Fools - 6

Chwilę po tym, jak Sam oznajmia, że mnie przenocuje, rozmowa wraca do sedna sprawy — mojej sytuacji. Chłopak krzyżuje ramiona, patrząc na mnie z ukosa, jakby coś analizując. Wreszcie rozchyla wargi, by przerwać ciszę.
— Jednego nie mogę zrozumieć. — Ściąga brwi, zwalniając kroku. — Ta sytuacja jest dość... dziwna, bo hej, masz przecież dwójkę rodziców, a tylko ojciec rzuca się o orientację.
Spodziewałem się, że ktoś wreszcie poruszy tę kwestię.
— Moja rodzina — robię krótką pauzę, szukając odpowiedniego określenia — a raczej moja sytuacja rodzinna... sama w sobie jest nietypowa. Byłeś już u nas parę razy, więc pewnie zauważyłeś ten złudny obrazek prawdziwej rodziny. — Spuszczam wzrok, przestając śledzić mimikę Sama. — W rzeczywistości rodzice nie dogadują się tak dobrze. Mój ojciec jest apodyktyczny, przerażający, a mama... ona... — Mrużę oczy, usta formując w kreskę. — Przez pewne wydarzenie z przeszłości nieco podupadła na psychice. Mimo że jest z nami, często odnosi się wrażenie, że tak naprawdę dzieli nas pewna bariera. Nie wiem, czy mnie rozumiesz.
— Niby jest, ale jednak nie w zupełności.
— Tak. — Kiwam głową, wciąż patrząc przed siebie. Idę powoli, starannie wyważając każdy krok. — Coś w tym stylu. Mama i ojciec przestali się idealnie dogadywać jeszcze przed tym wypadkiem, ale gdy wreszcie doszło do punktu kulminacyjnego... całkowicie oddalili się od siebie.
Kątem oka zauważam, że Sam patrzy na mnie z niezrozumieniem, a ja już dzięki temu wiem, co chodzi mu po głowie. „Skoro między nimi było aż tak źle, czemu się nie rozwiedli?", często zadawałem sobie to pytanie samodzielnie. Kwestia rozwodu wydawała mi się strasznie prosta, bo skoro żadne z nich już nie darzy się tym uczuciem, co dawniej, po co dalej tkwić w tak toksycznej relacji? Jednak z czasem zacząłem zauważać poboczne kwestie, jak dzieci chociażby. Następnie do układanki doszła kwestia wypadku, po którym mama nie mogła się pozbierać, więc całkowicie zrezygnowała z zawodu i zajęła się domem. Ojciec, jako osoba pewna siebie i zaradna, nie mógł zaakceptować takiego podejścia. Wówczas całkiem oddalił się od mamy, oddał się firmie. Nie okazał jej potrzebnego wsparcia. Nie próbował jej zrozumieć, a mama — będąc słabą osobą — załamała się. Początkowo było bardzo ciężko. Mama sporo rozmyślała, niewiele się odzywała. Z czasem polepszyło się, lecz pewne cechy wciąż w niej siedzą. Głównie przez tę słabość nie może przebić się przez twardy charakter ojca.
Mama do tej pory nie pracuje. Żadne z nas nie wypytuje jej o dokładny powód tego postanowienia, gdyż — podejrzewam — wszyscy domyślamy się, że pomimo upływu lat ona wciąż cierpi i zadręcza się t a m t y m wypadkiem. W wyniku jest kompletnie zależna od ojca, podobnie jak my. To on jest jedynym źródłem utrzymania naszej rodziny.
Pewnie, że rozwód nie musiałby zostawić naszej trójki — być może dwójki — na lodzie, ale wątpię, że mama ma siłę czy chęci na zabawę z prawnikami i mnóstwem papierkowej roboty. Rozwody nieraz ciągną się przez lata, a finalnie i tak nie kończą się najlepiej. I jeszcze... mimo że ojciec jest straszną osobą, wydaje mi się, że mama wciąż wierzy w jego d o b r o. Prawdopodobnie dlatego zawsze stara się wszystko załagodzić.
