Pożądana krew - 10
Samolot wylądował bezproblemowo i
lekko, lecz Seth mimo to poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Skrzywił
się na siedzeniu, skulił, przyciągając uwagę mężczyzny o oczach tak złotych i
hipnotyzujących, aż nierealnych. Złapał się za brzuch, wyjrzał za małe okienko.
Samolot wciąż przesuwał się po pasie, coraz wolniej, coraz łagodniej. Wreszcie
zatrzymał się, a wtedy przyszła pora na zetknięcie z nowym miejscem. John
wyszedł pierwszy, uprzednio zabierając plecak, w którym wciąż trzymał tę gumową
maskę. Isaac został nieco dłużej, wzrokiem badając mimikę najmłodszego. Seth
wstał niepewnie, bojąc się, iż za moment zwróci jakieś dobitki posiłku. Na
szczęście wyszedł z tego bez szwanku.
Zaciągnął się świeżym powietrzem,
kiedy stanął na pewnym gruncie. Wokół rozciągały się liczne pasy startowe.
Teren był ogromny. Kompletne przeciwieństwo lotniska, z którego samolot
startował.
John machnął dłonią nakazująco,
skierował się do wnętrza ogromnego budynku, który wyglądem i wyposażeniem
przypominał centrum handlowe. Szybko przeszli przez wszystkie bramki (ani John,
ani Isaac znowu nie zostali zatrzymani pomimo posiadania broni), wydostali się
na zewnątrz — prosto na parking. Teren był tak rozciągnięty, iż Seth nie
zdołałby policzyć tych wszystkich samochodów do końca dnia. Ograniczył się do
bezgłośnego spaceru, a także ukradkowego zerkania na profil twarzy złotookiego
członka Uroboros.
Mężczyzna nie wytwarzał takiej
aury, jak na przykład John. Było w nim coś specyficznego, coś absurdalnego i
niepasującego do łatki nakładanej osobom należącym do Uroboros. Mimo to chłopak
nie mógł zapominać, że to nie John, a właśnie Isaac przykładał broń do ciała
Liama. Czy mężczyzna pociągnąłby za spust, gdyby Seth wtedy odmówił opuszczenia
domu? Nastolatek nawet nie chciał o tym myśleć.
Nagle usłyszał warkot silnika.
John zatrzymał się przy granatowej Toyocie, pochylił się do okna. Wymienił parę
słów z osobą siedzącą za kółkiem, następnie dając znać Isaacowi, aby ten zabrał
Seta do tyłu. Chłopak automatycznie spiął barki, kiedy poczuł na sobie
intensywne spojrzenie dwóch złotych oczu. Spuścił głowę, prędko przeszedł obok
Johna i wsiadł do środka. Isaac zajął miejsce po drugiej stronie.
Choć Seth został porwany (nie
mógł znaleźć innego określenia na tę sytuację), nawet przez moment nie czuł
się, jakby jechał na egzekucję. Mimo wszystko był spokojny — być może zawdzięczał
ten stan Sartaelowi, bo właśnie dzięki niemu poukładał sobie w głowie większość
spraw i zrozumiał, w jaki sposób powinien oddzielać rzeczywistość od fikcji.
John zajął miejsce z przodu.
Najwyraźniej nadeszła pora na dalszą podróż.
Seth zaciągnął się powietrzem,
poczuł nutę wanilii. Ukradkiem zerknął na Isaaca, zastanawiając się, czy czuje
tę woń właśnie od niego. Zmrużył oczy, przełknął ślinę. Niemal się nią zakrztusił,
gdyż oczy starszego niespodziewanie spoczęły na jego spiętej twarzy. Spojrzenie
badawcze, pełne analizy i gotowości. Mimo to było w nich coś ciepłego — jakby
współczucie, zrozumienie.
Chłopak przyłapał się na
niewłaściwej myśli. Jeszcze trochę i dopadnie mnie syndrom sztokholmski,
pomyślał z niesmakiem. Odwrócił spojrzenie od twarzy Isaaca, skupił się na
widoku za oknem. Niestety nie na długo.
