Fools - 9
Rzeczywistość wciąż do mnie nie dociera. Parskam pod nosem, nieco
zmieszany i jednocześnie rozbawiony nieoczekiwanym rozwojem
wydarzeń. Pragnę spytać, czy jestem aż taki oczywisty, lecz nie
chcę psuć chwili. Póki co zamierzam po prostu cieszyć się dniem,
gdyż sytuacja jest tak cholernie nierealna, że coś wewnątrz mi
podpowiada, iż za moment otworzę oczy i zastanę nie tylko
ciemność, ale również samotność.
Chociaż... czy oby na pewno?
Nieznacznie przechylam głowę,
aby zerknąć na profil twarzy Timoteo. Od razu spotykam się z
intensywnym spojrzeniem jego oczu. Przełykam gulę, po czym lekko
rozdziawiam buzię — zupełnie nieświadomie.
I... dzieje się.
Znów czuję jego pełne wargi na
swoich. Znów na moment nieruchomieję, lecz szybko odzyskuję zmysły
i skupiam się na tym urzekającym smaku kofeiny, który przyćmiewa
całą resztę. Znów... czuję się, jakbym odpłynął.
Całuję go jeszcze raz. I jeszcze
raz. I jeszcze kilka razy, czerpiąc z tej bliskości tak wiele, jak
tylko mogę. Przerywam w chwili, kiedy nachodzi mnie pewna żenująca
myśl.
— Zostaniesz na obiedzie,
prawda? — pytam w krótkiej przerwie między pocałunkami, po czym
na nowo przywieram do jego miękkich ust.
Jeśli to jest sen, niech trwa jak
najdłużej, błagam.
— Jeśli twoja mama nie ma nic
przeciwko.
— Nie ma — zapewniam,
uśmiechając się lekko. — W końcu to jej propozycja.
— Hm. Rozumiem — mruczy mi
prosto w usta, przez co do reszty tracę zmysły.
Przypadkiem wypuszczam pusty kubek
z dłoni, lecz kompletnie się tym nie przejmuję. Zamiast tego
całkiem obracam się w kierunku chłopaka, skupiam się na nim w
pełni.
— Po czym się zorientowałeś?
Kiedy? — Bez namysłu wplątuję dłoń w jego gęste kłaki,
przelatując wzrokiem po całej długości tej skupionej twarzy.
Zawsze chciałem to zrobić.
— Jeszcze trochę przed naszą
pierwszą rozmową. Miałeś wtedy bardzo podobną minę. —
Uśmiecha się kącikiem.
Tak, tym c h o l e r n y m
kącikiem, który automatycznie przyciąga moją uwagę, przez co
Timo zaraz po tym parska śmiechem, a następnie odbiera mi ostatnią
cząstkę rozsądku. Odchylam się do tyłu, przez co momentalnie
zaczynam odnosić wrażenie, że zaraz wyląduję na materacu, lecz
chłopak reaguje natychmiast i przyciąga mnie do siebie. Nabieram
powietrze ze świstem, nieco zdziwiony tą inicjatywą, jednak jego
dotyk nie przeszkadza mi ani trochę, więc odrzucam zmartwienia na
bok.
Niestety te myśli są niczym
dobrze wyrzucony bumerang — wracają.
— Nie chce mi się w to wierzyć.
Chłopak, na którego lecę już jakiś czas, jest tutaj ze mną, wie
o wszystkim, a mimo to... — Kręcę głową, zagryzając wargę.
— Nawet nie zaczynaj clayować —
śmieje się. Rozluźniam ramiona pod jego subtelnym dotykiem. —
Niektóre tematy nie powinny podlegać ocenie rozsądku, bo nie mają
z nim najmniejszego związku. Tak się po prostu dzieje. — Wzrusza
ramionami. — Głęboka analiza nie ma sensu.
C l a y o w a n i e.
Czyli nawet moje głupie myślenie
ma własny termin?
Jeszcze zrobię z tego pożytek!