Nie mogę powiedzieć, że ją winię. Nie powiem również, że ją rozumiem, bo skłamię. Póki nie znajdę się w podobnej sytuacji, nie zrozumiem, z jak wielkim problemem trzeba się zmagać, nie mogąc wyrzucić z głowy niektórych wspomnień.
— To... — Wzdycham cicho, niemal niesłyszalnie. — Naprawdę cholernie skomplikowane.
— Rozumiem — mówi krótko i już dzięki temu wiem, że na siłę nie poruszy dalszego ciągu tej przykrej historii.
Ledwo mijamy zakręt, gdy krzyżuję spojrzenia z Lucy. Dziewczyna natychmiast nieruchomieje, lecz szybko zaciska dłonie w pięści i zaczyna się zbliżać. Sam mruży na nią oczy nieprzychylnie, przez co zaczynam odnosić wrażenie, jakby nigdy jej nie lubił, ale przecież... cała nasza czwórka, wraz z Newtonem, zadaje się ze sobą już jakiś czas.
Czy to możliwe, że Sam do tej pory skrywał w głębi swoje uczucia? Mógł poczuć się urażony. W końcu Lucy często narzeka w naszym towarzystwie na wszystko, co inne. Choć nie wiem, czy tak właściwie mogę go zaliczyć do tej kategorii. Zdaje się, że wciąż jest wiele rzeczy, o jakich nie mam pojęcia. Ba!, rzeczy, o jakie niektórych nawet nie podejrzewam.
— Gdzie byłeś? — Lucy pyta z drobnym załamaniem w głosie. Mam wrażenie, że za jej zachowaniem stoi c o ś jeszcze. Niestety jestem zbyt zajęty, aby wypytywać o jej problemy. — Nie mów, że ty też wziąłeś na poważnie słowa ojca? — Ściąga brwi.
Odpowiadam jej krzywym uśmiechem.
Ona jednak nie idzie w moje ślady. Krzywi twarz w grymasie, spina barki.
— No przecież, że poszedłeś na łatwiznę! — Podnosi głos, a ręce wyrzuca w powietrze. Ludzie zaczynają przyglądać się naszej dwójce.
Sam wzdycha, a następnie oddala się, najwyraźniej nie chcąc w tym uczestniczyć.
— Nawet sobie nie wyobrażasz, jak napięta sytuacja panuje w domu! Mama nawet zagroziła, że odejdzie, jeśli tata nie zmieni zdania!
Wytrzeszczam oczy na tę informację. W pobliżu zbiera się coraz więcej gapiów.
— I po co to wszystko?! Bo zachciało ci się być wyjątkowym! Rozbijasz przez to naszą rodzinę!
Ludzie zaczynają szeptać. Powtarzają między sobą wyraz: wyjątkowy, co chwilę dodając coś od siebie. Z jednej strony słyszę, jak ktoś mówi, że „plotki chyba jednak są prawdziwe", z drugiej natomiast dochodzą do mnie szepty wypełnione sugestiami na temat moich upodobań. A do tego wszystkiego wystarczył j e d e n głupi wyraz.
— Wręcz przeciwnie, Lucy. — Mrużę na nią oczy. — To nie ja poleciałem do nich, to nie ja wygadałem, że jestem gejem. Zrobiłaś to ty, w dodatku z pełną premedytacją! To ty uważasz homoseksualizm za odstępstwo od normy i, szczerze mówiąc, mam to w dupie. Ale nie staraj mi się wmówić, że to wszystko z mojej winy, bo to nie ja, do cholery, latam wokół i pieprzę o pedałach, o normalności. To nie ja paplam o prywatnych sprawach innych! — Niekontrolowanie podnoszę głos. — Mogłaś przyjść z tym do mnie! Spytać, czy to prawda i choćby spróbować zrozumieć! A zamiast tego poleciałaś do osoby, której zdanie bardzo dobrze znasz! Wiedziałaś, do czego to doprowadzi!
Siostra milknie, krzywi się, a w jej oczach zaczynają zbierać się łzy. Lekko rozdziawia buzię, lecz nie mówi ani słowa. Zamiast tego robi ciężki krok do tyłu, a następnie okręca się na pięcie i zaczyna biec. Pod koniec udaje mi się zarejestrować cichy szloch.