Głos Johna przerwał ciszę.
— Jesteś bardzo spokojny od
samego początku. Nie masz żadnych pytań?
Seth przekręcił głowę, wlepił
oczy w najbardziej widoczne ramię Johna.
— Czego tak właściwie ode mnie
chcecie?
— Pytasz dopiero teraz? — John
zaśmiał się gardłowo.
— Macie broń. Groziliście nią
mojemu koledze. — Skrzywił twarz, poważniejąc. — Co miałem zrobić?
— Och, ależ bez obaw, podjąłeś
najlepszą decyzję. — Wzruszył ramionami. — Takie rozkazy.
— Ponawiam pierwsze pytanie. —
Seth nie ustępował.
— Wydaje mi się, że bardzo dobrze
wiesz. — John był pewny swoich słów. Nie chciało mu się wierzyć, że Seth nie
miał o niczym pojęcia.
Chłopak przekręcił głowę,
spojrzał na złotookiego z nadzieją, że być może doczeka się odpowiedzi z jego
strony. Ten jednak zerkał w zupełnie innym kierunku, nawet nie przejmując się
dzieciakiem siedzącym obok. Seth westchnął, ponownie skupił się na Johnie.
— Jeśli chodzi o okup, musicie
wiedzieć, że moja rodzina jest zupełnie…
Rechot Johna wciął mu się w
zdanie, a westchnienie Isaaca jedynie pogłębiło zmieszanie.
— Prawie mnie przekonałeś,
dzieciaku.
— Skoro nie stawiał oporu, być
może rzeczywiście nic nie wie — wtrącił Isaac, wciąż spoglądając na obraz
przelatujący za szybą.
John zamilkł na moment, na
spokojnie rozważając tę możliwość. Być może Isaac miał rację. Gdyby Seth
rzeczywiście wiedział, co jest ich celem, nie stałby spokojnie, a próbowałby
się bronić — w końcu miał ku temu predyspozycje. Ale to nawet lepiej, że nic
nie wiedział. To było jedynie na rękę ludziom z Uroboros.
— Nie zdradzę ci teraz żadnych
szczegółów, ale możesz mieć pewność, że nic ci nie grozi.
„Miej się na baczności. Ufaj
tylko sobie.”
Seth, pamiętając o tych słowach,
nie poczuł się przekonany zapewnieniem o bezpieczeństwie. Coś mu podpowiadało,
że jeszcze niejeden raz będzie rozważać prawdopodobieństwo blefu u tych ludzi.
Mimo to pozostał cicho, zaczął się delektować tym spokojem w obawie, iż za
moment wszystko na nowo runie.
Samochód toczył się po jezdni
jeszcze przez długi czas. Znowu wkroczył na wyboiste ścieżki, znowu wsunął się
między gęsto rozstawione drzewa. Sunął tak do samego spotkania ze ślepym
zaułkiem. Wówczas silnik zgasł, a wszyscy pasażerowie zaczęli wychodzić. Seth
poszedł w ich ślady, kompletnie wycieńczony. Od dawna nic nie zjadł, ze snem
też było u niego kiepsko, lecz mimo to nie chciał prosić żadnego z tych ludzi o
pomoc. Odnosił wrażenie, że jeśli to zrobi, przegra.
Patrząc w gęsto rozstawione
drzewa i zauważając brak jakichkolwiek oznak życia w całej okolicy, westchnął
bezgłośnie. To najwyraźniej wciąż nie był koniec.
***
Las był tak obszerny, tak głęboki
i bogaty w roślinność, iż Seth w pewnym momencie stracił nadzieję, że podróż
niebawem dobiegnie końca. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, odkąd wysiadł z
samochodu i przerzucił się na spacer. Niebo jednak coraz szybciej zachodziło
granatem, a to nie mogło zwiastować niczego dobrego. Las był niebezpieczny nie
tylko przez wzgląd na nadprzyrodzone kreatury, ale też te zwykłe, dzikie
bestie, które z pewnością czaiły się w jakimś zakamarku i czekały, aż nadejdzie
zmrok.
