Shukuteki - 41


               Do rozdania świadectw czas płynie mi niewyobrażalnie szybko. Nim się oglądam, rok szkolny dobiega końca. Lecz mimo tych prędko upływających chwil, między mną a Yoon Jae sprawy wyglądają lepiej niż kiedykolwiek. Czuję się niezwykle pewnie i stabilnie, kiedy tylko myślę o naszym związku, a także nie mam żadnych wątpliwości w związku ze swoimi uczuciami.
               Gdy patrzę wstecz, uważam, że to wszystko, co się wydarzyło w ciągu tego roku, jest jak najbardziej konieczne. Niezależnie, czy zdarzenie było pozytywne, czy raczej przyprawiało o same smutne odczucia – każda ta sytuacja wywarła na mnie pewien wpływ, a to doprowadziło do zmiany, której tak bardzo pragnąłem.
               Wreszcie udaje mi się osiągnąć ten szczególny cel.
               Uśmiecham się w duchu, a następnie zwracam głowę w kierunku Ryou, który kończy znosić swoje bagaże na parter. Wraz z rodzicami i moim młodszym bratem wybiera się w góry, co zresztą jest planowane od ponad miesiąca. Początkowo zamierzałem udać się tam wraz z rodziną, lecz pech chciał, że w przeddzień wyjazdu dopadło mnie paskudne choróbsko, także nie pozostaje mi nic innego, jak spędzenie wakacji na terenie domu. Z bólem spoglądam, jak blondyn zaczyna wynosić walizki na zewnątrz, by finalnie wrzucić je do bagażnika samochodu. Po chwili przed oczami miga mi mama, która od rana chodzi cała w skowronkach. Wzdycham, a następnie siadam na sofie i wlepiam spojrzenie w telewizor. Już prawie wkręcam się w program dokumentalny o rozmnażaniu się zwierząt – o zgrozo, te programy dokumentalne to chyba jakieś fatum – jak wyczuwam czyjąś obecność.
               Ryou siada obok mnie, a gdy widzi, co od krótszego czasu oglądam, wybucha donośnym śmiechem. Krzywię się, widząc jego zadowoloną gębę, lecz w mgnieniu oka pozbywam się tego wyrazu i uśmiecham się szyderczo.
— Mam nadzieję, że ojciec będzie cię pilnować na wyjeździe i nie dopuści, żebyś ubzdurał sobie jakiś chory pomysł wspięcia się na najbardziej stromy klif.
               Chłopak jedynie wywraca oczami, jakby już zdążył się przyzwyczaić do moich docinek, a następnie mówi:
— Mógłbyś sam się tego podjąć, ale cóż. Pech chciał, że zostajesz w domu. — Wzrusza ramionami, co jedynie podkreśla efekt tego, jak bardzo nie jest mu mnie szkoda.
               Mrużę na niego złowrogo oczy.
               Jednakże nie mówię tego wszystkiego na poważnie. Ryou zdaje sobie z tego sprawę, dlatego już po chwili śmieje się cicho, jednocześnie odwracając wzrok od mojej twarzy, która również nieco się rozpogadza. Niedawno zacząłem czuć się swobodnie w towarzystwie chłopaka. Nawet polubiłem te krótkie potyczki słowne, które brzmią jak sprzeczki dwóch głupich gimnazjalistów.
               Kręcę głową, nie mogąc zdjąć z twarzy uśmiechu.
               A wracając do sprawy Ryou – chłopak przyznał się do swojej choroby niecały miesiąc temu. Początkowo nie było łatwo. Rodzice byli w szoku, gdyż nigdy nie podejrzewali blondyna o chorobę na tle psychicznym. Zdziwili się jeszcze bardziej, gdy wyszło na jaw, iż chłopak leczy się już dłuższy czas. Nie ukrywali złości wynikającej z tego faktu, ale finalnie okazali mu zrozumienie i stopniowo zaczęli przyswajać prawdę. To definitywnie ulga dla Ryou. W końcu chłopak cholernie obawiał się wyjawienia swoich sekretów samemu ojcu, a wyszło na to, że powiedział o wszystkim również mojej – a raczej naszej – mamie. Na całe szczęście kobieta jest dobrą osobą i już na samym początku obdarowała jasnowłosego wyjątkową troską.
               Lekarz zalecił rodzicom, aby mieli na niego oko w trakcie wyjazdu. Lepiej, aby sprawdzali, czy wszystko w porządku, aniżeli żałowali po czasie, że go nie dopilnowali i dopuścili do jakiegoś wypadku. Ryou nie jest żadnym nadpobudliwym dzieckiem, ale wciąż może sprawić problemy. W końcu jego leczenie jeszcze się nie zakończyło.