Mimo to nie czuję się źle. Oddycham ciężko, z trudem, bezustannie patrząc w jeden punkt. Ludzie wciąż stoją pobliżu i nadal patrzą na mnie, wymieniając między sobą uwagi, lecz naprawdę zaczynam mieć to głęboko w dupie. Zawracam. Mijam Sama, który najwyraźniej rozumie moją reakcję bez problemu i nie próbuje mnie zatrzymać.
Nie zostawię tak tego.
Idę do gabinetu dyrektora. Zabieram swoje rzeczy i natychmiast wychodzę. Nikt nie próbuje mnie zagadać, kiedy kieruję się w dół klatki schodowej. Tak samo nikt nie staje mi na drodze, gdy zbliżam się do wyjścia. Opuszczam budynek i automatycznie kieruję się do m o j e g o domu.
***
Drzwi nie są zamknięte na zamek, więc wchodzę do środka bez problemu. Od razu kieruję się na górę, prosto do gabinetu, w którym ojczulek powinien spędzać południe — jak każdego czwartku. Nie pukając, chwytam za klamkę i już po chwili stoję w progu, zrzucając plecak na podłogę.
Mężczyzna od razu obraca się na fotelu, a gdy rejestruje moją twarz, stygnie w bezruchu. Przez moment wpatrujemy się w siebie bez słowa, lecz coś w pewnym momencie musi przerwać tę ciszę.
— Dla twojej wiadomości, nie pieprzę żadnych pedałów — zaczynam ze złością.
Nagle zaczynają dotykać mnie emocje, na które nigdy nie zwracałem uwagi. Zbiera się we mnie gniew, kiedy tylko myślę o tym, przez co musiała przechodzić mama. Dopada mnie irytacja, gdy wspominam nasze wspólne kolacje, w większości spędzane głównie w ciszy. Zaczynam odczuwać rozczarowanie, a także ból, gdyż moje myśli wędrują w kierunku faworyzowania Lucy przez głowę rodziny. Dlaczego do tej pory siedziałem cicho? Czemu ciągnąłem tę farsę? Udawałem, że jest okej? Że będzie lepiej? Że sprawy kiedyś ulegną zmianie? Czemu, do cholery, byłem takim idiotą?
— Nie krzyczę, że jestem wyjątkowy. Nie domagam się specjalnych praw czy przywilejów. Nie uważam się za pępek świata. Nadal mam osiemnaście lat. Nadal mam na imię Clayton. Nadal noszę twoje nazwisko, nadal łączą nas więzy krwi. Co w takim razie się zmieniło? Powiedz, proszę, bo nie mogę zrozumieć, cóż takiego uległo zmianie, skoro wszystko wygląda jednakowo. Bo wiesz, nawet ty wciąż jesteś tym paskudnym skurwielem, który nawet nie zatroszczy się o własną rodzinę, o własną żonę, która cierpi, mimo upływu tych wszystkich lat. Wciąż doskwiera nam ta sama monotonia, więc w czym rzecz? — Mimo iż nie wrzeszczę ani nie wymachuję rękami, mój głos jest na tyle wyraźny i potężny, że trafia do ojca, strącając mu tę powagę z twarzy.
Słyszę kroki na korytarzu — lekkie i powolne.
— Clay... — Mama kładzie dłoń na moim ramieniu, lecz ten łagodny gest nie pomaga ani trochę.
Odskakuję na bok, może trochę zbyt żywiołowo i nagle, czym zaskakuję mamę. Niestety nie mogę nad tym zapanować.
— Jak długo jeszcze mamy udawać, że wszystko jest w porządku?! Ta rodzina jest popsuta i każdy z nas bardzo dobrze zdaje sobie z tego sprawę! On — wskazuję ręką na siedzącego za biurkiem ojca — jest zainteresowany tylko i wyłącznie tą swoją zasraną firmą. Nie interesuje się ani tobą, ani mną, ani nawet Lucy, bo gdyby to robił, wiedziałby, że Lucy coś odwaliła i wypaplała moją tajemnicę tylko po to, aby coś zagłuszyć! A mimo to wszyscy godzimy się na wszystko, co tylko ten człowiek powie, wymyśli, jakbyśmy nie mieli prawa do własnego zdania! — Milknę na moment, by wziąć spory wdech. Wypuszczam całe powietrze ze świstem, zamykając oczy. Powtarzam tę czynność jeszcze dwa razy, a gdy w pewnym stopniu uspokajam nie tylko własne ciało, ale również myśli, patrzę ojcu w oczy. — Jako rodzina powinniśmy rozmawiać. Nie tylko o problemach, ale też o obawach, o uczuciach. Powinniśmy się komunikować, a nie dusić wszystko w zarodku i oddalać się od siebie. To nie może być takie trudne.