Czuł się coraz bardziej
osłabiony. Zasysanie w żołądku stało się uciążliwe, nieustające pragnienie
szeptało mu do ucha, aby się poddać i poprosić Uroboros o pomoc. On jednak nie
chciał okazywać słabości. Nie mógł przegrać — nie w chwili, kiedy najważniejszą
rzeczą było jego bezpieczeństwo.
Nie wiedział, gdzie jest. Ani
John, ani Isaac, ani nawet kierowca nie pisnęli choćby słówka na temat miejsca,
do którego zmierzają. Jeśli Seth jakimś cudem dorwie się do telefonu i dodzwoni
się do domu, wciąż będzie mieć związane ręce. Także, zanim do tego dojdzie,
najwyższym priorytetem będzie pozyskanie informacji.
Uśmiechnął się niemal
niezauważalnie, zastanawiając się, czy dobrze robi, podejmując takie ryzyko.
Nie miał jednak chwili na analizę. Nie, kiedy zbliżał się coraz bardziej do
paszczy lwa. Musiał coś zrobić — przyciągnąć uwagę któregoś z tych mężczyzn,
osłabić ich zmysły.
Złapał się za brzuch, lekko
zacisnął na nim dłoń. Zasysanie nie ustępowało, ale było tak intensywne i
ciążące, że w pewnym stopniu oddziaływało na jego zmysły. G ł ó d . Seth
potrzebował jedzenia, ciepłego posiłku bądź butelki wody. Jeśli podróż będzie
trwać dalej, a on niczego nie zje, w końcu… zasłabnie.
Zachwiał się, zwolnił.
Isaac i John wciąż szli tym samym
tempem. Kierowca wysunął się do przodu, prowadził pozostałych. Seth zawiesił na
nim spojrzenie, zmarkotniał. Stawiał ciężkie kroki, nierówne i niestabilne.
Czuł spięcie na ramionach — zupełnie, jakby ktoś go obserwował. Ale to nie
miało sensu. Nikt nie mógł go śledzić.
To z głodu, pomyślał.
Zwolnił jeszcze bardziej. Poczuł
ścisk w żołądku, mrowienie w koniuszkach palców. Podobny efekt dopadł go w
momencie, kiedy Sartael położył mu dłoń na ramieniu i przesłał w ten sposób
jakąś energię. O to się rozchodziło? O tę tajemniczą siłę, której nawet Seth
nie mógł zrozumieć?
Niestety nie był na siłach, aby
analizować te pomysły.
Zasłabł. Osunął się w dół,
przekręcił i zetknął twarzą z szorstką powierzchnią. Nie miał siły, by ruszyć
choćby ręką, by powiedzieć pozostałym, aby na niego z a c z e k a l i , aby nie
zostawiali go tutaj samego. Ciężkość powiek zaczynała ciążyć. Seth w końcu
przegrał tę walkę. Zamknął oczy. Odpłynął.
Miał wrażenie, jakby unosił się
nad ziemią. Jego ciało było lekkie, bezwładne, być może podtrzymywane przez coś
potężnego. Niepewnie uchylił powieki, zamrugał parę razy. Zieleń. Droga. Obraz
nieco zamazany, ale nabierający na ostrości z każdą kolejną sekundą. Przekręcił
głowę. Czerń. Wciągnął powietrze. Wanilia. Skrzywił się, spróbował zebrać
myśli. W głowie mu dudniło, piszczało, szumiało — jakby dostał w nią czymś
ciężkim. Masa kroków odbijała się echem gdzieś w tle, ten dźwięk przecinał się
z szumem porywanych gałęzi.
