Pożądana krew - 12

               Aiden nie odwiedził Seta przez następne dwa dni. Tyle wprawdzie wystarczyło, aby chłopak zrozumiał, iż przeliczył się z własnymi oczekiwaniami. Nie wiedział jednak, co mogło pójść nie tak. Aiden zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto byłby zdolny poprowadzić tak przekonującą grę emocji. A skoro naprawdę zależało mu na Secie (co do tego chłopak nie miał wątpliwości), na przekonaniu go, iż Uroboros nie jest najgorsze, dlaczego nagle przepadł bez śladu?
               Coś wisiało w powietrzu — być może jeszcze cięższego niż ostatnio. Isaac zrobił się jeszcze bardziej małomówny, przestał reagować na zaczepki słowne Seta. Ograniczał się do podawania chłopakowi jedzenia, do kontroli, czy ten oby na pewno wszystko zjada. A kiedy Seth starał się nawiązać jakiś kontakt, zagadać, Isaac nawet na niego nie spoglądał. Był spięty, zdystansowany. Przyjął tę postawę zbyt nagle i niespodziewanie, aby Seth uwierzył, iż to normalne dla niego — jako człowieka Uroboros.
               Starał się wymyślić jakiś powód, który kierował zachowaniem Isaaca, jego myślami i gestami; który uzasadniłby nagłe zniknięcie Aidena. Gdyby Aiden chciał nabrać Seta, wykorzystać jego naiwność i uczucia w celu wyrobienia pozytywnego nastawienia względem Uroboros, przyszedłby do niego tamtego dnia. Porozmawiałby, sprawdził, co Seth myśli, czego pragnie. Zrobiłby wszystko, aby przekabacić chłopaka na swoją stronę. A jednak nie zrobił tego. Przepadł bez śladu, zniknął bez słowa.
Isaac natomiast nadal odwiedzał go parę razy dziennie, przynosząc jedzenie, lecz już dłużej nie nawiązywał z nim kontaktu. Unikał rozmów, odpowiedzi i pytań. Unikał wszystkiego, co wiązałoby się z bezpośrednim kontaktem. Jeśli powodem tego zachowania były nowe rozkazy, nagłe wyparowanie Aidena wciąż pozostawało bez uzasadnienia.
Kolejne zderzenie myśli, kolejny zgrzyt, trzask.
Brak pokrycia. Brak powiązania.
To nie ma sensu.

               Skrzypnięcie, klekot. Nadszedł wieczór, tacka z jedzeniem również. Tym razem Uroboros serwowało miękkie gofry z ciepłą herbatą. Seth poczuł się dziwnie, odbierając swój talerz. Doszło do tego, czego w pewnym sensie się obawiał — poczucia zależności względem tej organizacji. Korzystał z ich usług, jadł posiłki, które ci ludzie mu przygotowywali. Nie miał jednak wyjścia. Musiał jeść, by mieć siłę, by żyć. Musiał sprawiać wrażenie, jakby zaczął się przekonywać do takiego stanu rzeczy — m u s i a ł to robić, jeśli chciał uśpić czujność Uroboros i uciec. Aiden, jego jedyna nadzieja, przepadł. Seth był zdany tylko i wyłącznie na siebie. I jeszcze na własną intuicję.
               Zdarzały się chwile, kiedy Seth zastanawiał się, czy Sartael w pewien sposób oddziałuje na jego umysł, na myśli i obawy. Nie wiedział, jak inaczej wyjaśnić nienormalne spięcie, dopadające go w nagłych i nieoczekiwanych momentach. Zupełnie nie miał powodu do stresu (nie, kiedy już przeszedł przez największe załamanie), dlatego te epizodyczne skoki w samopoczuciu kompletnie nie nakładały się na sensowne podejrzenia.
               A na te mniej logiczne — już tak.
               Zadarł głowę, zerknął z uwagą na twarz Isaaca. Mężczyzna znowu uniknął jego wzroku, znowu odwrócił się bez słowa i ruszył w kierunku drzwi. C o ś pchnęło Seta w kierunku inicjatywy. Szybko i sprawnie zeskoczył z łóżka, ominął tackę z jedzeniem i wypadł z pokoju — prosto na korytarz, po którym przemieszał się Isaac ze spuszczoną głową. Seth już otwierał buzię, chcąc zawołać mężczyznę po imieniu, lecz wówczas w tle mignął mu intensywnie rudy odcień włosów, a to z góry nasunęło myśli na pewien tor.
               Lydia.
