Fools - 15
Spędzam cały dzień w mieszkaniu Timo, kompletnie tracąc poczucie
czasu. Mama dzwoni późnym wieczorem z zapytaniem, gdzie się
podziewam. Wspomina, że Lucy dość dziwnie się zachowuje, dlatego
z góry zakładam, iż siostra znowu zaszyła się we własnym
pokoju, wstrząśnięta sytuacją Williama. Mnie też robi się
przykro, kiedy myślę o Willym i o tym, przez co chłopak musi teraz
przechodzić, ale jednocześnie jestem zdania, iż takie zachowanie w
pewnym momencie zacznie prowadzić ku zgubie, być może załamaniu.
Lucy opuściła już wystarczającą ilość zajęć, aby narobić
sobie sporo zaległości. Ponadto szkoła to nie wszystko —
najważniejszy w całości jest wpływ izolacji na stan psychiki. Nic
dziwnego, że Lucy chodziła jak na szpilkach, stresując się
powrotem do kontaktu z ludźmi, skoro przez pewien czas nie
opuszczała swojego pokoju i nie odzywała się do nikogo prócz mnie
i mamy. Aborcja nie przyjęła się u niej dobrze i naprawdę jestem
w stanie zrozumieć załamanie wywołane poczuciem winy. Do układanki
dochodzi sytuacja naszej rodziny — ja nieplanowanie ujawniam się
ze swoją orientacją, a ojciec wpada w szał i opuszcza dom. Nic
dziwnego, że Lucy od pewnego czasu jest kłębkiem nerwów.
Ale to nie daje jej prawa do
bycia bezmyślną!
Wzdycham. Mówię mamie zwięźle
o swoich podejrzeniach, a także proszę ją, aby rzuciła okiem na
Lucy i zareagowała, jeśli nie nawiąże z nią żadnego kontaktu.
Lucy nie może wrócić do tej miernej skorupy. Tęsknię za jej
uśmiechem, za jej pięknym głosem. Być może to trochę
egoistyczne z mojej strony, ale nic nie poradzę, że pragnę, aby
pewne sytuacje wróciły do dawnego stanu — kwestie jak nasz zespół
na przykład.
Muzyka jest czymś, co pozwala mi
na wyrażenie uczuć; dzięki niej mogę dać upust radości,
frustracji, a nawet złości. Brakuje mi tych beztroskich chwil.
Rozłączam się. Odchylam plecy,
wzdycham. Lekko mrużę oczy, patrzę na rudy łebek Sebastiana —
kotek leży tuż obok, opiera się o moją nogę. Śpi. Timo grasuje
po kuchni, najpewniej robiąc nam kolację — nieco późną, ale
cóż poradzę, że się zasiedzieliśmy. Gdy jestem w jego
towarzystwie, kompletnie zapominam o pojęciu, jakim jest czas.
Skupiam się na nim i na tym, co czuję, co myślę, a także na
pragnieniach — zarówno tych zwyczajnych, jak i nieco bardziej
prywatnych, intymnych. Przyłapuję się na różnorodnych myślach
za każdym razem, jak patrzę Timo w oczy; kiedy wciągam powietrze i
czuję jego zapach — łagodny, uzależniający. Wówczas tracę
głowę. Całkowicie.
Powinienem zacząć się zbierać.
Wrócić do domu, pomóc mamie. Sprawdzić, czy z Lucy jest lepiej.
Ale nie chcę. Pragnę tu zostać, spędzić z Timoteo znacznie
więcej czasu.
Nieświadomie przejeżdżam prawą
ręką po puszystym futerku Sebastiana. Kotek mruczy cicho, przekręca
łebek i kieruje na mnie jasne ślepka. Otwiera pyszczek, ziewa.
Czuję, jak moje usta rozciągają
się w lekkim uśmiechu. Przechylam głowę, łagodnie sunę dłonią
po grzbiecie rudzielca. Parskam cicho, kiedy ten przekręca się na
bok i wbija drobne pazurki w materiał moich spodni. Rozciąga się,
mruczy jeszcze głośniej, z jeszcze większym zadowoleniem.
Uwielbiam go.
W tle rejestruję pstryknięcie.
Zerkam za siebie przez ramię, kieruję spojrzenie na wejście do
kuchni. Choć Timo powiedział, abym się nie przejmował i tutaj
został, mam chęć pomóc mu w jakiś sposób — jakikolwiek.
Łagodnie odsuwam Sebastiana, z trudem ignorując jego niezadowolone
spojrzenie, a następnie podnoszę się na nogi i powoli idę do
kuchni. Staję w progu, opieram się o gładki łuk. Zagryzam wargę,
zachłannie wciągając aromat świeżo zmielonej kawy. Na szafce
stoi młynek, obok niego leży kilka ciemnych ziaren. Chyba obaj
jesteśmy uzależnieni od kofeiny.
