Shukuteki - 11
Oddycham z ulgą po zsunięciu z ramienia
ucha od torby, kładąc ją tym samym na drewnianej podłodze w mieszkaniu Hisato.
Koniec końców jestem tylko drobnym chłopaczkiem, którego typowy wysiłek
fizyczny ogranicza się do nocnego buszowania po kuchni w poszukiwaniu czegoś do
jedzenia. Teraz dociera do mnie, że najwyższa pora to zmienić. Gdy Hisato idzie
do swojej sypialni, staję przed wielkim lustrem zdobiącym ścianę w salonie, po
czym podnoszę rękę, niemal od razu ją napinając. Nie daję rady nawet jakkolwiek
tego skomentować, jak do moich uszu dobiega głośny rechot. Mimowolnie odwracam
się w kierunku drzwi. Na widok zwijającego się że śmiechu czernowłosego, co
najprawdopodobniej jest spowodowane moją wcześniejszą czynnością, nadymam
policzki.
— No co? — pytam,
zakładając ręce na klatce piersiowej. Mija chwila, zanim chłopakowi udaje się
uspokoić. Nie przypuszczałem się, że podziwiając swoje mięśnie jestem w stanie
kogoś aż tak rozbawić.
— Wybacz, ale... — urywa,
na nowo obdarowując mnie salwą śmiechu, co o dziwo nie jest ani trochę
obraźliwe. Żeby było lepiej, sam uśmiecham się pod nosem. Po chwili dołączam do
chłopaka, nie mogąc opanować śmiechu.
Ta rzecz zadziwia mnie
niesamowicie. Wystarczy mi tak niewiele, aby wyzbyć się negatywnych myśli,
które dopadły mnie w chwili, kiedy ujrzałem Ryou.
Znaczy... niewiele?
— Dobra, już wystarczy —
mówi, oddychając ciężko, a następnie spogląda na mnie z rozbawienien. —
Jak już skończysz pozować przed lustrem niczym młody bóg, przyjdź do mojej
sypialni. Mam dwie wolne szafki, możesz schować tam swoje rzeczy — znowu parska
śmiechem, a zaraz po tym znika za ścianą.
Chcę mu się jakoś
odgryźć, ale w sumie nie mam najmniejszego pomysłu, jak to zrobić. Chcąc nie chcąc
łapię za bagaż i kieruję się do pokoju Hisato.
— Jeśli to nie będzie
wystarczyć, powiedz mi, a zwolnię ci jeszcze trochę miejsca w swojej szafie. —
Wskazuje ruchem głowy na wysoki mebel stojący naprzeciw dużego, dwuosobowego
łóżka.
— Przestań, nie musisz
się aż tak trudzić. Już i tak sporo dla mnie zrobiłeś. — Uśmiecham się lekko, a
następnie kucam, dobierając się do zamka torby. Chwilę zajmuje mi pochowanie
wszystkich rzeczy. Kończę po dobrych dwudziestu minutach. Czarnowłosy
gdzieś w międzyczasie znika, przed wyjściem mówiąc, iż idzie załatwić
kilka spraw. Ciekawe, co dokładnie miał przez to na myśli.
Pustą torbę zabieram ze
sobą do przedpokoju, po czym zostawiam ją przy innych pustych bagażach. Ocieram
czoło z potu — którego de facto tam nie ma, ale mniejsza — a następnie wędruję
w stronę salonu i włączam telewizję. Skacząc tak po kanałach, stwierdzam, że
dobrze byłoby sobie znaleźć jakąś pracę na weekend. Niby mam swoje oszczędności
na koncie w banku, ale wolę ich nie przewalić tak o, dlatego wizja pracy
dorywczej jest dość kusząca. W końcu nie chcę być pasożytem. Nawet jeśli Hisato
mnie zapewnił, iż nie jestem problemem, wręcz odczuwam potrzebę dołożenia się
do rachunków. Takie już mam podejście, co poradzić.
Z rozmyślań wyrywa mnie
trzask drzwi. Brunet musiał wrócić. Podnoszę tyłek z siedzenia, od razu
zaczynając zmierzać w stronę holu. Na widok kilku siatek na podłodze wzdycham,
kręcąc przy tym głową.
— Trzeba było mi powiedzieć,
że idziesz na zakupy. — Zabieram część toreb z jedzeniem, a następnie udaję się
z nimi do kuchni.
— Przecież byłeś zajęty
— mówi, wchodząc za mną do pomieszczenia.
Żaden z nas się przez
jakiś czas nie odzywa. Obaj jesteśmy zajęci rozpakowywaniem siatek oraz
chowaniem produktów żywnościowych zarówno do poszczególnych szafek, jak i
lodówki.
— Jabłka też tam
wrzucić? — pyta Hisato, patrząc na mnie pytająco. Zamykam drzwiczki od szafki,
w której właśnie skończyłem układać przyprawy, a następnie podpieram rękę o
biodro.
— Nie wiem. Moja mama
zawsze zostawiała je na stole w jakimś koszyku — odpowiadam zgodnie z prawdą,
na co brunet kiwa głową, a następnie gdzieś sobie idzie. Wraca po chwili z ładnie
ozdobionym półmiskiem, po czym zaczyna układać w nim jabłka. Mieszczą się
wszystkie; na styk.
— No i super — komentuje
pod nosem z pełnym skupieniem, nie odrywając oczu od góry owoców.
Nieświadomie się uśmiecham.
On jest doprawdy niemożliwy.
Puste siatki zwijam w
kulkę, następnie wyrzucając je do kosza, a na końcu oddycham z ulgą. Jak
dobrze, że to już koniec wysiłku na dziś.