Czuł suchość w gardle. Miał
wrażenie, jakby skóra pod nosem była lekko ściągnięta. Zadarł głowę, z trudem
uniósł rękę. Przetarł dłonią twarz. Spostrzegł na palcu czerwone ślady. Krew?
Zamrugał parę razy, otępiały. Powoli łączył wątki. Był z Uroboros. W lesie.
Zdany na siebie. Nie jadł nic od dawna. Zemdlał.
Ponownie skupił się na czarnej
plamie, która zdążyła zyskać na ostrości — uformowała się w gęste, czarne
kłaki, których właściciel najwyraźniej ani trochę nie przejął się faktem, iż
Seth odzyskał przytomność. Szedł spokojnie, jednolicie, łagodnie podtrzymując
chłopaka za uda. Nastolatek chciał powiedzieć, iż może już stanąć o własnych
siłach, ale coś blokowało mu słowa. Milczał jeszcze przez krótszą chwilę —
niedługą, ale mimo wszystko przeciągającą się niemiłosiernie.
Spacer jednak w końcu musiał
dobiec końca.
Seth zwrócił uwagę na przerzedzenie
drzew, a także równą powierzchnię.
Kawałek dalej stał wielki,
ceglany budynek. Miał może trzy piętra, choć Seth nie był pewny, czy dobrze
widzi — nadal czuł się skołowany. Zamrugał parę razy, z trudem nabrał wdech.
Zebrał w sobie resztkę sił, aby obserwować to miejsce do końca. To był jego
jedyny szczegół dotyczący miejsca pobytu.
Nagle spiął barki w ten
charakterystyczny sposób. Gdzieś w tle usłyszał świst. Dreszcz wstrząsnął jego
ciałem, lecz chłopak mimo to nie miał siły, by się odwrócić. Ponownie stracił
siły. Oparł czoło o ramię bruneta, zamknął oczy.
Zasnął.
***
Czuł pustkę. Nie miał pojęcia,
czy wciąż śni, czy może zaczyna powoli odzyskiwać zmysły. Był przyszpilony do
łóżka, wycieńczony i zmarnowany. Z trudem otworzył oczy, zeskanował otoczenie.
Z każdej strony otaczał go chłód bijący od jednolitych szarych ścian. Gdzieś w
tle przesuwała się wskazówka zegara — Seth doskonale słyszał ten dźwięk.
Zamrugał, westchnął. Powoli przesunął dłońmi po chłodnej pościeli, zatrzymał je
na wysokości pasa. Choć był obolały i zmęczony, zebrał wystarczającą ilość
siły, by podnieść się do siadu. Skrzywił twarz, niemalże stęknął. Czuł
pulsowanie w skroni; dudnienie w głowie nie chciało ustąpić.
Skrzypnięcie.
Łóżko nie wyglądało na stare, ale
mimo to nie było w stanie idealnym. Wystarczyło, że chłopak przekręcił się
lekko na materacu, a ten już lekko trzeszczał.
Nie miał nawet chwili na
zastanowienie. W mgnieniu oka drzwi stanęły otworem, a w ich progu pojawiła się
twarz człowieka należącego do Uroboros. Przyszedł idealnie na czas. Musiał
wiedzieć, że chłopak odzyskał przytomność.
Seth, mimo strachu i pewnego rodzaju pogardy, nie mógł
odwrócić oczu od tych złotych tęczówek, w których zbyt desperacko doszukiwał
się współczucia czy litości. Przełknął ślinę, pociągnął nosem. Nie czuł
zasysania w żołądku, choć był głodny.
Isaac wszedł do środka. Miał ze
sobą tackę, na widok której Setowi automatycznie zaburczało w brzuchu. Twarda
gula stanęła mu w gardle, a oczy zaszkliły, lecz mimo to odwrócił spojrzenie od
bruneta, skrzyżował ręce na piersi. Nie mógł tego zjeść. Nie mógł stać się
zależny od tych ludzi. Nie po tym, co zrobili zarówno jemu, jak i jego bliskim
— a raczej co zamierzali zrobić, gdyby sprawy poszły w innym kierunku.