— Pomóc ci? — Przechodzę
przez próg, staję obok szafki, na której stoi młynek. Biorę
jedno ziarno do ręki, obracam je między palcami.
— Nie musisz. Już prawie
skończyłem. — Kiwa głową na garnek. Coś gotuje się w środku,
woda bulgocze, a lekko drgająca pokrywka chyba działa blondynowi na
nerwy.
— Nalegam. — Rozglądam się
w poszukiwaniu czajnika. Przynajmniej kawę zrobię.
Odnajduję właściwą szafkę ze
szklankami. Zabieram dwa białe kubki, kładę je na blacie,
pamiętając o domknięciu drzwiczek. Czajnik stoi w rogu, więc
szybko zapełniam go wodą i odstawiam na miejsce. Pstryk. Wnętrze
błyska intensywną barwą, woda wkrótce zacznie się gotować.
— Jak z twoją siostrą?
Sięgam do młynka, nasypuję do
każdego kubka trzy łyżeczki kawy.
— Mama zauważyła, że coś
jest nie tak. — Wzdycham. — To jest jedna z tych rzeczy, które
sprawiają, że nie wiem, co myśleć. — Kręcę głową powoli,
spuszczam wzrok. Pstryk. Sięgam do czajnika, szybko zalewam oba
kubki wrzątkiem.
Muszę jak najszybciej zmienić
temat, bo znowu złapię doła.
Odchrząkam, dodaję do kawy po
łyżeczce cukru.
— Masz wiele wspólnego z
Sebastianem. — Okręcam się na pięcie z durnym uśmieszkiem,
zwracam się ku twarzy Timo. Jego jasne oczy wpatrują się we mnie
ze skupieniem, z uwagą i uczuciem.
— Tak?
— Obaj mruczycie w ten
charakterystyczny sposób. — Parskam, na moment spuszczając wzrok.
To było... żenujące. A mogłem zostać przy poprzednim temacie.
Oj, mogłem.
Zadzieram głowę, rejestrując
powolny ruch. Timo odkłada ręcznik na bok, podchodzi bliżej. Jego
oczy znajdują się niemalże na wysokości moich, patrzą na mnie z
jeszcze większą uwagą. Nie są dyskretne — z góry zdradzają, o
czym chłopak myśli. Nie protestuję, kiedy jego dłonie lądują na
moich biodrach; gdy lekko się na nich zaciskają, gdy powoli
wkradają się pod koszulkę. Lubię tę inicjatywę.
Cofam się, uderzam biodrami o
szafkę. W duchu liczę, że nie rozlałem kawy.
Wzdycham, odchylam głowę. Jak
to możliwe, że dłonie Timo są takie chłodne, skoro chłopak stoi
w kuchni już jakiś czas, pracując nad kolacją? Palce powoli suną
po mojej skórze, zaciskają się na niej lekko.
M o c n i e j.
Nabieram wdech ze świstem. W
jednej chwili przyciągam Timo do siebie, zachłannie wpijam się w
jego usta. Wypycham nieco biodra do przodu, kieruję dłonie blondyna
na ich dolną partię. Chcę, aby przestał się powstrzymywać, aby
porzucił tę delikatność, bo już znam tę odsłonę. Teraz pragnę
poznać jego inne oblicze — to mniej łagodne, mniej uważne, a
znacznie bardziej zaborcze.
Choć... czy to oby na pewno w
jego stylu?
Timoteo od samego początku
okazuje mi troskę, wsparcie. To właśnie jest on — chłopak,
którego za nic w świecie nie chcę opuszczać, bo wiem, że mogę
na niego liczyć, że mogę na nim polegać bez względu na wszystko.
Gwałtowność to nie do końca
jego cecha. Muszę mieć to na uwadze.
Jeszcze niedawno nawet nie
potrafiłem sobie wyobrazić naszej rozmowy. Nie widziałem powodu,
przez który miałby zwrócić na mnie większą uwagę. Nie łączyło
nas nic a nic. Zero powiązania. Zero wspólnych znajomych. Zero
związku, brak zainteresowania z jego strony. Tak myślałem. A
jednak Timo od początku zdawał sobie sprawę, że mam go na oku, że
czasami zerkam z ukrycia i zastanawiam się, jak by to było,
gdybyśmy wreszcie porozmawiali, być może poznali się bliżej.
No i stało się.
Powiedzmy, że bliżej być chyba
nie możemy — dosłownie i w przenośni.