               Seth przełknął gulę, wyprostował plecy na widok koleżanki Aidena. Nie wyglądała najlepiej. Ona również chodziła zestresowana, głowę miała w chmurach. Bez słowa minęła Isaaca, powoli kierowała się w kierunku Seta. Mijając go, uniosła spojrzenie znad startej podłogi i na moment wstrzymała chód. Ściągnęła brwi, rozchyliła wargi, jakby chcąc powiedzieć, lecz żadne ze słów nie dotarło do uszu chłopaka.
               Mimo to Seth miał pewność — wiedział, że c o ś jest na rzeczy.
               — Cześć. — Spróbował nawiązać rozmowę. Mimo wszystko brakowało mu normalnego kontaktu.
               Lydia zmrużyła oczy, spojrzała na nastolatka z podejrzeniem. Przez chwilę milczała, jakby coś analizując, lecz w końcu odpowiedziała Setowi skinieniem głowy, nie zignorowała go. Przynajmniej jedna osoba, pomyślał.
               Z trudem zdobył się na uśmiech.
               — Hej, wiesz może, gdzie wywiało Aidena? Nie widziałem się z nim od…
               Lydia jakby podskoczyła w miejscu na wydźwięk tego imienia. Seth od razu zamilkł, zmieszał się jeszcze bardziej. Teraz już kompletnie nie rozumiał, co jest na rzeczy.
               Ale jego intuicja znowu zaczęła wrzeszczeć. Uważaj, mówiła. Miej się na baczności.
               — Muszę już iść — Lydia szepnęła, spuściwszy głowę.
               Wyminęła Seta, szurając butami o podłogę. Zrobiła się jeszcze bardziej spięta, jeszcze bardziej skryta — jak nie ona. Seth nie znał jej najlepiej, ba. Nie znał jej w ogóle. Rozmawiali parę razy, choć ten dialog bardziej przypominał wymianę informacji aniżeli zapoznawanie się. A jednak dziewczyna przy ich pierwszym spotkaniu sprawiła wrażenie bardzo energicznej, żywiołowej i pozytywnej.
               Co w takim razie mogło ulec zmianie, skoro teraz w jej oczach wirowała tak spora niechęć?
               „To przez Uroboros.”
               Przełknął ślinę, pociągnął nosem. Myśli znów napłynęły znikąd.
               Nieświadomie zerknął w miejsce, w którym jeszcze niedawno widział Isaaca. Pusto. Wzdychając, okręcił się na pięcie i wrócił do siebie. Lydia mi nie pomoże, pomyślał. Na pewno nie teraz.
               Wykluczył kolejną osobę z listy potencjalnych pomocników. Usiadł na krawędzi łóżka, sięgnął po tackę z jedzeniem. Gofry były letnie, niemalże ostudzone, lecz on mimo to zjadł wszystko ze smakiem, standardowo popijając całość herbatą. Przynajmniej ona była dostatecznie ciepła, aby ogrzać jego drżące ręce. Kończyny co prawda nie dygotały z zimna, a najzwyklejszych nerwów, ale chłopak mimo to pragnął wierzyć, że  c i e p ł o  w jakiś sposób mu pomoże.
               Odłożył tackę na podłogę, opadł bezsilnie na łóżko. Zamrugał parę razy, ze znużeniem spoglądając w popękany sufit. Zegar uparcie tykał, walczył o jego uwagę. Tik tak. Tik tak. Jedno tempo, jeden rytm. Nużący, usypiający. Seth mimo to nie poddał się jego melodii, nie pozwolił powiekom na całkowite opadnięcie. Przekręcił się na drugi bok, przejechał dłonią po pościeli.
               Przerobił sobie wszystko od nowa z nadzieją, iż być może tym razem natknie się na jakąś podpowiedź. Niestety całość nadal prezentowała się tak samo — wątpliwie.
Zmrużył oczy, usta uformował w cienką kreskę. Przypomniał sobie, co powiedział John — że zabranie Seta z Mysterious Rises było jego zadaniem, że rozkaz wydał ktoś z góry. Kogo mężczyzna mógł mieć na myśli? Skoro o Secie i jego mocy wiedzieli tylko Lark i Vior, dlaczego Uroboros także posiadało te informacje?
Znowu to samo — to spięcie, ta niewiedza. Zupełnie, jakby coś kluczowego mu umykało. Ważnego i odległego, ale nie nieosiągalnego. Seth musiał się dowiedzieć, czym jest to uczucie; co je wywołuje i napędza.
Nie miał siły na dalsze snucie miernych teorii. Zamknął oczy. Wziął płytki wdech. Zasnął.