Do tej pory rzeczywiście milczałem. Jestem takim samym tchórzem jak ojciec.
Moja mama nie pracuje i zajmuje się domem — tyle wie większość. Jako nastolatka poznała idealnego mężczyznę, w którym zakochała się na zabój. Jako dwudziestolatka zaręczyła się z tym ideałem. W wieku dwudziestu czterech lat wzięła ślub. Jako dwudziestopięciolatka ukończyła medycynę, podjęła się pracy w szpitalu. Po dwóch latach urodziła bliźnięta. Kolejne wiosny spędziła radośnie. Zajmowała się dziećmi — wychowaniem ukochanych bliźniąt. Ojciec nie poświęcał im aż tyle czasu przez wzgląd na firmę, lecz mimo to wspierał żonę, próbował pomagać z dystansu. Gdy dzieci podrosły, kobieta postanowiła wrócić do zawodu. Podczas jednej operacji doszło do wypadku, przez który pacjent zmarł. Mimo że mama w przeszłości brała udział w wielu operacjach i miała styczność ze śmiercią, to jedno odejście przeżyła zbyt mocno. Zrezygnowała z zawodu. Załamała się, a ojciec — jako osoba zaradna i przy tym bardzo przykra — nie potrafił okazać jej właściwej troski. Oboje zaczęli się od siebie oddalać. Komunikacja poszła w piach, uczucia podobnie. W wyniku mama została sama z wyżerającym ją od środka poczuciem winy, ojciec natomiast... skupił się na sobie.
Przestaliśmy być r o d z i n ą już dawno temu, a mimo to w mamie wciąż trzyma się jakaś nadzieja.
— Wszyscy jesteśmy na swój sposób spaczeni — mówię z przekonaniem. — I — ponownie zwracam się do ojca — czy to ci się podoba, czy nie, jestem członkiem tej popsutej rodziny. Zanim zaczniesz wytykać mi orientację, zboczenia czy cholera wie co jeszcze, rozejrzyj się, a może zobaczysz, że sam robisz ludziom znacznie większą krzywdę.
Ojciec wciąż patrzy na mnie ze zdumieniem, które minimalnie łączy się z dezorientacją. Sam nie wiem, jak odebrać tę reakcję, więc szybko odwracam wzrok i skupiam się na mamie. Posyłam jej drętwy uśmiech. Nie oczekuję na odwzajemnienie gestu, więc szybko podnoszę plecak, a gdy wychodzę z pomieszczenia, na korytarzu trafiam na Lucy, której twarz jest równie zmieszana, co ta ojca. Mijam ją bez słowa i kieruję się do m o j e g o pokoju.
Już dawno powinienem był to powiedzieć.
Dlaczego bycie tchórzem musi być tak strasznie wygodne?
Rzucam plecak na łóżko i zaczynam z niego wypakowywać wszystkie rzeczy. Ubrania trafiają do szafy, a drobiazgi — jak etui czy dokumenty — lądują na komodzie.
Tak powinno być od samego początku.
B e z  w ą t p i e n i a .
***
Do wieczora nie wychodzę z pokoju. Nie przyjmuję też żadnych gości. Ani razu nie zaglądam do telefonu, by odczytać nowe wiadomości czy choćby sprawdzić, czy William już się pojawił na Messengerze. Coś mnie jednak w pewnym momencie kusi, więc siadam na brzegu łóżka i odblokowuję wyświetlacz. Mój wzrok automatycznie przyciąga ikonka ludzika z małym plusem, więc przechodzę do listy nowych zaproszeń od znajomych.