Jego wargi napierają na moje
coraz mocniej, coraz ciężej, jak gdyby odczytywał moje myśli,
jakby znał najskrytsze pragnienia. Chcę pokazać mu, że też
potrafię być chciwy i spragniony, więc odpowiadam na pocałunek
kolejnym szarpnięciem za materiał koszulki. Timo jednak nie daje mi
chwili wytchnienia. Wbija mi palce w skórę tak mocno i
niespodziewanie, iż momentalnie zaczynam odczuwać, jak robi mi się
ciasno w spodniach. Wzdycham, niekontrolowanie poruszając biodrami.
Ocieram się o niego, a on najpewniej to zauważa, bo
natychmiast obiera inny kierunek i wędruje dłońmi do rozporka.
A wtedy woda zaczyna bulgotać w
garnku.
Łapię wdech, gdy odsuwa się i
rzuca ukradkowym spojrzeniem na płytę.
— Dalej jesteś głodny? —
Patrzy mi w oczy, lekko unosi jedną brew.
Tylko on potrafi zadać t a k i e
pytanie w tak pięknym momencie.
Kręcę głową, zagryzam wargę.
Ściągam brwi i od razu zauważam, jak Timo spina ramiona, przełyka
gulę.
— Nie — szepczę. — Teraz
mam ochotę na coś innego.
Z satysfakcją obserwuję, jak
jego oczy ulegają moim, jak te usta formują się w ten
charakterystyczny uśmiech, by następnie na nowo przywrzeć do moich
— tym razem na dłużej. Udaje mu się wyłączyć płytę bez
zerkania, dzięki czemu woda natychmiast przestaje bulgotać. I
dobrze; Timo chyba także odczuwa ulgę.
Chcę całować go jak najdłużej,
jak najmocniej. Mimo to przed wyjściem z kuchni odrywam się od jego
ust, by pierwszy i ostatni raz spojrzeć na podłogę. Miska
Sebastiana jest niemalże pełna. I d e a l n i e. Tym razem na pewno
nam nie przerwie.
***
Odwozi mnie do domu wczesnym
rankiem. Od razu lecę pod prysznic, myję się szybko w obawie, iż
nie wyrobię się z czasem, choć do ósmej trochę jeszcze brakuje.
Okulary mam nieco brudne, więc czyszczę szkiełka nad umywalką,
dokładnie wycieram je ściereczką. Chwilę później prezentują
się idealnie, więc lądują na moim nosie.
W kuchni siedzi mama, przegląda
coś na telefonie. Unosi jedną brew, widząc mój wyraz twarzy.
Odpowiadam wzruszeniem ramion — tyle naprawdę powinno jej
wystarczyć. Mówi, że nie miała większego problemu z Lucy. Mimo
że siostra była trochę przybita, nie protestowała, kiedy mama
zabrała ją na kolację. Być może nie będzie tak źle?
Kawę wypiłem z rana — tę,
którą wczoraj zrobiłem u Timo, lecz porzuciłem na rzecz...
lepszych czynników działających pobudzająco. Niestety
wciąż jestem głodny jak diabli, więc wyciągam z lodówki pudełko
jajek i szybko przygotowuję dwie porcje jajecznicy — dla siebie i
dla mamy.
Zazwyczaj takim wspólnym
posiłkom towarzyszą rozmowy o codzienności. Tak też jest tym
razem. Pragnę spytać, czy ojciec odzywał się od tamtego czasu
(gdy złożył mi niespodziewaną wizytę, kiedy akurat siedziałem z
Timo w salonie), lecz nie jestem przekonany, czy wspominanie o nim z
rana to dobry pomysł. To pewnego rodzaju ryzyko — temat albo
przyjmie się ze spokojem, ale spieprzy resztę dnia. Wolę nie psuć
humoru mamie. Duszę ciekawość w zarodku, dokańczam śniadanie
szybciej, niż przypuszczałem. Mama mówi, że pozmywa i wygląda
przy tym, jakby nie zamierzała brać pod uwagę sprzeciwu, więc w
odpowiedzi kiwam głową i zostawiam ją samą.
Wchodząc do pokoju, na moment
wstrzymuję chód.
— Hej. — Lucy podnosi się z
łóżka, patrzy na mnie z niewielkim, nieco niepewnym uśmiechem.
— Hej.
— Nie wróciłeś na noc. —
Unosi jedną brew, do jej oczu wdziera się podejrzenie, może nuta
ciekawości.
Wzruszam ramionami, podchodzę do
szafy i zaczynam przebierać w jeansach. Widzę Lucy w lustrze —
nadal stoi w tym samym miejscu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
Obserwuje mnie w skupieniu, lekko marszczy brwi. Zastanawia się nad
czymś. Czuję to.