Trzask drzwi. Kroki. Zapadnięcie
materaca.
Seth zerknął na siadającego na
krawędzi łóżka Isaaca. Niekontrolowanie zawiesił oczy na jego poważnej twarzy,
ponownie zaczął się doszukiwać jakichś oznak współczucia. Od razu wciągnął
powietrze nosem, skupił się na tym łagodnym aromacie wanilii — stopniowo
zanikającym, wpuszczającym na swoje miejsce zapach pieczonego mięsa,
aromatycznej papryki oraz kawy.
Seth przekręcił się, spróbował
odsunąć.
— Mogłeś nam powiedzieć, że
jesteś głodny. — Brunet ściągnął brwi łagodnie, a wargi uformował w drobną
kreskę. Patrzył na Seta z nutą przejęcia, przez co chłopak zaczął się
zastanawiać, czy do reszty zwariował, wierząc w te emocje. — Nic nie powiesz?
Znowu cisza.
Isaac zmrużył oczy, położył tackę
na nogach Seta.
— Zjedz. Twój organizm tego
potrzebuje.
Ten przejaw troski nie był niczym
podnoszącym na duchu. Seth popadał w coraz większą irytację, w niechęć. Nie
chciał wierzyć w dobro tych ludzi — nie po tym, co pokazali. Mimo to jego serce
kruszyło się na kawałki, bo wiedział, że Isaac od początku miał rację — jeśli
nie zje, będzie jeszcze gorzej. Musiał odzyskać siły, jeśli chciał coś zdziałać
i wrócić.
Mocno zaciskając szczękę,
zignorował niewygodne pieczenie oczu, a następnie odsłonił talerz. Zamrugał
parę razy na widok zarumienionej pieczeni, a także porcji świeżych warzyw.
Zapach składników był idealną kompozycją, od razu wnikał w zmysły, pobudzał je.
Seth przełknął ślinę, wahając się nad dalszym krokiem. Był głodny jak diabli,
ale coś go blokowało — ta cholerna upartość.
Oczy zapiekły go jeszcze mocniej,
a efekt ich nieustępliwości w końcu przykuł uwagę Isaaca. Mężczyzna nawet nie
wiedział, co powiedzieć czy zrobić. Patrzył na nastolatka ze zdumieniem i
zmieszaniem, zastanawiając się, czy w ogóle powinien jakoś zaradzić, czy może
go zignorować i zostawić samego z tym mętlikiem.
Wybrał pierwszą opcję.
— Posłuchaj… — Westchnął, powoli
łapiąc się za kark. — Wiem, jak to wygląda. Domyślam się, że ci ciężko, ale
John nie kłamał. Naprawdę nic ci nie grozi.
Krzywy uśmiech przyozdobił twarz
Seta. Chłopak spojrzał na Isaaca, przechylił głowę.
— Wiesz, czym jest syndrom
sztokholmski?
Nie usłyszał odpowiedzi. Mimo to
miał pewność, iż Isaac doskonale zna to pojęcie.
— Nie licz, że to mnie dotknie.
— W porządku. — Isaac zmrużył
oczy, nachylił się w kierunku nastolatka, przez co ten machinalnie spiął
wszystkie mięśnie, tracąc z twarzy uśmiech. — Ale nie bądź głupi. Jeśli
zaczniesz się głodzić, będzie jeszcze gorzej. — Skinął głową na tackę, nie
przerywając kontaktu wzrokowego. Seth znowu przyłapał się na myśli, iż w tym
spojrzeniu tli się drobna nuta zrozumienia. — Zjedz. Odzyskaj siły. Wbrew
pozorom nikt tu nie chce dla ciebie źle.
— Nie? Groziliście bronią mojemu…
— John ma swoje metody —
powiedział od razu, wcinając się Setowi w zdanie. Ton jego głosu brzmiał tak,
jakby mężczyzna nie do końca rozumiał postępowania kolegi, jakby nie popierał
tych metod. Prawdopodobnie sam się na tym przyłapał, bo natychmiast odwrócił
wzrok, odchrząknął. — W każdym razie to nie jest rozmowa na teraz.
