Fools - 16

Chłodne powietrze muska mnie po nosie, szczypie i tarmosi jego czubek. Nie wziąłem ze sobą szalika i żałuję, bo najchętniej ukryłbym twarz w wełnianym materiale i odetchnął z ulgą. Ale spokojnie, jakoś to zniosę i doczłapię się do celu. Lucy maszeruje tuż obok, stukając twardym obcasem w zmarznięty asfalt. Jej twarz jest nieco spięta, a oczy zamglone. Powolnym ruchem odgarnia czarne fale za ucho, zerka na mnie z ukosa. Rozciąga usta w mikroskopijnym uśmiechu, co natychmiast odwzajemniam.
— Powiem dzisiaj Karen. — Spuszcza wzrok, markotnieje. — Im dłużej będę zwlekać, tym cięższe będzie przyznanie się do prawdy. A nie mogę tego zostawić dla siebie. Karen... zawsze była fair wobec mnie. Jestem jej winna prawdę.
— I przeprosiny — dodaję półszeptem, unosząc jedną brew.
— Tak. I przeprosiny.
Nie mówi nic więcej. Ma wiele na głowie i naprawdę to rozumiem. Wprawdzie cieszę się, że Lucy czuje się winna przez to, co zrobiła tej dziewczynie. Karen spotyka się z Tonym od dawna, jest w niego wpatrzona jak w obrazek. Dla Lucy zawsze była miła, nie sprawiała wrażenia fałszywej czy zawistnej. Dodatkowo nie zauważyłem, aby kiedykolwiek mieszała się w kwas, jaki siali Tony i Lucy przez inność. Stała z boku, uśmiechała się drętwo. Przedtem nie bawiłem się w żadne konkretne analizy. Teraz jednak zauważam poboczne kwestie, jak choćby ta w związku z Karen — ona zdecydowanie nie zasłużyła na takie potraktowanie. A jednak została zdradzona nie tylko przez chłopaka, ale też przez bliską koleżankę, której — jak podejrzewam — ufała.
Zasługuje na przeprosiny. Ten temat nie podlega dyskusji.
Zbliżamy się do bramy szkoły, dlatego automatycznie zwalniamy tempo chodu. Kątem oka spostrzegam, jak Lucy lekko zadziera głowę, jak mruży oczy na jasne niebo i uśmiecha się w smutny sposób. Nie chcę burzyć tego obrazu, więc odwracam wzrok i skupiam się na znajomej twarzy, a następnie w jednej chwili nieruchomieję, gdyż spostrzegam, z kim owa osoba rozmawia. Mrugam parę razy, kompletnie zbity z tropu widokiem Phillipa i Lindy. O ile mnie pamięć nie zawodzi, Phill jeszcze niedawno mówił mi o swoim problemie w związku z seksualnością, który wpłynął na jego związek z Lindą. W wyniku zerwali, Linda przestała się do niego odzywać.
Coś mnie ominęło?
Potrząsam głową, lekko ściągam brwi. Dopada mnie jeszcze większe zmieszanie, gdy dziewczyna zbliża się do Philla, by najprawdopodobniej go objąć czy pocałować, lecz w ostatniej chwili wycofuje się i odchodzi, machając mu ręką na odchodne. Phill drapie się po potylicy, patrzy na oddalającą się Lindę. Powiedziałbym, że na jego twarzy maluje się cień uśmiechu, ale stoję zbyt daleko, aby móc to stwierdzić.
Zostawiam Lucy, natychmiast kierując się w kierunku przyjaciela. Phill rozluźnia się na mój widok, co jest sporym postępem, bo do niedawna wyglądał, jakby ze sobą walczył, kiedy do niego podchodziłem. Być może wreszcie zrozumiał, że nie jestem nim zainteresowany; może ogarnął, że jako gej nie patrzę pożądliwie na każdego faceta będącego w pobliżu. Ale to dobrze. Nawet bardzo dobrze.
— To była Linda, prawda? — Unoszę jedną brew, patrząc przyjacielowi w oczy.
Ten w odpowiedzi kiwa głową.
— To... powiem ci, stary, jest cholernie skomplikowane. — Wzdycha, krzywi się lekko. Okręca się na pięcie, rusza w stronę szkoły. Bez problemu dotrzymuję mu kroku. — Przyszła do mnie wczoraj. Chciała... porozmawiać. Dowiedzieć się, co mnie tak w niej odpycha. Ale to przecież nie tak, że czuję do niej obrzydzenie czy coś. Ja po prostu... — Przełyka ślinę, mocno marszczy brwi. — Sam tego nie rozumiem. Ale spróbowałem jej wyjaśnić, o co tak naprawdę mi chodzi. To był... ciężki wieczór. Mieliśmy poważną rozmowę. Linda mnie przeprosiła za te wszystkie wyzwiska. Wydaje mi się, że rozumie, że to nie jest mój kaprys, a po prostu... część mnie. I to dość ważna. Bo przecież nie mogę mieć wpływu na to, czy czuję do kogoś pociąg, czy nie.