Nawet nie spostrzegam, jak na moją twarz wkrada się mikroskopijny uśmiech, a palec wskazujący samoistnie wciska akceptację. Wchodzę na profil nowego znajomego i zaczynam przeglądać najnowsze wpisy. Mnóstwo udostępnień muzyki. Gatunki są tak zróżnicowane, że zaczynam podejrzewać, że to typ człowieka, który słucha wszystkiego. Być może dlatego t a m t e g o wieczoru był tak zafascynowany moim małym odpłynięciem na fortepianie? Lecę dalej. Widzę parę zdjęć. Widok morza, stara chata w lesie, drzewa porośnięte bluszczem. Rudy kociak siedzący na parapecie. Walające się po ziemi skrzydełka kurczaka, obok których leży zdeformowany kubełek.
Niekontrolowanie parskam pod nosem. Biedaczek.
Bez namysłu wciskam Lubię to!, a następnie blokuję wyświetlacz i podchodzę do szafy. Zabieram coś luźnego i świeżego, lecz przed wyjściem z pokoju chowam okulary do etui. Chyba się z nimi polubię.
Teraz jest jednak najwyższa pora na kąpiel.
***
Otwieram oczy, mrugam powoli. Przekręcam głowę w lewo. Cudem udaje mi się dostrzec godzinę na dekoderze. Pięć po szóstej. Wzdychając, podnoszę się do siadu. Od razu podchodzę do szafki i wyciągam okulary, które zaraz po tym lądują na moim nosie. Drapiąc się po potylicy, kieruję się w stronę drzwi, lecz przed złapaniem za klamkę stygnę w miejscu. Nagle dociera do mnie wszystko, co wczoraj powiedziałem, a co za tym idzie — szok, jaki odczuwam, jest wręcz nie do opisania. Przez moment odnoszę wrażenie, że ten wybuch w gabinecie ojca był tylko snem, lecz z każdą kolejną chwilą sytuacja nabiera więcej realności.
Jakim cudem powiedziałem to wszystko bez najmniejszej obawy?
I jak to możliwe, że wciąż tu jestem?
Ojciec przecież–
Skrzypnięcie.
Drzwi stają otworem, a w ich progu pojawia się twarz mamy. Kobieta unosi brwi na mój widok, lecz zaraz po tym uśmiecha się słabo. Widząc, że planuje wejść do środka, cofam się o parę kroków, by zrobić jej miejsce.
Twarz mamy jest blada, a sińce pod oczami dość pokaźne.
Zagryzam wargę, chcąc zdusić gniew.
— Chciałam zajrzeć i zobaczyć, czy dobrze ci się śpi, ale... wyspałeś się?
— Pewnie. — Lekko mrużę oczy, w których natychmiast błyska smutek. — A jak z tobą? Wiem, że wczoraj przesadziłem.
— Nie przepraszaj. — Mama zaczyna kręcić głową, a mnie ponownie robi się źle na duszy na widok tych pokaźnych sińców. Pewnie nie zmrużyła oka przez całą noc, podczas gdy ja smacznie drzemałem. — Niby powiedziałam, że coś wykombinuję, ale finalnie to właśnie ty wziąłeś sprawy w swoje ręce. Nie wiem, czy jestem dumna, czy raczej rozczarowana.
— Rozczarowana? — powtarzam ze zdziwieniem.
— Taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca.
— Wiesz, że nie winię cię za to. — Ściągam wargi, nagle zaczynając odczuwać chęć, aby przytulić mamę, lecz nie mogę się przemóc. Zostaję w miejscu, uparcie zaciskając pięści.
— Może zjemy śniadanie? — Mama przechodzi do nowego tematu.
Kiwam głową na znak zgody, lecz nim mama zaczyna kierować się do wyjścia, pytam:
— Co z ojcem?
Mama na moment spuszcza wzrok, jakby smutna, lecz szybko maskuje to uczucie i uśmiecha się blado.
— Potrzebuje trochę czasu. Zgaduję, że przez pewien czas go nie zobaczymy.
Nie dodaje nic więcej, ja także nie mam siły, by cokolwiek powiedzieć. Czuję pewnego rodzaju pustkę, być może zawód, choć z drugiej strony wzbiera się we mnie ulga, bo najwyraźniej mama stanęła po mojej stronie, wiedząc, co to może przynieść.