— A na kiedy? Kiedy zamierzacie
mi powiedzieć, o co w tym chodzi? Czego chcecie?
— Najpierw zjedz i odpocznij —
nakazał. Podniósł się z łóżka, podszedł do drzwi. Nim jednak wyszedł, zerknął
za siebie przez ramię, wlepiając oczy prosto w spiętą twarz Seta. — Nie
popieram metod Johna. Nigdy nie popierałem zastraszania. Niestety nie mam nic
do gadania w tej kwestii.
Nie wyszedł. Został, wciąż
patrząc Setowi w oczy, jakby chcąc zbadać jego reakcję.
— Strzeliłbyś? — spytał chłopak
cicho, zaciskając ręce na tacce. — Gdybym wtedy stawił opór. Postrzeliłbyś
Liama?
Chwila ciszy. Tykanie zegara.
Dobijająca niewiedza.
A między tym wszystkim to
cholerne złudzenie, iż w tym człowieku jest coś, czego John nie posiada —
człowieczeństwo.
— Uwierzysz, jeśli powiem, że
nie? — Isaac odwrócił wzrok, złapał za klamkę. Nie poczekał na odpowiedź.
Wyszedł, zostawiając Seta samego.
Czy uwierzę? Oczywiście, że nie.
Mogę ufać tylko sobie.
T y l k o s o b i e .
Spuścił wzrok na tackę, zaciągnął
się aromatem kawy wymieszanym z przekonującym zapachem pieczonego mięsa. Mimo
iż Isaac był po stronie wroga, trafił w punkt. Seth daleko nie zajdzie, jeśli
zacznie się głodzić. Musiał odzyskać siły. Dowiedzieć się, co to za miejsce.
Sprawdzić, kto bądź co go otacza.
Jedna myśl wciąż nie dawała mu
spokoju — skąd ci ludzie wiedzieli, gdzie szukać? Musieli mieć jakieś źródło
informacji, skoro tak dobrze się przygotowali. Zdawali sobie sprawę, iż Liam
był bliskim kolegą Seta — dlatego najpewniej uderzyli od tej strony. Musieli go
obserwować nie od wczoraj. Mimo iż czerwony Mercedes pojawił się tylko raz pod
jego domem, coś mu podpowiadało, iż stał się celem o wiele wcześniej.
Być może Vior to wyczuł i z tego powodu ostrzegł chłopaka
przed niebezpieczeństwem. Choć, gdyby rzeczywiście wiedział, jak blisko są ci
ludzie, nie odstępowałby go nawet na krok. Vior prawdopodobnie sam nie
wiedział, że Uroboros już wie. A teraz, kiedy Seth zniknął, pewnie zastanawiał
się nad sposobem odwrócenia szali. Seth chciał w to wierzyć. Pragnął mieć
nadzieję, iż ktoś w końcu po niego przyjdzie i coś zdziała.
Ale to wciąż zostawiało jedną
rzecz bez odpowiedzi.
Uroboros miało informatora, który
wiedział tyle, co Vior, a być może nawet więcej.
Westchnął, pochylił się i zajął
posiłkiem, który na szczęście wciąż był ciepły. Mięso rozpływało się na
podniebieniu, było idealnie wypieczone i doprawione. Seth w jednej chwili
zapomniał o swoim postanowieniu. Błyskawicznie opróżnił cały talerz, popił
posiłek kubkiem kawy. W głębi liczył, iż kofeina postawi go na nogi i pomoże mu
w snuciu teorii, co dalej. Odłożył tackę na bok, przerzucił nogi przez krawędź
łóżka i sprawdził swoje siły. Zdołał ustać na podłodze, a także przejść się
wzdłuż pokoju. Marszcząc brwi, spojrzał na drzwi. Seth nie kojarzył żadnego
zgrzytu zamka, a to mogło oznaczać jedno — Isaac nie założył żadnej blokady,
kiedy wychodził. Wbrew pozorom ten budynek nie wyglądał na tak nowoczesny,
wyposażony w przejścia blokowane kodem.