— Więc... jesteś już co do tego pewien? — Niezbyt wiem, jak o to spytać. Jasne, mowa tylko o seksualności, ale pamiętam, że mnie samo rozważanie homoseksualizmu sprawiało ogromne trudności. Podejrzewam, że Phill ma podobny mętlik, a być może nawet większy.
— Taa. — Parska. — To pieprzona aseksualność.
Cholera. Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić. Popęd, pożądanie — jakby nie patrzeć, to dość podstawowe elementy towarzyszące dojrzewaniu. Chore myśli, nieustające pragnienia czy jakieś gówniane zachcianki, wyobrażenia — to wszystko jest u ludzi normalne.
Phill jednak nie może tego powiedzieć o sobie. Do tej pory najwyraźniej nie był do końca świadomy. Być może coś podejrzewał — stąd te desperackie komentarze czy podboje. Mimo wszystko ani razu nie chwalił się, że zaliczył jakąś przypadkową laskę. I choć n o r m a l n ą rzeczą jest seks czy popęd, normalnością jest też zachowywanie tych wszystkich kwestii dla siebie. Dlatego nigdy nawet nie podejrzewałem, że Phill może zmagać się z aż tak dużym problemem; że może męczyć się z taką frustracją.
Nic dziwnego, że poczuł się zagubiony, gdy bez zapowiedzi wyjechałem z informacją, że jestem gejem. Mam jednak nadzieję, że towarzystwo Lindy pomoże mu w jakiś sposób. Skoro dziewczyna nie odrzuciła go po poznaniu prawdy, a najwyraźniej zrozumiała i dała kolejną szansę ich relacji (tak myślę), może okaże mu właściwe wsparcie i pomoże w uporządkowaniu myśli? Oby.
— Dawno nie zarwaliśmy nocki na gry — zauważam, przyciągając uwagę Philla.
— To fakt. Dawno nie skopałem ci dupy w Mortal Kombat.
— Och, błagam. — Od razu przewracam oczami, co rozbawia Philla do tego stopnia, że natychmiast zanosi się rechotem.
Przy samym wejściu wpadamy na Sama. Blondyn zerka na wyświetlacz telefonu z grymasem, ściąga brwi do tego stopnia, iż między nimi formuje się głęboka, brzydka zmarszczka. W końcu prycha, chowa telefon do kurtki i kopie butem w ścianę. Gdyby nie glany z obiecująco wykonanymi czubkami, pewnie pożałowałby tego aktu agresji.
Te buty to jednak coś wspaniałego.
Sam nagle okręca się na pięcie, zerka w dal z widocznym niezadowoleniem. Twarz ma lekko zaróżowioną, uszy podobnie — pewnie z zimna. Oczy mruży w wątpliwy sposób, podgryza lekko wargę, na której widnieje kilka małych strupków. W końcu jednak mnie zauważa, a co za tym idzie — automatycznie pozbywa się całego grymasu i oddycha z ulgą.
— Co tam? — Uśmiecham się mikroskopijnie, przechylam głowę na bok. Ukradkiem zerkam na Philla. Chłopak stoi obok, patrzy na Sama bez wyrazu. W jego mimice nie ma niczego niepokojącego, a to może oznaczać, że naprawdę zrozumiał, że żaden z nas nie jest zagrożeniem.
Sam nie jest typem osoby, która myśli nad każdym słowem czy czynem; jest sobą — czasami bywa dziecinny, czasami poważny i pełen wsparcia jak nikt inny. Za to go lubię — za tę autentyczność. Niedawno rzucił jakimś dwuznacznym żartem w towarzystwie Philla, przez co ten od razu przeszedł w stan gotowości, jakby z obawą, iż jeden dowcip c o ś zmieni.
Dobrze jest wiedzieć, że ten etap niezrozumienia powoli przemija.
— Powiem ci, że Newton mógłby spokojnie założyć własny portal randkowy. — Sam parska, ale nie wygląda przy tym na wkurzonego czy zirytowanego. Prędzej jest... rozbawiony. A to też sukces, bo do niedawna wręcz dymiło mu z uszu, kiedy Newt próbował ingerować w jego związki. — Tym razem wysłał mi zdjęcie jakiegoś znajomego z innej szkoły. Nawet uciął sobie z nim pogawędkę na mój temat!
Unoszę jedną brew, cudem maskując rozbawienie.
— Ale w porządku — dodaje po chwili. — Pójdę na to spotkanie. Jeśli dzięki temu Newt przestanie truć mi dupę, to czemu nie? — Lekko wzrusza ramionami, zaczyna się uspokajać.
— Nie bądź taki sceptyczny. Może nie będzie tak źle.
— Może — podkreśla z drobnym zawahaniem w głosie.
Rozdziawia buzię, jakby chcąc powiedzieć, lecz szybko z tego rezygnuje i jedynie macha dłonią od niechcenia. Nie zamierzam go bardziej męczyć, toteż bez problemu porzucam temat i wchodzę do szkoły. Od razu oddycham z ulgą dzięki przyjemnemu ciepełku. Sam idzie w sobie znanym kierunku, Phill podobnie. Przemierzam korytarz samotnie, powoli zdejmując kurtkę. Na samym końcu rozpoznaję mordę Tonego, dlatego natychmiast przyodziewam na twarz pokaźny grymas i skręcam do szatni. Ledwo odwieszam kurtkę na haczyk, jak w pomieszczeniu pojawia się Lucy. Czekam, aż siostra zmieni buty na zwykłe trampki i zostawi jakieś pierdoły. Na korytarz wychodzimy razem, niemalże wpadając na przechodzących Tonego i Karen. Oboje zatrzymują się jak na komendę, Karen nawet markotnieje na widok Lucy. Tony natomiast sprawia wrażenie zdenerwowanego, jakby pełnego obawy. Chwyta Karen za ramię, chce ją za sobą pociągnąć, lecz ta wyrywa się i unosi jedną dłoń, by następnie...
Reaguję błyskawicznie. Chwytam rękę dziewczyny, nim ta zdąży dotknąć twarzy Lucy. Moja siostra o dziwo nie robi kroku do tyłu, nie wycofuje się i nie ucieka. Patrzy na Karen z tym samym wyrazem, a na Tonego — z wyraźną pogardą. Coś podejrzewa — widzę to w jej oczach.
Mnie też coś nie pasuje.
— Puszczaj! — Karen podnosi głos, próbując wyszarpnąć rękę z mojego uścisku.
Spełniam jej prośbę natychmiast, lecz mimo wszystko pozostaję w gotowości, gdyby chciała powtórzyć czynność. Na szczęście nie decyduje się na powtórzenie niedoszłego rękoczynu. Oddala się, krzyżuje ręce na piersi. Wygląda na zranioną, na zawiedzioną. Zupełnie, jakby wiedziała, a przecież wciąż stoi u boku Tonego.
— Jak mogłaś, Lucy? — Jej głos drży i tkwi na granicy załamania.
Tony znowu próbuje pociągnąć dziewczynę za ramię, lecz ta stoi w jednym miejscu i spogląda na Lucy. Patrzę na siostrę z podejrzeniem, a gdy po chwili dostrzegam w jej oczach analizę, zaczynam rozumieć sytuację. A raczej jedną kwestię — fakt, że Tony powiedział coś, co zwaliło całą winę na Lucy, a jego postawiło w dobrym świetle.
— Och. — Głos Lucy w końcu przecina ciszę. — Czaję. — Uśmiecha się pogardliwie, patrząc Tonemu prosto w oczy. O dziwo nie kieruje ani jednego słowa w jego stronę. Wraca do Karen, mruży na nią oczy. — Możesz mnie uderzyć, jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej. Bo w pełni zasłużyłam. Ale on — kiwa głową na stojącego z boku Tonego — również.
Karen odwraca głowę, patrzy na chłopaka z nieodgadnioną emocją w oczach.
— Tony?
— Chodźmy już. — Spuszcza wzrok, ewidentnie unikając morderczego spojrzenia Lucy.
— Ja pieprzę. — Moja bliźniaczka parska niespodziewanym śmiechem. — Jesteś chodzącą komedią, Tony. I debilem. Naprawdę myślałeś, że do tego nie dojdzie?
Spoglądam na nią z autentycznym zdziwieniem. Byłem przekonany, że źle zniesie tę sytuacje, w związku z czym nie będzie wiedziała, co powiedzieć. A jednak stoi twardo i uśmiecha się z kpiną, nie boi się patrzeć Tonemu czy Karen w oczy. Jest szansa, że maskuje złość i strach, nie zaprzeczę. I wprawdzie podejrzewam, że tak wygląda sytuacja — Lucy jedynie przyodziewa maskę rozbawienia, by wyjść na niewzruszoną i przekonującą. Zaś z drugiej strony coś mi podpowiada, że naprawdę zdołała poukładać myśli na tyle, iż jest teraz w stanie wyglądać tak pewnie, tak przekonująco.