***
               Napięcie unosiło się w powietrzu. Było tak intensywne, tak odczuwalne, iż Seth momentalnie otworzył oczy i poderwał się do siadu, jednocześnie nabierając desperackie wdechy, jak gdyby się dusił. Rozejrzał się dookoła, wsłuchał się w otoczenie. Było ciemno i podejrzanie cicho — aż za spokojnie. Nie wiedział, ile czasu minęło od chwili, jak zasnął. Zegar tkwił za zasłoną ciemności, jego tykanie nie było w stanie naprowadzić myśli na właściwy tor.
               Mimo to miał pewność, że zbliżało się coś wielkiego i niebezpiecznego.
               Przerzucił nogi przez krawędź łóżka, stanął o własnych siłach na podłodze. Wciąż miał na sobie te same ubrania — nieco przepocone, pogniecione. Może dlatego Isaac nie chce ze mną rozmawiać, pomyślał z krzywym uśmieszkiem. Sam nie czuł żadnego smrodu, ale nie mógł powiedzieć tego samego o reszcie.
               Łup.
               Niemalże podskoczył, gdy z korytarza dobiegło donośne łupnięcie — jakby coś ciężkiego i bezwładnego uderzyło o podłogę. Przełknął twardą gulę, której następczyni stanęła mu w gardle już w następnej sekundzie. Nie odważył się, by wyjrzeć za drzwi. Potulnie cofnął się o kilka kroków, oparł plecy o ścianę i z uwagą wsłuchiwał się w melodię pokracznych kroków, rozchodzących się echem prawdopodobnie po całym piętrze.
               Dźwięk nagle ustał.
               Skrzypnięcie.
               Do pokoju chłopaka wpadło trochę światła. Seth machinalnie wciągnął powietrze ze świstem, jego pierś podskoczyła, na moment zatrzymała się w miejscu. W świetle dobiegającym z korytarza mieniło się pasmo rudych włosów. Ze szczeliny zerkały uważne oczy, maltretujące Seta swą obecnością.
               Lydia.
               Seth złapał się za pierś, z trudem wypuścił całe powietrze. Natychmiast pochylił się naprzód, kaszlnął kilka razy. Jego serce łupało niemiłosiernie szybko, podobny rytm obrało sobie drżenie dłoni.
               Rudowłosa pchnęła drzwi, wpuszczając do pokoju jeszcze więcej światła. Wówczas Seth zdołał w pełni ujrzeć jej twarz— bladą, siną i, co najważniejsze, umorusaną we krwi. Oczy miała zmrużone, zerkała dziko na chłopaka, jakby szykując się do ataku. A jednak  nie zrobiła tego. Nadal stała i wpatrywała się w niego bez słowa, wprawiając go w coraz większe otępienie.
               W tle rozlała się fala ciężkich kroków. Lydia błyskawicznie rozejrzała się na boki, odrzuciła poszarpane włosy do tyłu. Ponownie spojrzała na Seta — z nutą bólu, być może urazy, lecz mimo to nie powiedziała niczego, co uzasadniłoby ten gniew.
               — Wynoś się stąd — szepnęła. — Szybko.
               Seth zamarł na moment, zastanawiając się, czy dobrze usłyszał. W jednej chwili rozważył kilka prawdopodobieństw, ostatecznie nie mogąc podjąć konkretnej decyzji. To mogła być pułapka, jakiś mierny sprawdzian kontrolowany przez Uroboros. Jeśli wyjdzie z pokoju, jeśli posłucha Lydii i spróbuje uciec, będzie po nim. Do czego w takim razie dojdzie, jeśli zignoruje to polecenie i zostanie w miejscu?
               To może być okazja, pomyślał. Sposób na ucieczkę.
               Nie musiał się dłużej zastanawiać. Mocno zacisnął dłonie w pięści, zignorował wrzenie ogarniające koniuszki palców. Niemalże syknął, kiedy gorąc przepłynął przez jego ramiona, w połowie drogi wypuszczając drobne impulsy. Fale ciepła zaczęły rozlewać się po każdym fragmencie jego napiętego ciała, pierwsze krople potu wyskoczyły na czole i karku.
               Wypadł z pokoju i niemalże zamarł, kiedy na końcu korytarza — w miejscu, gdzie mieściła się klatka schodowa — dostrzegł człowieka. Już wiedział, co tak łupnęło, co pobrudziło twarz Lydii.
               Machinalnie zerknął za siebie, lecz po rudowłosej nie było nawet śladu. Musiało do czegoś dojść — być może dlatego od jakiegoś czasu w powietrzu unosiło się tak ciężkie napięcie.