Złapał wargę w zęby, lekko nią
szarpnął. Podszedł do drzwi, złapał za klamkę. Wyjrzał na korytarz powoli,
jakby z obawą, iż jednak gdzieś tam będzie jakiś alarm, który natychmiast
zacznie dudnić w całym budynku, a wtedy z każdej strony nadlecą osoby z
organizacji. Na szczęście nic nie zaczęło dzwonić. Na korytarzu też nie
przechadzali się żadni ludzie, dlatego Seth ze zmieszaniem przeszedł przez
próg, rozejrzał się. Pusto.
Nie wierzył, że ci ludzie byli aż
tak nieuważni, aby pozostawić swego zakładnika bez opieki. Musieli go
sprawdzać, testować jego reakcję.
W porządku, pomyślał.
Mimo pewności i przekonania, że
jakoś da radę, nie mógł powstrzymać dłoni przed drżeniem. Nie chcąc, aby
ktokolwiek to zauważył, mocno zacisnął ręce, opuszczając je wzdłuż ciała.
Rozejrzał się w poszukiwaniu łazienki.
Usłyszał kroki.
Zamarł, wstrzymał oddech. Dźwięk
był coraz mniej odległy, coraz bardziej wyraźny i w pewnym stopniu
niebezpieczny. Chłopak zerknął za siebie przez ramię, wlepił gały w dwóch
mężczyzn odzianych w ciemne ubrania. Byli coraz bliżej. I bliżej. I bliżej.
I w końcu przeszli obok niego
obojętnie, skręcili przy najbliższej okazji.
Seth zamrugał parę razy, zbity z
tropu. Kompletnie niekontrolowanie pomyślał o Isaacu i o jego zapewnieniu o
bezpieczeństwie, niemalże się do niego przekonując. Natychmiast zapragnął
uderzyć głową o ścianę. Reagował zbyt emocjonalnie, zbyt lekkomyślnie.
Zerknął na drzwi prowadzące do s
w o j e g o pokoju, chcąc zapamiętać ich oznakowanie, numer. Trzynastka.
Westchnął, zwilżył językiem wargi. Zmusił nogi do ruchu, przeszedł powoli w
przypadkowym kierunku, dokładnie obserwując ściany i wrota. W żadnym miejscu
nie dostrzegł małego ludzika ze spodniami bądź spódniczką, figur
odpowiadających danej płci również. Przemieścił się na sam koniec korytarza,
dotarł do klatki schodowej.
Czuł się niczym zwierzę
wypuszczone z celi. Mógł pójść gdziekolwiek, ale jednocześnie zastanawiał się,
czemu ma do tego prawo; ciekawiło go, co nagle uległo zmianie, iż tak po prostu
uzyskał możliwość swobodnego poruszania się po okolicy. Badał wszystko wokół,
obserwował i w finale nie robił żadnych postępów. Kręcił się w miejscu.
Westchnienie.
Był skołowany i zmieszany, być
może wciąż trochę osłabiony, więc zawrócił. Nie podobało mu się to miejsce,
zachowanie tych ludzi. Coś wisiało w powietrzu — coś ciężkiego,
niezrozumiałego.
Wyszedł zza zakrętu, znalazł się
we właściwej części. Widział drzwi o numerze trzynaście, dlatego przyspieszył
chód. Złapał za klamkę, błyskawicznie wszedł do środka. Od razu oparł plecy o
drewnianą powierzchnię wrót, zaczerpnął spory haust powietrza. Jego oddech
przyspieszył nienaturalnie — jakby nagle wszystkie emocje zaczęły się ze sobą
łączyć, kumulować się. Spuścił głowę, złapał się za pierś.