I dobrze. Na to przecież liczyłem od początku — że Lucy przejdzie obok Tonego z podniesioną głową. Jej postawa to dobry znak.
Nagle oczy Karen zatrzymują się na mnie. Dziewczyna ma taką minę, jakby ze sobą walczyła. I choć wejście do szatni nie jest najlepszym miejscem na rozmowę o zdradzie i usuniętej ciąży, coś mi mówi, że zarówno Karen, jak i Lucy mają to gdzieś.
— Jest dobrze, Clay. Dam radę.
— W porządku.
Nie zamierzam się sprzeczać. Karen ignoruje szepty Tonego i mija Lucy, wchodzi do szatni. Bliźniaczka posyła mi ostatnie spojrzenie — nieco niepewne i wątpliwe, ale mimo wszystko wchodzi do środka, zamyka drzwi.
Tony stoi ze spuszczoną głową, zaciska usta w wąską linię. Nie odzywam się do niego ani słowem. Okręcam się na pięcie i jak gdyby nic idę na piętro, gdzie za moment będę mieć fizykę.
***
Wieczorem wpada Phill ze swoim laptopem. Przez cały poranek męczył mnie zagraniem paru rankedów, a że nie lubię słuchać w kółko o tym samym — zgodziłem się, mimo że nie przepadam za Ligą Legend. Jakoś przeżyję kilka gier. Trochę minęło, odkąd ostatnio zarywaliśmy nockę na gry czy filmy, dlatego w pewnym stopniu jestem zadowolony z takiego obrotu spraw. Brakowało mi towarzystwa tego przygłupa.
Lucy nie porusza tematu rozmowy z Karen przy Phillu. Mimo to nie wygląda na złą czy rozczarowaną, a raczej rozluźnioną. Spędza z nami trochę czasu, wyżera nam pizzę i przy okazji zastępuje mnie w grze, kiedy muszę skoczyć do toalety; w międzyczasie wymienia wiadomości z Williamem. W ten sposób zlatuje nam pół nocy. O czwartej Lucy idzie do siebie, prawdopodobnie zmęczona darciem ryja Philla, kiedy coś mu nie wychodzi. Mnie też już oczy zaczynają się zamykać, ale jakoś daję radę wysiedzieć kolejną godzinę. Phillip w końcu odpada, pada plackiem na moje łóżko i zasypia. Zaczyna pochrapywać, a ten dźwięk działa na mnie niczym płachta na byka, dlatego od razu przymierzam się do ewakuacji z pokoju. Zabieram ze sobą telefon i etui na okulary, bo pewnie zasnę na kanapie. To i tak jedyna możliwa opcja — nie ma mowy, że pójdę spać w pobliżu Philla, kiedy ten chrapie w najlepsze.
Wygodnie układam się na kanapie, pod głowę wciskam poduszkę. Odblokowuję telefon i od razu wchodzę na Facebooka. Przelotnie zerkam na nowości — standardowo trafiam na jakieś anonimowe wyznania, których nie chce mi się czytać, a także udostępnioną przez Timo piosenkę. Nie widziałem go dzisiaj w szkole, a w ciągu dnia wymieniliśmy jedynie parę wiadomości. Nie odczuwam żadnej chorej potrzeby na ciągły kontakt, on zresztą też i to mnie bardzo zadowala.
Wchodzę w link, zmniejszam głośność. Chowam okulary do etui i odchylam głowę. Bez problemu wsłuchuję się w łagodne brzdąkanie gitary, a także nieco ochrypły głos wokalisty. Ogrzewanie działa przyzwoicie, dlatego, mimo chłodu panującego na zewnątrz, w tym pomieszczeniu nie potrzebuję żadnego koca czy innej formy okrycia.
A że jutro mam wolne — mogę pozwolić sobie na drobne odpłynięcie.
Idealnie.
***
Coś chwyta mnie za ramię, dlatego z trudem otwieram oczy i patrzę na stojącą przy kanapie mamę. Wzdycha lekko, uśmiecha się blado. Powoli podnoszę się do siadu, zerkam na wyświetlacz telefonu. Dziewiąta. Ile spałem, cztery godziny? Coś... takiego. Pewnie nie dotrwam końca dnia, ale dobra! Wesprę się kawą.