— Ja... — Przerywa, spuszcza
wzrok. Zerkam na nią przez ramię, w pewnym stopniu stresuję się
tym, co być może za moment usłyszę. — Naprawdę nie mogę
zrozumieć niektórych rzeczy. Po prostu... nie jestem w stanie. —
Wzdycha. — Ale... wiem, że nie miałam prawa mówić o wszystkim
ojcu. Nie powinnam była tego robić. Przepraszam, Clay. — Łączy
ze mną spojrzenia, a mnie automatycznie serce staje w piersi. —
Przepraszam.
Kiwam głową, nie wiedząc, co
odpowiedzieć. Na jej twarz wdziera się blady uśmiech, oczy zwężają
się lekko. Wierzę jej; ufam temu, co mówi. Lucy nie jest teraz
zdolna do kłamstwa. Wiem, że jej przeprosiny są jak najbardziej
szczere.
— Rozmawiałaś z Willem? —
Zmieniam temat. Wciąż… jest mi po prostu przykro przez to, że
sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej.
— Spotkałam się z nim
wieczorem. A raczej złożyłam mu niezapowiedzianą wizytę. —
Bierze głęboki wdech; świst przecina panującą między nami
ciszę. — Powiedziałam mu, Clay. Powiedziałam mu o Tonym.
Powiedziałam o klinice i o... — Urywa, zaczynając kręcić głową.
— To nie tak, że chciałam mu dołożyć zmartwień. Wiesz, Clay,
potrzebowałam tego. Naprawdę...
— Rozumiem, Lucy. — Mam chęć
ją przytulić, a nawet zabrać z jej barków część tego ciężaru.
Wiem jednak, że to niemożliwe i to mnie boli najbardziej.
— Will też... otworzył się
przede mną. Opowiedział mi o Glennie. Może on też tego
potrzebował? Szansy na wyrzucenie z siebie frustracji? Jest mi tak
głupio, Clay, bo przez cały czas byłam skończoną suką! Otwarcie
mówiłam tak okropne rzeczy i w ogóle nie myślałam o innych.
Wstyd mi za siebie. — Milknie na moment; musi ochłonąć.
Will to świetny chłopak. Nie
znamy się najdłużej, a mimo to on jako pierwszy otworzył mi oczy
i pokazał, że wcale nie muszę zostać skreślony przez orientację.
Na domówce u Sarah bardzo mi pomógł. Nie udawał zainteresowania —
był szczery, kiedy pytał o Timoteo, kiedy starał się zwrócić
jego uwagę i jakoś nawiązać kontakt.
A teraz los odpłacił mu się
tak pięknym gestem, odbierając mu najlepszego przyjaciela.
To nie jest fair.
— Ach, Clay. Will pokazał mi
nieco inny punkt widzenia, więc... — Lucy znowu urywa wypowiedź.
Robi to akurat w chwili, gdy przymierzam się do zmiany garderoby. —
Przyprowadzisz jeszcze kiedyś Timoteo?
H o m o t e o.
Ten pseudonim rozbrzmiewa mi
gdzieś w myślach, w ich najgłębszych zakamarkach, przez co
natychmiast spinam ramiona i zaczynam patrzeć na Lucy ze
zmieszaniem. To od niej i jej kolegów — w tym Tonego — zaczęło
się szkalowanie odmienności. Choć większość olała plotki i
podejrzenia, znalazła się jakaś grupka, która bezustannie
podkręcała falę drwiny.
— Bo mimo wszystko jego też
powinnam przeprosić.
Twarz mi rzednie, słowa więzną
w gardle. Lucy spuszcza wzrok, wychodzi. Przełykam gulę, skupiam
spojrzenie na trzymanych w rękach spodniach.
Nie wiem. Nie mogę sobie
wyobrazić tego spotkania.
Spotykamy się przed ósmą w
korytarzu. Lucy założyła sukienkę do kolan, opinającą się do
pasa, a niżej raczej zwiewną, a także buty na lekkim obcasie. Nie
powinna mieć problemu z chodzeniem — drogi nie są oblodzone. Zima
póki co jest znośna — do tego stopnia, że da się przeżyć
chwilę na dworze z odsłoniętymi łydkami.
Teraz Lucy jest ode mnie wyższa
o pół głowy, niewiele brakuje jej do metra dziewięćdziesięciu.
A może już tyle przekroczyła? Nigdy nie zauważyłem, aby wzrost
był jej kompleksem. Nigdy nie odmawiała sobie wysokich butów.
Na jej twarzy maluje się
pewność, oczy wyrażają odrobinę niezdecydowania.
Tak. To jest Lucy, jaką znam.
Wybija odpowiednia godzina.
Wychodzimy.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Lucy podnosi się i bardzo dobrze to mnie cieszy, ale i Clay z Timoteo cudownie po prostu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza