Fools - 10

Mama pojawia się w szkole po niecałych dwudziestu minutach. Yup — siedząc w cichym, pustym pomieszczeniu, przez cały czas spoglądałem na zegar i śledziłem jego obie wskazówki. Osiemnaście minut i czterdzieści pięć sekund. Nie najgorzej.
Podnoszę się z krzesła i przechodzę do sąsiedniego pokoju, w którym mama zażarcie dyskutuje z dyrektorem. Mężczyzna wygląda na zdezorientowanego. Nie może skończyć nawet jednego zdania, gdyż zirytowany głos mamy z góry narzuca mu ciszę.
— Pani Andrews...
— Dlaczego tylko Clay został zawieszony? — Mama krzyżuje ręce na piersi, marszcząc brwi. Głęboka zmarszczka pojawia się między wyregulowanymi kreskami.
— Ponieważ właśnie on wszczął bójkę.
— Dlaczego w to nie wierzę? — Jedna brew wędruje do góry, a sam wyraz twarzy mamy nabiera podejrzenia. — Clay nigdy nie sprawiał problemów, nie mieszał się w żadne głupoty. Dlaczego miałby zaczepić jakiegoś chłopaka?
— Nie mam pojęcia. — Mężczyzna kręci głową z bezradnością, lecz mimo wszystko w jego głosie jest coś przykuwającego uwagę. Ponownie wzdycha, wahając się nad dodaniem czegoś jeszcze. — Wiem... wiem, jakie plotki krążą po szkole o pani synu.
— Plotki? — Mama baranieje.
— Tak. — Skinąwszy głową, spuszcza wzrok. — Na temat orientacji, o jakiejś imprezie... To naprawdę nie w porządku, ale też poniekąd uzasadnia gniew.
— Zakładam, że nic nie robicie w związku z rozpowszechniającymi się plotkami. — Kręci głową, rozczarowana. — Mimo to Clay nie jest osobą, która rzuciłaby się na człowieka z tak błahego powodu. — Milknie. Jej twarz się napina, a oczy na moment ciemnieją.
Zaczynam podejrzewać, że rozmawiała z Lucy i o wszystkim wie.
— Mogłabym prosić o kontakt do rodziców tamtego chłopaka? — pyta nagle.
Dyrektor mruga parę razy, zmieszany, lecz wreszcie przekrzywia głowę i zabiera kartkę z biurka.
— Mogę ich poinformować o pani zainteresowaniu. Proszę zostawić swój numer.
— W porządku. — Mama wzdycha, zabierając papier od dyrektora. Szybko zapisuje kontakt do siebie i oddaje świstek. — Proszę im przekazać, że to ważne.
Nie dodaje nic więcej. Obraca się na pięcie i wychodzi, a ja podążam zaraz za nią. Nie wygląda na zdenerwowaną — na pewno nie jest zła na mnie — lecz mimo to milczymy. Mama odzywa się dopiero po wyjściu z budynku. Staje przy murku i krzyżuje ręce na piersi. Widząc moje zmieszanie, odchrząka.
— Spokojnie. Nie jestem na ciebie zła.
— A powinnaś. Naprawdę go uderzyłem.
Mama kiwa głową, markotniejąc.
— Lucy mi o wszystkim powiedziała. — Opuszcza bezwładnie ramiona. — Po prostu... nie wiem, co myśleć. To takie niedorzeczne. Jeszcze niedawno siedziała z nami przy stole i śmiała się, a teraz... — Krzywi twarz w grymasie, znowu marszczy brwi. Jej oczy zaczynają się świecić.
Od razu reaguję i podchodzę bliżej, niepewnie ujmując jej zmęczoną twarz w dłonie.
— Ja też nie wiedziałem. — Mrużę oczy. — Nie możesz się o to obwiniać.
— Więc na kogo powinnam zrzucić winę? — pyta ze zrezygnowaniem w głosie. — Sporo czasu byłam nieobecna. Zaniedbywałam was.
— To nie twoja wina — zaznaczam spokojnie. — Lucy rozumie, że było ci ciężko. Ja też to rozumiem. Wszyscy rozumiemy. — Przełykam gulę. — Seks jest... normalną rzeczą u nastolatków. Wiesz, co mam na myśli. To nie jest nic nietypowego, a Lucy nie ma pięciu lat. Wiedziała, co robi. Nie powiem, że aborcja była dobrym pomysłem... Wiesz, to była zbyt pochopna decyzja. Ale mimo to nie możesz myśleć, że to wszystko stało się z twojej winy.
— Wiem o tym, Clay. — Wzdycha, spuszczając wzrok. Chwyta mnie za dłonie. — Mimo to jesteście z Lucy moimi dziećmi. I nawet jeśli macie prawo podejmować pewne decyzje, to i tak powinnam być przy was. W końcu jestem rodzicem. Gdybym okazała Lucy większą uwagę, być może zwróciłaby się do mnie z problemem.
— Nie zwróciła się z nim nawet do mnie, a jesteśmy bardzo blisko — zauważam, ściągając brwi. — Tak samo ja nigdy nie powiedziałem jej o swojej orientacji. Każde z nas zatrzymuje dla siebie niektóre rzeczy. Tak jest po prostu... najwygodniej.
Mama kiwa głową, nieco się rozluźniając.
— Dlatego uderzyłeś tego chłopca?
— Poniekąd. — Uśmiecham się lekko. — Było warto. Jeden dzień zawieszenia to niewiele.
— Nawet tak nie mów. — Poważnieje. Zabieram dłonie i oddalam się o krok, lecz mimo to wciąż się uśmiecham. Mama poddaje się. Wzdycha, zrzuca tę kamienną maskę. — Porozmawiam sobie z jego rodzicami.
— Powiesz im? — Unoszę jedną brew, zaczynając podążać obok mamy.
— Oczywiście. To nie jest byle jaka błahostka.
— Rzeczywiście. Ale co z Lucy? Chce tego? Czy może zostawić sprawę za sobą?
— Lucy jest załamana — mówi, a w jej oczach tli się bezsilność. — Za parę dni, jak już trochę ochłonie, zabiorę ją do szpitala na badania.
— Jesteś... pewna? Mogę z nią iść, wystarczy, że...
— W porządku — przerywa mi. — Poradzę sobie, Clay. — Uśmiecha się lekko, z nutą wdzięczności, lecz zaraz po tym skupia się na linii horyzontu i milknie.
Resztę drogi pokonujemy w ciszy.
***
Lucy wciąż patrzy na mnie w dziwny sposób i zachowuje się, jakby nie mogła czegoś zrozumieć. Mimo to zjada z nami wspólny obiad, a później jeszcze kolację. Mówi niewiele i wprawdzie nie dziwimy się temu z mamą. Dziewczyna potrzebuje teraz ciszy i spokoju, aby uporządkować sobie w głowie parę spraw.
Ojciec wciąż się nie odzywa, ale tym akurat się nie przejmuję.
Wieczorem, przekładając naczynia ze zmywarki do szafek, rejestruję powiadomienie z Messengera. Wycieram ręce w ręcznik i szybko zabieram telefon ze stołu. Nieruchomieję, widząc dymek ze znajomym zdjęciem, lecz mimo wszystko odczytuję wiadomość.
Pasibrzuch: Jesteś teraz zajęty?
Przełykam gulę, zaskoczony, jednak szybko odpisuję, że nie. W następnej wiadomości chłopak pyta mnie, czy wyjdę do parku, na co niepewnie odpowiadam, że to żaden problem. Rozmowa się urywa. Wpatruję się w wyświetlacz jeszcze przez moment, mając niemały mętlik, lecz w końcu wzdycham i blokuję telefon. Szybko kończę przekładać naczynia i myję ręce, a parę chwil później wychodzę z domu. Idę powoli, jakby się wahając, bo w końcu nie mam najmniejszego pomysłu, dlaczego Phillip zaproponował spotkanie. Skręcam w boczną alejkę, by skrócić wędrówkę, a następnie przechodzę przez pasy i docieram do bramy. Mijam furtkę, automatycznie kierując spojrzenie na niewielki placyk, obok którego mieści się mała siłownia — stoi tam parę przyrządów służących rekreacji, jednak żaden z nich nie posiada opcji regulowania obciążenia. Phillip siedzi na huśtawce, czubkiem buta kopiąc w zamarznięty piach. Zatrzymuję się w niewielkiej odległości od chłopaka. Zadziera głowę, patrzy niepewnie. W końcu wzdycha, ponownie spuszcza wzrok. Milczy. Ja podobnie.