— Przywieziemy ci jakąś pamiątkę — mówi na pocieszenie, podnosząc się na równe nogi.
— Nie macie innego wyjścia — odpieram, przechylając głowę na bok. Dzięki temu, że trochę skróciłem włosy, kosmyki nie wpadają mi do oczu, kiedy tylko pochylam się naprzód lub na bok. Nie czuję się również niekomfortowo, bo w końcu zmiana nie jest aż tak znacząca. Jedynie trochę skróciłem końce. 
               Wkrótce po tej rozmowie zostaję sam w domu. Przez okno spoglądam na odjeżdżający samochód, w myślach przypominając sobie słowa matki, abym na siebie uważał i regularnie brał lekarstwa. Gdy pojazd znika z pola widzenia, odwracam się plecami do okna i idę do kuchni, gdzie wstawiam wodę na herbatę.
               Nie ma to jak wakacje spędzone w morzu obsmarkanych chusteczek.
               Yay.
***
               Zwlekam się z łóżka, gdyż dobrą sekundę wcześniej usłyszałem dzwonek do drzwi. Z trudem staję na nogi, a następnie, w międzyczasie pociągając nosem, kieruję się w kierunku wejścia. Nie chce mi się sprawdzać, kto raczy mnie swoją obecnością, dlatego od razu szarpię za klamkę i otwieram drzwi na oścież. Robię to tak mocno, że niefortunnie odlatuję do tyłu i uderzam się piętą w kant szafki. Syczę, zginając się w pół, by złapać się za obolałą stopę, i dokładnie wtedy słyszę głośny rechot. Marszcząc brwi, zerkam w górę, a kiedy wyłapuję osobę, której akurat się nie spodziewałem, zamieram w bezruchu.
               Mam zaczerwienione i jednocześnie podkrążone oczy, a mój głos brzmi co najmniej śmiesznie, głównie przez zatkany nos. Nie mogę nigdzie wyjść, dlatego od rana chodzę po domu w rozciągniętym dresie. Nawet nie uczesałem włosów, bo przecież nie planowałem się z nikim widzieć.
               Dlatego tak trochę zamurowało mnie, kiedy stanąłem twarzą w twarz – no, może nie dosłownie – ze swoim chłopakiem, który najwyraźniej bardzo dobrze się bawi. Dopiero po chwili spostrzegam zrywkę w jego prawej dłoni, lecz zważywszy na ciemny kolor folii, nie mogę dostrzec zawartości. Wracam do twarzy chłopaka.
— Nie mówiłeś, że przyjdziesz — zauważam, mrużąc oczy.            
— Niespodzianka? — mówi niepewnie, unosząc jedną brew.
— Niespodzianka? Czy ty widzisz, jak ja wyglądam?
— Bardzo… ładnie? — Przechyla głowę na bok, a następnie przelatuje wzrokiem po całej mojej sylwetce.
               Uśmiecham się sztucznie, po czym prostuję plecy i z westchnieniem przepuszczam chłopaka w drzwiach. Gdy przechodzi przez próg, zamykam wrota i przekręcam w nich zamek. W ciszy obserwuję, jak Azjata ściąga buty, a zaraz po tym wyciąga ręce w moim kierunku. Nie nadążam z reakcją, jak zostaję otoczony przez jego mocne ramiona, co mimo woli zmusza mnie do rozluźnienia ciała.
— Zarażę cię — oznajmiam, a następnie pociągam nosem.
— Nie sądzę. Mam naprawdę dobrą tolerancję bakterii.
— Żebyś się nie zdziwił. — Wywracam oczami, po czym wyrywam się z tego przyjemnego uścisku i wracam do salonu.
               Od razu rzucam się na sofę i chowam twarz w miękkiej, puchatej poduszce, z którą nie rozłączam się od trzech dni. Prawdopodobnie po tym wszystkim będę musiał ją porządnie wyprać, co pewnie pozbawi ją tej idealnej miękkości, ale nie mam wyboru. Lepsze to niż całkowite pozbycie się ulubionej podusi.
— Widzę, że nie próżnujesz — stwierdza. Kątem oka zauważam, że chłopak rzuca okiem po całym pomieszczeniu. Robię to samo. Leżące od wczoraj pudełko po pizzy sprawia, że na nowo nabieram ochoty na pizzę. Jęczę cicho, całkiem zamykając oczy.
— Zobaczyłeś zbyt wiele. Nie wyjdziesz stąd żywy.