Tacka z pustym talerzem wciąż
leżała na łóżku. Seth przeniósł ją na podłogę, rzucił się plackiem na materac i
zamknął oczy z nadzieją, że za moment zaśnie. Tik tak. Tik tak. Zegar tykał w
tak nużący sposób, iż chłopak bez problemu skupił na nim swoją uwagę, swoje
myśli. Poczuł spokój, wyciszenie. Tykanie robiło się coraz bardziej odległe i
nieosiągalne. W końcu przepadło.
A Seth zasnął.
***
Noc zleciała mu tak gładko i
naturalnie, jakby ten dzień pełen wrażeń i uzmysłowień nie miał miejsca.
Zbudził się o świcie, automatycznie skupiając zmysły na pulsującym pęcherzu.
Koniecznie musiał do toalety. I to jak najszybciej.
Wypadł za drzwi, rzucił okiem po
korytarzu. Cudem nie zderzył się z Johnem.
— Łazienka.
Mężczyzna odsunął się, skinieniem
głowy wskazał na drzwi mieszczące się w innej części korytarza — w kierunku
przeciwnym do tego, w którym wczoraj chłopak udał się na zwiady. Bez słowa
oddalił się od Johna, wpadł do toalety. Lada moment odczuł niebywałą ulgę,
dlatego odchylił głowę, zamknął oczy.
Opuścił deskę, spuścił wodę.
Podszedł do umywalki. Umył ręce, twarz, przepłukał gardło.
John stał pod drzwiami. Zadarł
głowę, gdy Seth wyszedł na korytarz. Posłał chłopakowi drobny uśmiech —
łagodny, choć wciąż podstępny, niebezpieczny. Seth wzdrygnął się pod wpływem
tej mieszanki uczuć. Nadal nie był pewny, co myśli.
— Na dole jest stołówka, ale mogę
przynieść ci jedzenie, jeśli nie czujesz się na siłach.
— W co wy gracie? — Seth skrzywił
się, zrobił krok w tył. — Najpierw grozicie mi bronią, a później macie w dupie,
czy siedzę w pokoju, czy może biegam w poszukiwaniu wyjścia. O co chodzi?
John rozciągnął usta w uśmiechu.
— Wolisz kawę czy herbatę?
— Rozmowę.
— Och. W tym kierunku. Rozumiem.
— Przekrzywił głowę, uśmiech zyskał na charakterze. Oczy Johna błysnęły
przebiegle. — Porozmawiamy, jak już ochłoniesz.
Na drugim końcu korytarza zrobiło
się trochę żwawo. Ktoś zaśmiał się na głos w znajomy Setowi sposób — być może
aż za bardzo znajomy, bo ten nagle poczuł się, jakby już kiedyś rozmawiał z
właścicielem tego głosu. John jednak nie był zbyt cierpliwy. Nakazał chłopakowi
powrót do pokoju, a następnie udał się w sobie znanym kierunku, mówiąc, że za moment
przyśle herbatkę. Przez cały czas szczerzył się przebiegle, z satysfakcją.
Seth skrzywił się, ale wszedł
posłusznie do pokoju. Nie chciał się spierać. Nie, kiedy John trochę złagodniał
i rozważał opcję rozmowy. Oczywiście to zachowanie mogło być po prostu grą, ale
Seth trzymał się resztek nadziei, iż już niedługo wróci do swojej rodziny.
Wszedł do siebie. Spostrzegł, że
na podłodze nie ma tacki. Od razu zastanowił się, czy ktoś — Isaac — był
przedtem w tym pokoju, by zabrać brudne naczynia. Szybko jednak potrząsnął
głową, wrócił do rzeczywistości i tego, co najważniejsze.
Ale gdy postawił parę kolejnych
kroków, drzwi do pokoju niespodziewanie stanęły otworem, a w ich miejscu
pojawiła się zestresowana twarz chłopaka, którego Seth bardzo dobrze kojarzył.
Aiden.
Komentarze
Prześlij komentarz