gdyby obok był ojciec, pewnie wymagałby ode mnie samych sukcesów. Wypełniłby podanie na studia za mnie, wysłałby je bez mojej zgody.
Ale moje życie już tak nie wygląda. Teraz najwyraźniej mam pełne prawo, by o sobie decydować. Mogę olać dalszą naukę albo przynajmniej poczekać do momentu, aż nabiorę jakichś perspektyw. Bo niezbyt widzi mi się udręka na kierunku, który ani trochę mnie nie przekonuje, aby tylko go ukończyć i mieć t e n papierek. Nie chcę tego.
Timoteo chyba odczytuje moje myśli. Znowu.
Nic jednak nie mówi. Najwyraźniej ma ten sam mętlik, co ja.
— Młodość — parskam. — A to niby najlepszy okres w życiu.
Odpowiada mi uśmiechem zawierającym nutę kpiny — czyli to, co tak bardzo kocham.
Sięgam po kawę, upijam jej pierwszy łyk. Czuję czekoladę, choć nie jestem tego pewien. Upijam kolejny łyk. I kolejny. Analizuję pomysły, wszelkie prawdopodobieństwa. Chyba zdradzam ten mętlik samą twarzą, bo Timoteo śmieje się cicho i rozwiewa wszelkie wątpliwości.
— Tak. To czekolada.
No i to się ceni.
Dopijam napój do końca, wycieram kąciki ust. Odgarniając włosy za ucho (niepotrzebnie), zahaczam o czarny tunel. Jak tak teraz o tym myślę, Timo nigdy nie skomentował tej nietypowej biżuterii w żaden nieprzyjemny sposób. A wiem, jak wielką kontrowersję wzbudzają tunele. Moje co prawda nie są takie wielkie (to nawet nie są dwa centymetry!), ale wciąż są dziurami — w dodatku widocznymi.
Wypycham dolną wargę do przodu, a brwi lekko marszczę. Przyciągam uwagę chłopaka, dlatego wskazuję na swoje ucho.
— To cię nie obrzydza?
Uśmiecha się niepewnie, jakby zbity z tropu. Odwracam od niego wzrok, bo coś przemyka mi między nogami. Puchaty ogon łaskocze mnie w odsłonięte kostki. Maleńkie łapki lądują na krawędzi kanapy. Szaro-niebieskie ślepia patrzą na mnie badawczo, a rude futerko przywodzi mi na myśl małego chłopca, którego widziałem na placu zabaw. Kotek wskakuje na kanapę. Przechyla łebek, wciąż na mnie patrząc. Ma w sobie coś takiego, co sprawia, że mam nieodpartą ochotę, by się w niego mocno wtulić. Ale nie mogę. Nie wiem, jakiej reakcji się spodziewać. Ostatnią styczność ze zwierzakiem miałem w zoologicznym, w którym miło spędzałem południe w połowie zeszłego roku kalendarzowego.
A to była rybka. W akwarium.
Co robiłem w sklepie zoologicznym, skoro nawet nie mam pająka w pokoju? Phillip. Więcej chyba mówić nie muszę.
Niepewnie unoszę dłoń i wprawdzie tyle wystarczy, aby nawiązać kontakt, bo kotek zbliża się i wciska łebek pod samą dłoń. Przejeżdżam ręką po jego grzbiecie. Nie mogę powstrzymać uśmiechu, kiedy wygina się w łuk i wydaje z siebie zadowolone mruknięcie. Podchodzi bliżej. Siada.
— Właśnie poznałeś mojego wspaniałego współlokatora. To Sebastian. — Kiwa głową na rudego kociaka.
— Cześć, Sebastianie. — Ponownie przejeżdżam dłonią po łebku zwierzaka. — Mam nadzieję, że Timo dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków.
Miauknięcie.
Machinalnie rozciągam usta w uśmiechu.
— Chyba w to nie wątpisz? — Timoteo unosi jedną brew, udając zdziwionego. — Zwierzęta mnie bardzo lubią.
— Dzieci chyba też — zauważam, myśląc o uśmiechniętym rudzielcu z placu zabaw.
— Hej, Georgie jest w porządku.
— Niech lepiej uważa na kanały. — Szybko ściągam brwi, zdając sobie sprawę z głupoty, jaką powiedziałem. — Znaczy...
Nie dokańczam. Śmiech Timo wcina mi się w zdanie.
— Przekażę mu, gdy następnym razem będę się nim zajmować.
— Czyli pełnisz też rolę opiekuna? — Krzyżuję ręce na piersi.
— Od czasu do czasu. — Skina głową.
Podsumujmy. Timo mieszka sam od jakiegoś roku. Nie chciał się wyprowadzać z ojcem, więc został tutaj. Po szkole planuje przerwę od nauki, być może podejmie się pracy w rodzinnej restauracji, o której opowiedziała mu mama, z którą ma raczej średni kontakt. W wolnym czasie zajmuje się rudym chłopcem, a na co dzień rudym kotkiem. Pewnie też potrafi gotować — w końcu mieszka sam. No i ma kompletnego fioła na punkcie domykania szafek czy innych drzwiczek!