Bez słowa zajmuję miejsce na huśtawce obok.
— O czym chciałeś porozmawiać? — pytam, wsłuchując się w ciche skrzypnięcie spowodowane otarciem się łańcucha o ramę.
Phill przestaje męczyć ziemię. Zadziera głowę do góry, kieruje wzrok na granatowe niebo.
— Nigdy się nie biłeś.
Mrużę na niego oczy, zastanawiając się, do czego dąży.
— I na dodatek Tony? — Ściąga brwi, lecz po sekundzie na nowo rozluźnia twarz. Patrzy na mnie ukradkiem, a gdy spotyka moje spojrzenie, szybko zwraca się ku niebu. Zaciska dłonie na obu łańcuchach. Mam chęć westchnąć i pokręcić głową z rozczarowaniem, lecz jakoś się powstrzymuję. — Co się stało?
— Nic ważnego. — Spuszczam wzrok.
— Kiedyś... mówiliśmy sobie o różnych rzeczach.
Uśmiecham się gorzko.
— Kiedyś byliśmy przyjaciółmi — mówię, patrząc przed siebie.
Phill nieruchomieje.
— Clay, ja...
Przerywam mu, wzdychając.
— O czym chciałeś porozmawiać? — ponawiam pytanie z nerwami w głosie.
Phillip milczy przez chwilę. Wreszcie odchrząka, wracając do kopania w piach.
— Wiem, że nie stałeś się gejem z dnia na dzień, ale i tak... ta świadomość, że lubisz chłopaków, nie chce dać mi spokoju. To... d z i w n e.
Parskam.
— A co z tobą? Lubisz dziewczyny, wiem. Ale jak to wygląda? Masz chęć przelecieć każdą na swojej drodze?
— Co? Nie...
— Właśnie. — Odchrząkam, patrzę na niego z zaciętością. Phill układa usta w kreskę, poddaje się. — W tym rzecz. To samo jest ze mną. Mimo że gustuję w facetach, nie myślę o zaliczeniu każdego, jakiego tylko spotkam. Nie jestem pieprzonym królikiem.
— Wiem o tym, ale...
— Ale i tak nakręcasz się jak diabli — dokańczam za niego. — Po jaką cholerę? Skoro nie zrobiłem ci nic w ciągu tych wszystkich lat, nie zrobię i teraz.
— Skąd ta pewność?
— Jezu, Phill! — Podnoszę głos, pokaźnie marszcząc brwi. — Bo mnie nie interesujesz!
Chłopak milczy, waha się. Widzę w jego oczach zwątpienie. Ta rzecz popycha mnie w nieznanym kierunku. Odpycham się nogami od ziemi, lecę w stronę Philla. Trącam go kolanem w udo, co nie przeszkadza mi ani trochę; ujmuję jego twarz w dłonie. Phill nie reaguje w żaden sposób — prawdopodobnie jeszcze do niego nie dotarło. Niechętnie muskam jego usta swoimi. Mija pierwsza sekunda. Druga. To zbyt proste i tak naprawdę nie ma dla mnie znaczenia, głównie dzięki temu, że jestem pewien własnych uczuć i pragnień; wierzę, że Phill w końcu to zrozumie, że zda sobie sprawę, iż nie widzę go w tym świetle.
Oddalam się, huśtawka wraca na pierwotne miejsce. Phill mruga parę razy, otępiały.
— I jak wrażenia? — pytam, krzyżując ramiona.
Phillip rozdziawia buzię, dość pokaźnie marszcząc brwi.
— Jakbym... całował brata.
— Właśnie. Brata. — Wzdycham. — Zapewniam, że odniosłem identyczne wrażenie. — Wzruszam ramionami. — Nie interesujesz mnie. Nie w taki sposób. Nie wiem, jak inaczej mogę ci to przetłumaczyć.