W ciszy kieruję się za kobietą na parter, później do kuchni. Pomagam jej w przygotowaniu koktajlu. Banany kroję w paski, a truskawki na cztery części. Przerzucam całość do blendera, kątem oka patrząc, jak mama wyjmuje z szafki nasiona Chia. Chwilę po tym wspólnie zasiadamy przy stole. Machinalnie wlepiam gały w duży kubek z gęstym, sytym koktajlem, który już po chwili ląduje w moim żołądku. Mama pije napój w ciszy, lecz nie wygląda źle, dlatego dokańczam posiłek ze spokojem.
Teraz jest ciężko, ale... k i e d y ś na pewno będzie lepiej.
***
Ostatni dzień przed weekendem. Dzisiaj mija równy tydzień od tamtej pamiętnej imprezy, która wstrząsnęła całym moim życiem. Koktajl dał mi potrzebną energię, dlatego szybko uporałem się z podstawowymi czynnościami. Przez to wszystko w nawyku założyłem soczewki. Teraz — kończąc zakładać buty — czuję się znacznie lepiej, więc z ulgą wypisaną na twarzy wychodzę do szkoły.
Nie widziałem Lucy od wczoraj.
Odeszła z ojcem? A może wciąż siedzi w swoim pokoju i myśli? Mimo wszystko to moja siostra, więc... naturalne, że się martwię. Dobrze wiem, że coś się wydarzyło i Tony ma coś wspólnego z tym problemem, ale zgaduję, że tak prędko nie poznam odpowiedzi. Poczekam.
Sam dopada mnie na starcie. Zaczyna od pytania, czemu nie odpowiadałem na wiadomości, a następnie porusza temat noclegu — w końcu miałem u niego zostać, a jednak wyszedłem bez słowa i zniknąłem. Nie mam nic do ukrycia, więc mówię, że wróciłem do domu. Chłopak nie pyta o szczegóły, za co mu dziękuję. Mimo wszystko nie jesteśmy na tyle blisko, abym opowiedział mu o wszystkim.
Phill wciąż się nie odzywa. Dobrevski w pewnym momencie żartuje, że księżniczka obraziła się na swego księcia, lecz Phill reaguje natychmiastowym spięciem i wychodzi do łazienki. Fizyk rezygnuje z dalszego rozwiewania atmosfery, które de facto za każdym kończy się porażką.
Najpewniej wszyscy już wiedzą.
Nic chyba na to nie poradzę.
W porze lunchu siedzę z Samem. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym — typowo dla nas. Dopada mnie uczucie melancholii, lecz obraz rujnuje się, kiedy dociera do mnie, że teraz jest nas tylko dwóch. Co będzie z zespołem? Występem? Czy wszystko tak po prostu odejdzie w zapomnienie?
Sam prostuje się, kiedy obok naszego stolika przechodzi Newt. Ciemnowłosy patrzy na nas kątem oka. Już zaczynam podejrzewać, że uda, iż nas nie zna, lecz nagle oddziela się od grupy i staje po przeciwnej stronie blatu. Unoszę brwi, zdziwiony. Sam jednak nie wyraża tego samego — patrzy na Newtona badawczo, w gotowości.
Newt spuszcza wzrok i siada. Zaraz po tym wyjmuje jedzenie, którym zajmuje się natychmiast. Zerkam na Sama i widzę, że wciąż ma ten sam wyraz twarzy — badawczy, pełen skrytej niepewności.
Żaden z nas nic nie mówi. Jest dziwnie i niezręcznie, ale koniec końców spędzamy całą przerwę razem, co wprawdzie wystarczy mi do szczęścia — choćby minimalnego.
I nagle uderza we mnie poczucie żalu. Zdaję sobie sprawę, że chłopaki, z którymi nie miałem najbliższego kontaktu, akceptują mnie, a najważniejszy przyjaciel tak po prostu urwał kontakt, usprawiedliwiając się tym, że „nie może".
To boli i frustruje.
J a k  d i a b l i.
Odchodzę od stołu bez słowa. Opuszczam pomieszczenie z grymasem.