               Zagryzł policzki od środka, zacisnął dłonie jeszcze mocniej. Zmusił nogi do ruchu. Poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła, kiedy spojrzał na poharataną twarz martwego mężczyzny. Nie chciał wiedzieć, jak Lydia tego dokonała. Nie chciał nawet pytać. Odwrócił wzrok, szybko przebiegł po podłodze zabarwionej czerwienią. Zbiegając po schodach, zostawiał za sobą szkarłatne ślady. Wypadł z klatki, pchnął ciężkie brwi i niemalże zachłysnął się śliną, kiedy w końcu dostrzegł upragnioną wolność.
               Znowu poczuł się jak zwierzę. Mógł pobiec i uciec, poczuć tę wspaniałą wolność, ale jednocześnie obawiał się, że jeśli postawi choćby jeden krok na przód, coś go dopadnie.
               Powoli rozejrzał się na boki. Pusto. Cicho. Spokojnie.
               Po jego plecach przemknął chłodny dreszcz. Kolejny trzask dobiegł ze środka. Seth nie chciał się za siebie oglądać. Zaczął biec, mocno łupiąc stopami o kamienną ścieżkę. Zmrużył oczy, próbując sobie przypomnieć, z której strony wyłonił się, kiedy zakończył wędrówkę z Johnem, Isaaciem i kierowcą samochodu.
               Kawałek w lewo. Jeszcze parę kroków. Obok tej wierzby — o korzeniach znacznie grubszych i bardziej wywiniętych względem pozostałych. Przynajmniej tyle zdołał zapamiętać pomimo omdlenia i kiepskiego kontaktowania.
Okręcił się na pięcie, spojrzał na ceglany budynek ze znajomej perspektywy. To właściwa droga. Był tego pewny.
Szelest. Trzask. Zgrzyt. Przeładowanie.
Wstrzymał oddech gwałtownie, zerknął za siebie niczym spłoszone zwierzę. Zamarł, przytłoczony intensywnym spojrzeniem dwóch złotych tęczówek — tych oczu, w których od samego początku doszukiwał się współczucia i litości. Teraz jednak oczyska te wpatrywały się w niego z gotowością i ostrzeżeniem; mówiły, że jeszcze jeden krok, a przestanie być tak kolorowo. Isaac stał kawałek dalej, mierzył do Seta z broni. Jego postawa była luźna, spokojna — nie drżał, nie wahał się. Zupełne przeciwieństwo Seta, który stopniowo zaczynał rozumieć, co się dzieje.
Trafił z podejrzeniem. To  m u s i a ł  być test.
Nagle pomyślał o rozmowie odbytej nie tak dawno temu — gdzie spytał Isaaca, czy ten strzeliłby do Liama, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Przypomniał sobie o swojej odpowiedzi. „Nie musiałbyś. John by cię wyręczył.” Teraz jednak mężczyzny nigdzie nie było. Naprzeciw Seta stał tylko Isaac — ten, który rzekomo miał w sobie jakieś człowieczeństwo.
A jednak Seth nie odczuwał ulgi w nawet najmniejszym stopniu.
„Bądź spokojny. Oddychaj. Nie odwracaj wzroku.”
Zmrużył oczy, unormował oddech — jak na komendę.
— A ponoć nie lubisz metod Johna — syknął, krzywiąc się.
Nie rozumiał, skąd tak nagle wzięła się ta siła. Nie był pewny, czy powinien się cieszyć z trzeźwości umysłu, czy wręcz przeciwnie.
— Więc jednak mi wierzysz? — odparował Isaac głębokim tonem.
— Nie wiem. — Zacisnął usta w wąską kreskę, zawahał się.
Stłumione, podniesione głosy zaczęły dobiegać z wnętrza budynku; wrzaski przebijały się przez kiepskie ramy okienne. Seth cudem znosił intensywność spojrzenia Isaaca. Tkwił na samym skraju między błyskawicznym daniem nogi a potulnym powrotem do obskurnego pokoju.
Zacisnął szczękę.
Nie mogę tam wrócić, pomyślał.
               Nagle wyłapał łagodny ruch dłoni — palec powoli odsunął się od spustu. Isaac opuścił broń. Spojrzał na Seta w ten mylny sposób; jakby ze współczuciem, z nutą litości. Chłopak znowu nie wiedział, co myśleć. Powinien zacząć uciekać. Biec, ile sił w nogach. A jednak nie mógł się ruszyć. Nie potrafił odwrócić wzroku od tych złotych tęczówek, od źrenic, które ponownie ułożyły się w pionową kreskę.