— W porządku. — Wywracam
oczami, co wywołuje większe rozbawienie u Timoteo. — Nie będę.
Nie dodaję nic więcej. Uderzenie
serca później głos mamy rozlega się na całym piętrze, więc
schodzę z łóżka, przy okazji zabierając oba puste kubki. Blondyn
idzie zaraz za mną, najwyraźniej nie krępując się ani trochę.
***
Obiad mija nam w miłej
atmosferze. Mama nie porusza żadnych niekorzystnych tematów, więc
zjadam całość w spokoju, co jakiś czas zerkając na Timo. Chłopak
raczej nie czuje się osaczony czy skrępowany. Sytuacja pewnie
wyglądałaby inaczej, gdyby obok siedziała Lucy, ale siostry nie
ma, więc nie widzę sensu w myśleniu o stu zbędnych rzeczach.
Zdecydowanie muszę przestać c l
a y o w a ć. Przynajmniej na jakiś czas.
Niebo zaczyna szarzeć.
Odprowadzam Timo do drzwi, wychodzę z nim na zewnątrz. Podchodzimy
do samochodu w ciszy, a gdy chłopak otwiera drzwi i wrzuca do środka
swoje rzeczy, coś popycha mnie w jego kierunku. Bez zawahania
składam na jego ustach jeden zwykły całus. Zaraz po tym uśmiecham
się lekko, niemal niezauważalnie, a kiedy blondyn po paru sekundach
odjeżdża, wypuszczam ogrom powietrza z płuc.
Obracam się na pięcie z zamiarem
powrotu do domu, lecz wtedy coś mi miga przed oczami. Patrzę
niepewnie, prawie nieprzytomnie, bo w końcu wciąż n i e w i
e r z ę, jednakże w chwili, kiedy moje oczy wyłapują wysoką
brunetkę z szokiem malującym się na twarzy, zostaję w miejscu.
Wprawdzie nie chce mi się słuchać o pedałach czy innych ambitnych
określeniach. Nie chcę psuć sobie tego miłego dnia. Niestety
twarz Lucy nie pozwala mi na natychmiastowy powrót. Siostra nie stoi
zbyt daleko, dzięki czemu bez problemu dostrzegam pewne
zaczerwienienia — w okolicy oczu, nosa. I przez to zaczynam się
martwić.
Przełamuję lody. Podchodzę
pierwszy.
— Co się stało? — Marszczę
brwi. — To przez tę kłótnię z Tonym?
Dziewczyna stygnie, z przerażeniem
przełyka gulę. Panicznie odwraca wzrok i już dzięki temu wiem, że
coś jest na rzeczy. Coś mi nawet podpowiada, że to nie jest nic
banalnego.
Lucy chce mnie wyminąć i wrócić
do domu bez słowa, jednakże reaguję o czasie i ponownie staję jej
na drodze. Niepewnie łapię ją za ramiona, a gdy w odpowiedzi nie
dostaję paniki czy odrazy, oddycham w duchu z ulgą. Patrzę na jej
spiętą, zaczerwienioną twarz i nie wiem, co myśleć.
— Lucy. Porozmawiaj ze mną.
Odgarniam jej włosy za ucho,
przejeżdżam dłonią po zaczerwienionym policzku. To nie są ślady
po uderzeniu czy zbyt długim pobycie na chłodnym powietrzu.
Wyskakuje mi coś podobnego, kiedy zbyt długo i mocno pocieram
skórę. No i oczy — wiem, że Lucy płakała. Ten temat nie
podlega dyskusji.
— Dlaczego nie przyszłaś na
obiad?
— Miałam...
— Tak?
— ...miałam coś do zrobienia —
szepcze takim zmarnowanym tonem, że automatycznie spinam barki.
— Co miałaś do
zrobienia? — Nie zamierzam zostawić tematu tak po prostu. To nie
jest Lucy, którą znam. Muszę się dowiedzieć, co aż tak wpłynęło
na jej zachowanie.
— Nie mogę o tym rozmawiać. —
Mruga znacznie szybciej. Prawdopodobnie próbuje odgonić zbierające
się łzy.
— Lucy. Wiesz, że możesz
porozmawiać ze mną o wszystkim.
— Nie o tym. — Kręci głową.
— Obiecałam, że nikomu nie powiem.
— Komu obiecałaś? — Ściągam
brwi. Przebłysk podejrzeń wdziera się na pierwszy plan
niewyraźnych myśli. — Tony? O nim mówisz?
Nagle zagubienie wkrada się na
jej twarz, a zaraz po tym przyłącza się przerażenie. Lucy zagryza
wargę tak mocno, że ta natychmiast sinieje. Współczucie uderza
mnie w żołądek, przez co krzywię twarz w grymasie.
— Lucy, spójrz na mnie. —
Wplątuję palec w kosmyk jej kręconych włosów. Dziewczyna z
trudem nawiązuje ze mną kontakt. Zielone oczy błyszczą tak mocno,
tak intensywnie, że nie jestem w stanie opisać tego zjawiska. —
Możesz ze mną porozmawiać. Wiesz o tym. Mówimy sobie o wszystkim.
— Czyżby, Clay? O wszystkim?
Dobrze wiem, co ma na myśli,
dlatego machinalnie markotnieję. Chcę powiedzieć, że to nie jest
to samo, ale... czy oby na pewno?
— O wszystkim — zapewniam z
nutą żalu. — Widziałaś tego chłopaka? Timoteo. Znasz go bardzo
dobrze z plotek. — Przełykam gulę, siląc się na stabilny ton. —
Podoba mi się od jakiegoś czasu.
— Całowałeś go.
— Tak. To prawda. — Kiwam
głową. — A to dlatego, bo Timo wie.
— Jesteście... ze sobą?
— Nie wiem. Chyba? — śmieję
się krótko i ze zdezorientowaniem. — To wyszło tak nagle, że
wciąż nie chce mi się w nic wierzyć.
— Więc naprawdę jesteś gejem.
— No jestem. — Wzruszam
ramionami od niechcenia. — I nic z tym nie zrobię.
Siostra otwiera buzię,
prawdopodobnie pragnąc coś powiedzieć, lecz zamiast słów
wychodzi cichy jęk. Spuszcza wzrok, zaraz po tym mocno zamyka oczy.
Zaczyna kręcić głową, jednak wciąż milczy. Jej oddech
przyspiesza, przez co zaczynam się stresować. To nie jest dobre
miejsce na takie sceny.
Łagodnie obejmuję ją ramieniem,
zaczynając kierować się w stronę domu. Lucy nie protestuje.
Wchodzimy do środka, omijamy salon, w którym siedzi mama. Prowadzę
siostrę do pokoju, a gdy wreszcie jesteśmy w środku, zamykam
drzwi. Rzucam spojrzeniem w kąt ściany, w którym jeszcze niedawno
pocałowałem Timoteo. Zagryzam wargę, próbując przerzucić te
myśli na dalszy plan. To nie pora na miłe wspominki. Muszę zająć
się Lucy.
Siadamy na brzegu łóżka.
— Jesteśmy sami. Możemy
porozmawiać. — Delikatnie gładzę ją po plecach.
Lucy pochyla się, opiera łokcie
o kolana.
— Znienawidzisz mnie — mówi
cicho i stabilnie, ale mimo to wyczuwam pewne zawirowanie w głosie.
Coś, co od razu sprawia, że spinam barki i nieruchomieję.
— Dlaczego tak myślisz?
— Ponieważ...! — Zrywa się
na równe nogi, łapiąc się za włosy. — Ja... zrobiłam coś
strasznego, Clay.
Pęka. Cichy szloch wypływa z jej
spierzchniętych ust, na co reaguję szokiem. Szybko odzyskuję
zmysły i wstaję, by objąć bliźniaczkę. Lucy przestaje się
powstrzymywać. Płacze tak głośno i panicznie, że zaczynam się
obawiać, iż mama za moment przyjdzie, by spytać, co się dzieje.