Muszę się przewietrzyć, uspokoić myśli.
Przyspieszam. Odnoszę wrażenie, że za moment zacznę biec. W nawyku zagryzam wargę, czując buzujące wewnątrz emocje. Szybko pokonuję wszystkie stopnie, a gdy znajduję się na parterze, niekontrolowanie uderzam pięścią w ścianę. Wpatruję się w zaczerwienione kostki, spostrzegając lekkie zadrapania, w których powoli zbiera się krew. Zaczynam się trząść i nie mogę nad tym zapanować. Chcę ponowić czynność — ponownie przywalić w ścianę — lecz c o ś mnie zatrzymuje. Ze zdziwieniem zerkam na twarz chłopaka, który mocno ściska mnie za ramię, a następnie wykręca je na tyle, że nie jestem w stanie się wyrwać.
Nie czuję bólu — tego fizycznego, rzecz jasna.
Jestem po prostu...
Zamroczony.
Czuję jego perfumy — łagodne i przyjemne, więc natychmiast zaciągam się powietrzem. Bezwstydnie wpatruję się w jego jasne oczy, a potem przenoszę spojrzenie na nos, który zdobi kilka piegów. Śledzę wzrokiem zaostrzoną linię żuchwy niczym zahipnotyzowany. Gdy wreszcie wlepiam gały w te ściągnięte usta — coś uderza we mnie od środka. Ponowie patrzę na każdy fragment jego twarzy, chcąc zapamiętać jak najwięcej, ale wówczas zaczynam rozumieć, czemu ta twarz jest taka napięta.
Nagle wszystko ze mnie uchodzi — złość, smutek, a nawet fascynacja idealnym towarzystwem. A co za tym idzie — znikają wszelkie bariery. Oczy zaczynają piec mnie pod powiekami bardziej niż zwykle, lecz mimo to nie mogę zareagować w żaden sposób. Pozwalam, by te gorące krople ujawniły się przed człowiekiem, którego obecność nagle przestała mnie onieśmielać.
Puszcza moją rękę, która natychmiast opada bezwładnie wzdłuż ciała. Mimo wolności nie uciekam. Wciąż stoję w jednym miejscu i patrzę mu w te zabójcze oczyska, nie zważając na płynące po policzkach łzy. Zamieram, gdy jego ciepły i nieco szorstki kciuk ląduje na mojej twarzy, by zetrzeć pierwszy gorący strumyk.
Powoli wracają do mnie myśli i zmysły, a co za tym idzie — pojawiają się również pragnienia.
Nagle mam chęć wtopić dłoń w te jasne kłaki. Dotknąć jego twarzy, ust i nosa. Przejechać po policzku, po skórze. Poczuć to szczególne ciepło.
On chyba bez problemu zdaje sobie z tego sprawę, bo uśmiecha się lekko, z nutą rozbawienia, i powoli zabiera dłoń.
A ja nagle spostrzegam, że łzy przestały płynąć.
Już nie mam ochoty na uderzanie w ścianę czy krzyk, czy choćby szybki bieg.
Teraz... myślę tylko o jednym.
O nim.
Śledzę go wzrokiem do samego końca. A gdy wreszcie znika, coś strasznego mnie dopada. Ruszam w pogoni za pragnieniami. Błyskawicznie wkraczam w zakręt, a gdy kawałek dalej dostrzegam burzę jasnych włosów, głośno wymawiam j e g o imię.
Zatrzymuje się. Przekręca głowę i patrzy. Czeka.
A ja wciąż stoję i wpatruję się w niego z głupkowatym wyrazem twarzy.
Chyba... wciąż jestem tchórzem.
— Dziękuję — mówię krótko.
On ponownie się uśmiecha, a ja dobrze wiem, że wcale tego nie wymusza. Jest szczery, podobnie jak ja. Tym razem go nie gonię, gdy odchodzi. Pozwalam mu na powrót do własnych spraw.
A może jednak... coś się we mnie zmieniło?




Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, brawo Cley może te słowa wiele dadzą i jak widać ci którzy byli po prostu znajomymi teraz są przy nim i Timoteo o tak...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

FOOLS

Fools - 19