— Poważnie? Nie czujesz... nic?
— A widzisz cokolwiek? — Wskazuję na siebie. — Kolory na twarzy? Słyszysz, żebym oddychał szybciej?
— To nie jest pieprzony komiks, Clay — parska, rozluźniając się. — Poza tym jest ciemno.
Machinalnie rozciągam usta w uśmiechu.
— Poważnie. Nic nie poczułem — zapewniam.
— Chcę ci wierzyć. — Przełyka gulę, utrzymując kontakt wzrokowy. — Brakuje mi naszych wypadów. Nie wiem, dlaczego to takie trudne. — Bezradnie kręci głową. — Ale wracając do bójki... Zawiesili cię?
— Na jeden dzień.
— A tamtego frajera?
— Upiekło mu się. — Wzruszam ramionami. — W końcu to ja go uderzyłem.
— Zaraz po tym, jak pchnął cię na szafki. — Krzywi się, prawdopodobnie zdenerwowany. — Widziałem to.
— Taa. — Uśmiecham się drętwo. — Coś innego mnie zdenerwowało.
Phill patrzy na mnie wyczekująco.
— Nie mogę — mówię, spuszczając wzrok. — Za wcześnie.
— Och... Czaję.
Rozmowa się urywa. Przez moment siedzimy w ciszy. Nie słychać nawet szumu gałęzi. Jedynie trzepot skrzydeł przelatujących ptaków od czasu do czasu wkrada się na pierwszy plan. Prócz tego towarzyszy nam głucha pustka.
Nagle Phill nabiera powietrze tak gwałtownie, tak zachłannie, że nie wiem, jak zareagować.
— Wiesz, stary. To nie do końca prawda, co ci powiedziałem. — Śmieje się krótko, gorzko. — Moja obawa to sprawa drugorzędna. Nie odzywałem się przez chwilę, to fakt, ale tak naprawdę nie znam do końca powodu. To raczej... cholera, wyjechałeś z takim przekonaniem, że jesteś gejem, że przez chwilę stałem wkurwiony, bo sam nie jestem w stanie się tak pewnie określić. Musiałem poukładać myśli. Zrozumieć siebie. I... sam nie wiem, czy dobrze zakładam, ale... Chyba jestem aseksualny.
Raz. Dwa. Trzy.
Dopiero po upływie czwartej sekundy docierają do mnie słowa Phillipa. Unoszę brwi, jednocześnie otwierając buzię, lecz natychmiast powracam do pierwotnego wyrazu i przechylam głowę na bok. Mrugam parę razy, nie mogąc wydusić z siebie nawet złamanego dźwięku.
Chłopak wzdycha.
— To słowo brzmi śmiesznie w moich ustach. Wiem. — Pochyla się, garbi plecy. Znowu kopie butem w ziemię. Skupiam spojrzenie na tym zjawisku. — Nie do końca to rozumiem. Do tej pory myślałem, że jestem normalny. Miałem dziewczynę, pociągała mnie, ale kiedy przyszło co do czego... Po prostu nie wiem. — Kręci głową. — Wizja seksu mnie obrzydza. Odpycha.
— No nie wiem? To chyba dość pochopna decyzja? — Unoszę jedną brew. Przez Lucy zaczynam zwracać większą uwagę na możliwość występowania pozorów, na źle wyciągane wnioski.
— Wiem. Ale i tak... to mi nie daje spokoju. Chyba po prostu pójdę do psychologa.
Uspokajam się. W przeciwieństwie do Lucy Phill chce poznać inny punkt widzenia. Całe szczęście.
— To dobry pomysł.
— Myślisz? Bo ja nie jestem pewien.
— Tak. Czasami dobrze jest spojrzeć na coś z innej strony. Psycholog może ci to ułatwić. — Odpycham się od ziemi. Huśtawka skrzypi, lecz mimo to zginam nogi i odchylam się do tyłu, wlepiając gały w ciemne niebo. Dawno tego nie robiłem — mowa o spędzaniu czasu na placu zabaw, rzecz jasna.
— Dzięki.