— Czyżby? — pyta, a następnie siada na wysokości moich bioder. A wiem to, ponieważ dokładnie w tamtym miejscu wyczuwam największe wgniecenie. — I niby ty miałbyś się mnie pozbyć?
— Nie będę musiał. To przeziębienie cię wyniszczy.
— Przecież nie jestem chory.
— Jeszcze — zaznaczam, po czym unoszę się na łokciach i zwracam w jego kierunku. – Poczekaj do wieczora, mądralo.
               Chłopak w odpowiedzi wywraca oczami, co automatycznie małpuję. Wtedy chłopak uśmiecha się szyderczo, co jest trochę niepokojące. Zaraz po tym pcha mnie na plecy. Nawet nie nadążam z mrugnięciem, jak siada na moich biodrach i zaczyna mnie łaskotać po całym brzuchu, powoli sunąc dłońmi w górę. Zaczynam się wierzgać na boki, lecz napór Koreańczyka skutecznie uniemożliwia mi ucieczkę.
— Przestań! — krzyczę, nie mogąc powstrzymać śmiechu, który wprawdzie bierze się znikąd.
               Jednakże Yoon Jae nie słucha. Już myślę, że wysiądę, bo naprawdę znajduję się na skraju, ale w ostatniej chwili chłopak pozbawia swe dłonie ruchu, z czego automatycznie korzystam i biorę spory wdech. Wypuszczając powietrze, kręcę głową, nie wierząc, że Yoon Jae potrafi mnie aż tak torturować. Wreszcie nachyla się nade mną, a gdy nasze twarze zaczyna dzielić odległość wynosząca parę centymetrów, szepcze tylko:
— Kocham cię.
               A następnie całuje mnie łagodnie, lekko, co automatycznie mnie rozczula i pozbawia jakichkolwiek oporów. Jego wina, jak jutro będzie umierać. Ja go ostrzegałem. Nieznaczne poruszam biodrami, kiedy kładzie ciepłą dłoń na moim policzku. Jego usta są miękkie jak zawsze, co naprawdę uwielbiam. Mogę czuć ich dotyk na swojej skórze godzinami.
— Wiem — odpieram, kładąc dłonie po obu stronach jego klatki piersiowej. Uśmiecham się lekko. — Ja ciebie też.
               Wreszcie nie mam trudności z powiedzeniem tego.
               I wierzcie mi — wyjawienie własnych uczuć jest przeogromną ulgą.  
               Naprawdę… to nie do opisania.
— Kupiłem parę przekąsek i butelkę soku z marchwi — oznajmia, odsuwając się ode mnie na tyle, abym sam mógł podnieść się do siadu.
— Proponuję zamówić pizzę — mówię, nie mogąc oderwać oczu od pustego pudełka po wcześniej wspomnianym posiłku. Chłopak automatycznie zerka w tym samym kierunku.
— Okej — zgadza się, kiwając głową. — Ale nie Margheritę. Sam sos i ser to za mało.
— Salami?
— I papryka.
— Ale czerwona?
— Naturalnie. Po zielonej zbiera mi się na wymioty, a żółta ma beznadziejny smak — mówi.
— No dobra — śmieję się krótko, po czym sięgam po telefon. Numer do ulubionej pizzerii znam na pamięć, dlatego już po chwili przykładam telefon do ucha, czekając, aż osoba po drugiej stronie odbierze.
               Szybko składam zamówienie, które rzekomo powinno zostać dostarczone w przeciągu czterdziestu minut. Po wszystkim opieram się plecami o miękką poduszkę i rozluźniam ramiona, dodatkowo przechylając głowę na bok. Yoon Jae sunie dłonią po moich włosach, finalnie racząc mnie informacją, iż bardzo dobrze mi w tej fryzurze.
               Praktycznie cały wieczór spędzamy na oglądaniu drugiego sezonu Riverdale. Jakoś po szóstym odcinku robię się senny, lecz mimo to nie przerywam seansu. Zasypiam w międzyczasie. Do samego końca jestem niezwykle wyciszony i spokojny.
               A z samego rana wychodzi na jaw, że jednak miałem rację w związku z podłapaniem choroby. Śmieję się z satysfakcją na widok zaczerwienionych oczu Yoon Jae, które zaczynają łzawić znienacka. Tak to jest, jak się mnie nie słucha.
               Ale mimo to nie zamierzam zostawiać go samego w opałach. Tuż po tym, jak kończę parzyć nam gorącej herbaty, przynoszę ciepły koc, którym przykrywam naszą dwójkę, i kładę się obok niego, dodatkowo zamykając oczy.
               Te wakacje chyba jednak nie będą takie złe.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Shukuteki - 40

Pożądana krew - 15