To wciąż niewiele, ale poznawanie każdej nowej informacji na jego temat jest takie... no nie wiem... ekscytujące?
Lubię to uczucie. Zawiera ciepło, którego zawsze mi brakowało.
Wzdycham, uśmiechając się lekko. Opieram głowę o jego ramię i przymykam oczy. Zacząłem ten dzień od kiepskiej strony, ale teraz jest idealnie. Czuję narastający wewnątrz spokój, a także miłe futerko kociaka, który wtula się w moje ramię. Patrzę na niego spod przymrużonych oczu, powoli zarażając się od niego nutą senności. To dziwne, w końcu wypiłem cały kubek kawy. Mrugam parę razy, skupiam się na przyjemnym uczuciu bijącym od chłopaka siedzącego obok.
Miauknięcie.
Rudzielec wstaje, zeskakuje z kanapy i leci w kierunku kuchni. Chyba zgłodniał. Odwracam głowę i patrzę na Timo prawdopodobnie zbyt sennym spojrzeniem, bo ten parska, kręci głową w niedowierzaniu i na końcu całuje mnie lekko. Normalnie po moim ciele rozlałaby się fala ciepła, poczułbym przyjemne mrowienie i odpłynąłbym jeszcze bardziej. Teraz jednak czuję intensywny ścisk — prawdopodobnie zbyt wyraźny i znaczący, bo natychmiast unoszę dłonie i łapię chłopaka za koszulkę, przyciągam go do siebie. Wpijam się w jego usta tak mocno, tak zachłannie, jakbym czekał na ten pocałunek całą wieczność, a przecież to nie pierwszy raz, jak mam okazję poczuć te miękkie wargi na swoich. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie wiem też, co najlepszego wyprawia się z moim organizmem. Chłonę każdą cząstkę Timoteo z przekonaniem, że to wciąż za mało. Pragnę więcej i więcej, robię się zbyt zachłanny. W tle słyszę miauknięcie, ale ten dźwięk jest zbyt odległy. Na pierwszym planie znajduje się mój oddech — głośny i nierównomierny. Patrzę na Timoteo z góry (nie mam pojęcia, w którym momencie siadłem na nim okrakiem) i nie wiem, co myśleć.
Ale może to dobrze?
Całuję go znowu, a on znowu to odwzajemnia. Ściska mnie za biodra, powoli sunie dłońmi w górę. Po moich plecach automatycznie przemykają chłodne dreszcze, więc się wzdrygam. Wbijam palce w jego ramiona mocniej, jakbym tym sposobem chciał dać upust jakimś emocjom. Słyszę dudnienie własnego serca w myślach, gorąc bucha mi w twarz. Fala ciepła przemyka mi po szyi, docierając do uszu, które nagle zaczynają szczypać. Nabieram powietrze z cichym świstem, który natychmiast przebija się przez to piekielne dudnienie.
Miauknięcie.
Ściągam brwi, patrzę na łuk prowadzący do kuchni. Tuż przed nim stoi kociak i patrzy na mnie wybałuszonymi ślepiami, przechyla łebek na bok. Kolejne miauknięcie.
Wzdycham.
— Sebastian się skarży.
— Co? — Timo unosi jedną brew, wyraźnie zmieszany.
— Mówi, że nie ma jedzenia.
Timo ogląda się za siebie, patrzy na Sebastiana. Chce mi się śmiać, bo obaj jesteśmy rozpaleni i pobudzeni, ale jednocześnie zdekoncentrowani przez nieustające miauczenie głodnego Sebastiana.
— A niby wywiązujesz się z obowiązków — parskam, poprawiając okulary.
Timoteo unosi ręce w geście kapitulacji.
Kręcąc głową, zajmuję miejsce obok i z rozbawieniem obserwuję, jak chłopak idzie z Sebastianem do kuchni. Słyszę trzask drzwiczek od lodówki, a następnie jeszcze głośniejsze miauknięcie, dlatego zaczynam śmiać się na głos. Bez namysłu podnoszę się z kanapy i idę do tej niemożliwej dwójki. Sebastian stoi przy miseczce i z zadowoleniem zajada się późnym śniadaniem. Timo natomiast wyciąga patelnię, kładzie ją na płycie. Czuję zasysanie w żołądku, dlatego nie protestuję i podchodzę jeszcze bliżej.
To chyba dobra pora na śniadanie dla każdego z nas.




Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniale, cieszy mnie że tutaj tak między nimi jest... powoli poznają się, ale ten kotek to skradł mi serce...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

FOOLS

Fools - 19