Zostaję na placu jeszcze chwilę, męcząc się z huśtawką. Przez swój wzrost mam lekki problem z wygodą, lecz udaje mi się huśtać, kiedy mocno zginam nogi. Wprawdzie kurtka też krępuje mi ruchy.
Rozchodzimy się w ciszy; idziemy w swoją stronę. W domu zastaję ciemność. Mimo to mam pewność, że mama i Lucy jeszcze nie śpią. Pewnie obie siedzą na górze w jednym pokoju. Bezszelestnie przemieszczam się po korytarzu z zamiarem sprawdzenia, co u siostry, lecz w ostatniej chwili moje oczy wędrują w kąt salonu. Fortepian. Zatrzymuję się, waham. Zagryzam wargę, niepewny, jednak finalnie podchodzę do instrumentu. Łagodnie przejeżdżam dłonią po klawiszach, jednocześnie mrużąc oczy. Więcej mi nie trzeba. Siadam. Nie bawię się w rozgrzewanie stawów. Od razu zabieram się do roboty.
W ten sposób chcę przekazać tym dwóm kobietom, że będzie lepiej. Gram łagodnie, powoli i z uczuciem. Jestem dość zmęczony, ale i tak nie przerywam. Chcę, żeby mama i Lucy usłyszały ten kawałek. Chcę, żeby poczuły się lepiej.
W jednej chwili zwracam uwagę na sine kostki. Tym nadgarstkiem uderzyłem dzisiaj Tonego, a jeszcze jakiś czas wcześniej walnąłem nim w ścianę. O dziwo skupienie myśli na Tonym nie owocuje niczym złym. Wciąż gram spokojnie, kojąco. Nie denerwuję się, nie wykrzywiam twarzy w grymasie.
Tony schodzi na drugi plan. Wracam do głównego celu.
Zwalniam tempo coraz bardziej, aż w końcu całkowicie wstrzymuję pracę dłoni. W domu znów zapada przyjemna cisza. Wstaję i wchodzę na górę. Z pokoju Lucy przez szparę w drzwiach wychodzi światło. Patrzę na wrota jeszcze przez chwilę, lecz w końcu wzdycham i wchodzę do siebie.
Od razu kładę się spać.
***
Dzień zaczynam od kąpieli. Chłodna woda stawia mnie na nogi natychmiast. Podobnie zresztą ze śniadaniem, na które smażę małe placuszki. Trzeba do czegoś wykorzystać syrop klonowy. Jedna butelka stoi w szafce od miesiąca. Pora to zmienić.
Mimowolnie rozciągam usta w uśmiechu, kiedy przyjemny zapach wypełnia całą kuchnię, prawdopodobnie wędrując gdzieś dalej. Odkładam patelnię na bok i zabieram z szafki trzy talerze. Na każdym układam jednakową porcję placków, następnie polewam je pokaźną ilością syropu. Dwa talerze kładę na tackę, dodatkowo wrzucając sztućce. Wychodzę z kuchni. Idę na górę, prosto do pokoju Lucy. Dziewczyna leży obok mamy, owinięta w pościel. Czuję ścisk w żołądku, ale jakoś powstrzymuję grymas. Stukam kostkami wolnej ręki w drzwi. Mama otwiera oczy, podnosi się do siadu. Ziewa krótko.
— Dzień dobry.
— Cześć, Clay. — Uśmiecha się blado. — Wcześnie wstałeś.
— Ano. — Wzruszam ramionami. — Zrobiłem śniadanie.
Lucy zaczyna przecierać oczy. Prawdopodobnie obudziła ją ta krótka wymiana zdań. Podchodzę do łóżka, natychmiast podając tackę mamie. Lucy zabiera swój talerz. Nie odzywa się ani słowem.
Wychodzę.
Na dole zjadam swoją porcję. Sam. W ciszy.
Znowu.


Pierwszy i ostatni dzień zawieszenia zlatuje mi spokojnie, lecz mimo to przez cały czas towarzyszy mi nuta goryczy. Niestety nie potrafię jej zwalczyć. Nie tym razem.




Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, to dobrze że matka Cleya chce rodziców Tonego o wszystkim powiadomić... uff w końcu Philip porozmawiał...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

FOOLS

Fools - 19