               Isaac zadarł głowę do góry, po jego twarzy przemknął cień bladego uśmiechu.
               — Nie pozwól, żeby znowu cię tutaj przywieźli. Drugiej szansy nie będzie — rzekł ostrzegawczo.
               Seth cofnął się o krok, lekko rozdziawił buzię. Przekręcił głowę, ściągnął brwi. Poczuł się jeszcze bardziej skołowany — o ile to w ogóle było możliwe. W jednej chwili pomyślał o Aidenie, o Lydii i ich dziwnym powiązaniu z Uroboros. Aiden zniknął, Lydia wpadła w szał i chyba mu pomogła. Coś nasuwało jego myśli na jeden tor — coś stało się z Aidenem. Dlatego zniknął. Dlatego Lydia się rozzłościła. Ale co to mogło oznaczać? Do wszystkiego dochodził Isaac. Człowiek należący do Uroboros, od początku biorący udział w jego porwaniu, a teraz…
               Nie zdołał skończyć myśli. Isaac odwrócił się do niego plecami, udał się w tylko sobie znanym kierunku.
               To przeważyło szalę. Seth okręcił się na pięcie, ruszył w głąb lasu.
***
               Przedzierał się przez gęste krzaczyska, desperacko zerkał na boki z obawą, iż za moment wpadnie na kogoś z Uroboros i siłą zostanie zaciągnięty do tego obskurnego pokoiku, w którym spędził parę ostatnich dni. Przyspieszył. Podeszwy butów mocno łupały o twardo ubitą ziemię, ciężki oddech mieszał się ze świstem gałęzi i szelestem liści. Poczuł na ramionach to charakterystyczne spięcie; zgonił ten efekt na adrenalinę.
               Nie wiedział, czy biegnie w dobrym kierunku. Nie znał tego lasu, tego miejsca. Nie mógł mieć pewności, że nie kręci się w kółko; że nie zawraca do paszczy lwa. Mimo to nie zatrzymywał się. Próbował przyspieszyć, lecz kondycja zaczęła dawać się we znaki.
               Zaczął zwalniać, chwiać się na boki. Złapał się za pierś, skupił uwagę na mocno dudniącym organie. W końcu zatrzymał się, zgiął się w pół i oparł ręce o uda. Nabrał parę gwałtownych wdechów, pokręcił głową na boki. W gardle go paliło, suszyło — wszystkiego po trochu. Czuł pieczenie gałek ocznych, dlatego uniósł jedną z dłoni, by szybko je przetrzeć.
               Szelest. Szum. Warknięcie.
               Zastygł, niespodziewanie wytrącony z rytmu. Niepewnie zadarł głowę, nawiązał kontakt z dwoma błyszczącymi ślepiami — były osadzone nisko, łypały na niego wrogo. Były złote, choć nie tak czyste i przejrzyste, jak u Isaaca. Nie było w nich współczucia czy litości, czy choćby zrozumienia. W tych wybałuszonych gałach tliła się tylko i wyłącznie groza.
               Gwałtownie cofnął się do tyłu, jednocześnie prostując plecy. Tym sposobem prawdopodobnie popełnił największy błąd, bo bestia natychmiast się zerwała z głośnym warknięciem. Skoczyła w jego kierunku, a on, przerażony, że za moment skończy z równie poharataną twarzą, co tamten człowiek z Uroboros, impulsywnie zasłonił się dłońmi. Wówczas coś przecięło mu widok — coś prędkiego, sprawnego i niemożliwego.
               Łupnięcie.
               Bestia odleciała na bok, jęknęła cicho. Łeb wilka bezwładnie opadł na ziemię, a złote oczy utonęły pod przykryciem bladych powiek. Seth wstrzymał oddech, zamrugał kilka razy z niedowierzaniem. Zaraz po tym skierował całą uwagę na osobę stojącą obok — wysoką, smukłą i przede wszystkim zbyt zwinną.
               I nagle zapomniał, jak się oddycha, myśli, czuje.
               Rozchylił wargi, opuścił bezwładnie ramiona wzdłuż ciała.
               A chłopak, który od krótszej chwili zwrócony był do niego bokiem, wreszcie przeniósł swe spojrzenie z bestii na jego twarz. Niebieskie oczy błysnęły w świetle gwiazd, jasne włosy poddały się powiewowi wiatru.
               Seth rozpoznał go bez problemu.
               Chłopak z lasu. Chłopak ze snu. Chłopak z przeszłości.
               Noah.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Shukuteki - 40

Pożądana krew - 15