Mimowolnie wykrzywiam
twarz w grymasie.
Eh, Shun, jak ty
masz zamiar znaleźć sobie pracę, kiedy po czymś tak banalnym masz dość
wszystkiego, nawet oddychania?
Przejeżdżam dłonią po
twarzy w geście zażenowania, szczerze będąc rozczarowanym swoim podejściem.
Znaczy, podejście to może nie najlepsze określenie, bo w sumie chcę coś zrobić,
ale lenistwo zawsze krzyżuje mi wszelkie ambitne plany.
Właśnie. To lenistwo jest
kluczem. Muszę znaleźć jakiś sposób, aby je zwalczyć.
— Dobra, to ile potrzebujesz
na uszykowanie się?
Słysząc to pytanie, odwracam
się do kolegi, dodatkowo unosząc brwi.
— A po co mam się szykować?
— pytam ze zdziwieniem. Czyżby Hisato planował jakieś wyjście?
— No przecież mieliśmy
iść do jakiegoś klubu dla osób homoseksualnych. Wiesz, po to, aby sprawdzić, czy
faktycznie możesz być gejem — wyjaśnia, na co bladnę.
Dobra, może i wcześniej
podobał mi się ten pomysł, ale to dlatego, że naprawdę byłem zdesperowany
myślą, iż mogę coś czuć do tego palanta — to jest Ryou. W sumie palant też
pasuje. I wiele innych nieprzyjemnych określeń. Może wrzućmy go od razu do
worka najgorszego sortu, hm?
Lecz teraz, kiedy Hisato
rzeczywiście chce pójść do tego klubu, w mojej głowie zapala się czerwona
lampka.
Nie chcesz tego Shun!!!
Ale jak widać moje
zdanie się nie liczy, nawet to w kwestii ubioru. Gdzie tu wolna wola? Halo?
Brunet siłą zaciąga mnie
do samochodu, co z całą pewnością jest nie lada wyzwaniem. To. Wcale. Nie.
Ironia.
— Nie ma mowy, że pokażę
się w czymś takim, no błagam cię! — krzyczę że zrezygnowaniem, kiedy chłopak siada
się na miejscu kierowcy.
Nie mogłem się normalnie
ubrać. No to było wręcz nie do pomyślenia.
Nie wiem, skąd chłopak
wziął te spodnie, na dodatek w moim rozmiarze, i w sumie wolę się nad tym nie
zastanawiać. Ale fakt, iż muszę je nosić, na dodatek w klubie dla homo,
naprawdę mnie przeraża.
Bo mimo mojego podejścia
do tego wszystkiego, bez wątpienia mogę stwierdzić, iż w tych obcisłych,
czarnych, skórzanych rurkach wyglądam wręcz obłędnie.
I to właśnie z tego
powodu tak bardzo się martwię.
— Nie przejmuj się,
dobrze wyglądasz — oznajmia czarnowłosy, lekko się uśmiechając i patrząc przy
tym na mnie kątem oka.
— Skup się na jezdni! —
Wskazuję na ulicę, po której poruszają się samochody z wysoką prędkością. Wzdycham
cicho, przygryzając dolną wargę. — Masz rację i to mnie właśnie martwi! — Panicznie
spoglądam na chłopaka. — Co, jeśli ktoś jeszcze pomyśli w ten sposób?!
— To chyba dobrze? —
pyta niepewnie, jednocześnie unosząc brwi.
— Może i tak, ale tylko
początkowo — wciąż nie stronię od wrzasków, w nawyku gestykulując rękoma. —
Teraz odzyskałem trzeźwość umysłu i jakoś tak... no nie wiem... stwierdziłem,
że jednak nie chcę nic wiedzieć? — śmieję się nerwowo.
— Too late. — Wzrusza ramionami z niewielkim uśmiechem na twarzy,
prawdopodobnie wywołanym na skutek rozbawienia moją osobą.
Co mu się dziwić, też
pewnie bym się z siebie śmiał, gdybym nie był zajęty obmyślaniem planu ucieczki
spod klubu.
Samochód wreszcie się zatrzymuje.
Niepewnie unoszę, oczy skupiając na podświetlonym na różowo wejściu do klubu,
nad którym widnieje szyld z ogromnym, pogrubionym napisem w odcieniu pięknej
tęczy: Gay&Proud.
Momentalnie
nieruchomieję.
— Chyba sobie ze mnie
żartujesz — mamroczę na poważnie przerażony, na co Hisato parska śmiechem.
— Dobra, tym to nawet ja
jestem zdziwiony.
— Skąd wytrzasnąłeś to
miejsce...? — pytam, nie do końca pewien, czy oby na pewno chcę wiedzieć.
Ciekawość jednak bierze górę nad obawą.
— Wpisałem w Google
hasło: kluby dla homoseksualistów, Tokio. — Wzrusza ramionami.
Mimowolnie parskam,
dłońmi zakrywając twarz.
On naprawdę jest
niemożliwy.
— Gotów? — pyta, wyłączając
silnik samochodu i wyciągając kluczyk ze stacyjki.
— Czego bym nie
powiedział, to i tak mnie tam zaciągniesz, no nie?
— Cóż, żebym nie wyszedł
na tego złego, zostanę tam razem z tobą — oznajmia, na co rozdziawiam buzię.
— No chyba nie
wyobrażałeś sobie innego rozwiązania, co? — Unoszę brwi.
Sam już nie wiem, co
myśleć. Wysiadam z samochodu i niepewnie spoglądam na wejście do piekła.
O matko, na co ja się
zgodziłem?
Komentarze
Prześlij komentarz