Staram się ją uspokoić. Mówię
szeptem, wspominam o oddechu. Niestety nic nie pomaga. Dociera do
mnie, jak ciężkie to musi być, kiedy Lucy zaciska dłonie na moim
torsie tak bardzo, że jej długie paznokcie bez problemu wbijają mi
się w skórę. Marszczę brwi, ale jej nie odpycham. Ten ból jest
do zniesienia.
— Clay, ja...
Wplątuję dłoń w jej miękkie
włosy. Przyciągam do siebie jej drżące ciało. Obejmuję ją
czule, chcąc przekazać tym czynem, że bez względu na okoliczności
może na mnie liczyć.
— Zabiłam je...
Nieruchomieję. Wstrzymuję
oddech.
Płacz Lucy odbija się głuchym
echem w mojej głowie.
— Zabiłam... własne dziecko.
Milczę przez chwilę.
— O czym ty mówisz? — pytam
nagle bez namysłu.
Dziewczyna rozluźnia dłonie,
dzięki czemu oddycham z ulgą, gdyż wyraźny ból znika w mgnieniu
oka. Zadzieram głowę, by spojrzeć Lucy w oczy. Jest roztrzęsiona.
Aż nie wiem, co powiedzieć. A muszę coś zrobić — cokolwiek.
Lucy mnie potrzebuje.
— Lucy — zaczynam cicho, z
nutą zawahania. — Mówisz o ciąży?
Żołądek opada mi do kostek,
kiedy zaczyna kiwać głową.
— Zrobiłam test. Wyszły dwie
kreski. Byłam przerażona... nie wiedziałam, co zrobić. Pomyślałam
o Tonym. Złapałam go w szkole. Powiedziałam o wszystkim, ale on...
— Krzywi się, a w jej oczach ponownie witają świetliki. —
Zdenerwował się. Zerwaliśmy się z lekcji. Tony od razu zabrał
mnie do kliniki. Początkowo nie chciałam tego, ale...
Chaotyczność wypowiedzi Lucy w
ogóle nie przeszkadza mi w zrozumieniu jej sedna.
— Namówił cię?
— Nie wiem, Clay. — Kręci
głową. — Nic już nie wiem. Myślałam, że to rzeczywiście
najlepsze rozwiązanie, ale... dlaczego to mnie tak boli?
— Rozmawiałaś z kimś o tym?
— Przed zabiegiem rozmawiałam z
lekarzem. Wtedy byłam pewna swojej decyzji. Teraz...
Lucy milknie. Teraz, kiedy już
wiem, co jest na rzeczy, nie chcę jej męczyć. Nie mogę też jej
zostawić samej. Szybko ściągam soczewki i kładę się obok niej
na łóżku. Leżę w ciszy, na nowo przerabiając w głowie całą
naszą rozmowę.
Tony. Bardzo chcę go o to
obwinić, ale nie mogę. To prawda, że ma dziewczynę, ale Lucy o
niej wie od dawna. Tony pewnie też spanikował, kiedy dowiedział
się o ciąży. Jednakże... czy rzeczywiście słusznie zrobił,
zabierając roztrzęsioną dziewczynę do kliniki aborcyjnej?
Powinni... poczekać, ochłonąć.
Przemyśleć to rozwiązanie jeszcze parę razy, żeby później nie
żałować.
Nie poczekali.
Lucy już żałuje, ale... co z
Tonym?
Tej nocy żadne z nas nie zasypia.
***
Lucy odpuszcza sobie zajęcia.
Zasypia chwilę po siódmej, dzięki czemu na jej twarzy w końcu
pojawia się spokój. Bezszelestnie przykrywam ją kołdrą, a
następnie zajmuję się sobą. Dziś rezygnuję z soczewek, więc
szybko przecieram okulary, które zaraz po tym lądują na moim
nosie. W łazience odprawiam swój codzienny rytuał. Kwadrans przed
zajęciami schodzę na dół. Mama łapie mnie przy wyjściu.