Ziewając, przecieram oczy. Nie zakładam okularów, ale zabieram je ze sobą do łazienki. Biorę szybki prysznic, odprawiam swój codzienny rytuał i z przewiązanym na biodrach ręcznikiem idę do siebie. Phill dalej śpi, a ja nie zamierzam go budzić, dlatego w ciszy podchodzę do szafy i wygrzebuję z niej pierwsze-lepsze ciuchy.
Chwilę później schodzę do kuchni, gdzie czeka na mnie parujący kubek z potrzebną mi do życia dawką kofeiny. Mama krząta się przy blacie, robi coś w misce. Wprawdzie codziennie wstaje jako pierwsza i zajmuje się gotowaniem — lubi to.
— Phill został na noc? — Patrzy na mnie z ukosa, unosi jedną brew. Nigdy nie mówiłem bezpośrednio o tym chwilowym braku kontaktu z Phillipem. Mimo to podejrzewam, że mama wszystkiego się domyśliła.
— Ano. Ale tak chrapie, że wolałem przespać się na kanapie.
— Ach, rzeczywiście. Słyszałam coś, jak przechodziłam. — Kręci głową, uśmiecha się lekko. — Dobrze, że znowu rozmawiacie. Wszystko powoli wraca do normy. — Odkłada miskę na bok, okręca się na pięcie i opiera biodra o blat. Posyła mi specyficzne spojrzenie. — Lucy mówiła mi o jakimś występie.
Poświęcam chwilę na przypomnienie sobie, o jakim koncercie mowa.
— Mówiła, że to dość spore wydarzenie. Weźmiecie udział?
Już pamiętam. Impreza z okazji dziesięciolecia czegoś tam — chyba jakiegoś zespołu, którym interesuje się Lucy. Ponoć wydarzenie daje możliwość amatorom jak my, aby wziąć udział i pokazać się od dobrej (albo i złej) strony. Lucy mówiła, że chce nas zapisać, ale od pewnego czasu nie robimy prób i nie spotykamy się w grupie, dlatego sam już nie wiem, co to będzie.
— Nie mam pojęcia. — Wzruszam ramionami. — Ostatnio było ciężko.
— Było — zaznacza, powtarzając mój gest sprzed chwili. Na jej twarzy wciąż błąka się drobny uśmiech. — Decyzja co prawda należy do was, ale macie jeszcze czas na przygotowania.
— Trochę ponad miesiąc. To niewiele, ale w sumie czemu nie? Najwyżej się ośmieszymy.
— Daj spokój. — Parska.
Wraca do mieszania ciasta i podśpiewywania pod nosem, dlatego zabieram kubek i od razu upijam ogromny łyk kawy. Jest dość ciepła, ale nie parzy w język, dlatego udaje mi się opróżnić pół kubka bez grymasu. Zerkam na mamę ukradkiem, patrzę na profil jej zadowolonej twarzy. Jest naprawdę szczęśliwa — widzę to po jej oczach, po mimice i samym zachowaniu.
— Przyjdziesz nas posłuchać? — pytam nagle, zadziwiając samego siebie.
— Oczywiście — mówi od razu. — Co to w ogóle za pytanie?
Kiwam głową, upijam kolejne dwa łyki kawy. Mama wzdycha cicho, ponownie odkłada miskę na blat. Odchrząka, łączy ze mną spojrzenia.
— Edward też. — Patrzy na mnie z przekonaniem. — Jestem tego pewna.
Wizja ojca stojącego przy scenie, z zadowoleniem słuchającego naszego występu, jest dla mnie rzeczą nieosiągalną. Mimo wszystko nie chcę podważać słów mamy i jej martwić, dlatego znowu kiwam głową i spuszczam wzrok.
Ale... nie zaprzeczę, że to byłoby bardzo miłe — gdyby tata jednak przyszedł, gdyby spojrzał na mnie bez tej pogardy, bez obrzydzenia. Gdyby... uśmiechnął się na mój widok, a także był w porządku w stosunku do Timo.
Po prostu... gdyby wszystko wreszcie wróciło do tego pierwotnego stanu.
Czy wówczas nie byłoby idealnie?
Oczywiście, że tak. Niestety od zawsze wątpię w pojęcie ideału. W związku z tym mogę mieć tylko nadzieję, że będzie d o b r z e.
Bo kiedyś pewnie będzie. Ale... kiedy?




Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniale, powoli się uspojaja tutaj i wraca na dawny tor, Phil już nie reaguje na Cleya jak na jakieś zło,  ale i ta rozmowa Lucy z Karin, jak widać Tony to tchórz opowiedział coś co postawilo Lucy w zlym świetle a jego w dobrym...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Fools - 19

SHUKUTEKI