Początkowo milczy, lecz mimo to bardzo dobrze wiem, że s ł y s z a
ł a.
— To... nie mogę powiedzieć.
Lucy musi to zrobić sama. — Drapię się po głowie z
zakłopotaniem. — Spróbuj z nią porozmawiać, kiedy wstanie.
— Dobrze. — Uśmiecha się
blado.
Ewidentnie wszyscy jesteśmy w
rozsypce.
— Spóźnię się.
— Uważaj na siebie — mówi na
odchodne.
Wychodzę na świeże powietrze,
później przed bramę. Już planuję skręcić we właściwą stronę
i udać się do szkoły, lecz wówczas na widoku pojawia się znajomy
samochód. Unoszę brwi w geście zdziwienia, kiedy auto staje przy
chodniku, a jego kierowca nakazuje mi ruchem dłoni, abym wsiadał.
Wciskam się na miejsce pasażera.
Timoteo posyła mi lekki uśmiech,
a następnie zawraca. Jedziemy prosto do szkoły.
— Nie wiedziałem, że
przyjedziesz.
— Bałem się, że będę za
późno. — Zmienia bieg. — Najwyraźniej też lubisz się
spóźniać.
— Zgonię to na ciężką noc. —
Wzdycham. — A jak z tobą?
— Poszedłem biegać i straciłem
rachubę czasu.
— Biegasz? — Unoszę brwi,
zdziwiony.
Cóż, Timo rzeczywiście ma
niezłą sylwetkę. Ale nie chodzi o samą czynność, ale raczej
porę roku — wczesna zima. Choć śniegu brak, nadal jest zimno!
— Staram się codziennie, ale od
czasu do czasu coś mi wypadnie. — Wzrusza ramionami. — A jak z
tobą?
— Sport to raczej nie moja bajka
— parskam, rozluźniając ramiona. — Ale potrafię odkręcić
słoik.
— Szanuję — mówi z
rozbawieniem.
Spostrzegam, że wjeżdżamy na
parking, więc odpinam pasy. Samochód wkrótce po tym staje. Timo
wyłącza światła, gasi silnik. Wychodzimy jednocześnie. Nawet nie
chce mi się myśleć o tym, że wokół są ludzie, a nasza dwójka
jest ostatnim gorącym tematem wśród znudzonych kolegów z
korytarza. Idziemy ramię w ramię.
Wewnątrz wyłapuję znajome
twarze. Phill stoi pod salą matematyczną, sprawdzając coś na
telefonie. Sam i Newt stoją po drugiej stronie. Wyglądają na mniej
spiętych, ale mimo to pragnę wypytać Sama o ich wczorajszy zgrzyt.
Zrobię to przy okazji.
Zatrzymuję się przy szafce.
Wpisuję kod i zaglądam do środka. Szybko rzucam okiem na plan —
jeszcze nie udało mi się zapamiętać całej rozpiski — a gdy
moja wiedza nieco poszerza swe horyzonty, zabieram właściwy
podręcznik i zamykam drzwiczki z trzaskiem. Timo wyjmuje telefon i
odbiera połączenie, a ja opieram plecy o szafkę i wlepiam gały w
sufit. Chłopak oddala się na moment, co nie przeszkadza mi ani
trochę. Czekając, aż skończy rozmawiać, otwieram podręcznik na
ostatnim temacie, aby sprawdzić, czego mogę spodziewać się
dzisiaj. W pewnym momencie odrywam spojrzenie od kartki i skupiam się
na przechodzącej grupce. Rozpoznaję jedną twarz. Coś rozpala we
mnie gniew. Efekt potęguje się, kiedy chłopak rzuca mi pogardliwe
spojrzenie i prycha pod nosem. Nie odwracam wzroku, co najpewniej
prowokuje Tonego, bo nagle wstrzymuje chód i zwraca się do mnie w
pełni.
Przez chwilę mierzy mnie
spojrzeniem, nie reagując na rozmowę reszty chłopaków.
— Czego, pedale?
Reszta milknie. Banda Tonego
zwraca się w naszym kierunku.
Przechylam głowę na bok,
zirytowany jego pieprzonym stylem bycia.
— Karen wie?
Mina mu rzednie jak na komendę,
przez co mam chęć uśmiechnąć się w duchu. Tony jednak szybko
przejmuje inicjatywę. Błyskawicznie skraca dzielącą nas
odległość. Łapie mnie za koszulkę i popycha na szafki, przez co
w korytarzu natychmiast rozlega się głośny trzask. Reszta rozmów
ustaje.
Timo już odsuwa telefon od ucha i
prawdopodobnie planuje zareagować, lecz nie mogę na to pozwolić.
Nie chcę, żeby się w to mieszał. Posyłam mu jednoznaczne
spojrzenie.
— Zamknij mordę — syczy Tony.
— Czyli nie wie. — Lewy kącik
moich ust samoistnie wędruje w górę.
Tony zabiera ręce, lecz nie
oddala się. Patrzy na mnie z wrogością i odrazą, ale między tą
pogardą jest coś jeszcze — strach.
Tu cię mam.
— Gówno mnie obchodzą twoje
intencje, problemy, błędy czy czym tam jeszcze będziesz próbować
się usprawiedliwić. Wciągnąłeś moją siostrę w wielkie bagno.
Wiem, że jesteś pierdolonym idiotą, ale na pewno zdawałeś sobie
sprawę, że ona nie jest w dobrym stanie do podejmowania tak ważnych
decyzji. Jesteś nie tylko idiotą. Tchórzem również. Zjebałeś
po całości.
Ręce chłopaka ponownie lądują
na mojej garderobie.
— Zamknij pysk!
Znów popycha mnie na szafki, czym
przyciąga jeszcze większą uwagę.
Przed moimi oczami pojawia się
lampka.
— Mam to w dupie! To tylko i
wyłącznie jej wina!
Żarówka zapala się na czerwono.
Zaciskam dłoń w pięść tak
mocno, że ta natychmiast zaczyna drżeć. Odpycham chłopaka i
wymierzam potężny cios w jego twarz. Tony przechyla się na bok,
traci równowagę. Pada na podłogę. Jest tak zdziwiony i
otumaniony, że przez moment po prostu siedzi i patrzy się w jeden
punkt. Banda zbiera się wokół niego, lecz odwracam od nich wzrok.
Skupiam się na własnym nadgarstku. C z e r w i e ń.
Wszystko wokół milknie.
Mimochodem rzucam spojrzeniem po
korytarzu. Trafiam na Phillipa. Chłopak patrzy na mnie z szokiem w
oczach, podobnie zresztą z pozostałymi. Sam i Newt wymieniają
między sobą zmieszane spojrzenia, szybko wracają do mnie. Timo
wciąż stoi w oddali i patrzy się w moim kierunku z
niezrozumieniem. Przełykam gulę, zdziwiony własnym zachowaniem.
Najgorsze w tym wszystkim jest to,
że mam chęć przyłożyć mu ponownie! Szczerze, bez zmuszania się
do udawania kogoś, kim nie jestem!
Niestety nie mam okazji. Na
horyzoncie pojawia się dyrektor. Wysyła zgromadzonych na lekcje, a
naszą dwójkę zgarnia do siebie. Tony wstaje z trudem; nie
zamierzam mu pomagać. Ostatni raz patrzę na Timo, próbując się
uśmiechnąć, lecz zamiast tego na mojej twarzy pojawia się
paskudny grymas. Blondyn nie reaguje w żaden sposób.
Idę za dyrektorem w ciszy.
Wyłączam się.
Parę chwil później dowiaduję
się o pierwszym w życiu zawieszeniu.
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, czyli, czyli była w ciąży, dobrze myślałam, przykre bardzo ale może właśnie relacje się naprawią
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza