Shukuteki - 14
Zatrzymuję się dopiero
wtedy, kiedy naprawdę zacznam odczuwać potrzebę przerwy, a mówiąc nieco
bardziej konkretnie — gdy dostaję lekkiej zadyszki. Moja marna kondycja raczej
nie jest niczym zadziwiającym. Podążam wzdłuż chodnika, jednocześnie łapiąc
spore hausty powietrza, co musi wyglądać komicznie dla osób przechodzących
obok.
Wreszcie skręcam w uliczkę
obok przystanku autobusowego, prowadzącą do parku, w którym ląduję już po
chwili. Zajmuję miejsce na jednej z ławek i głęboko wzdycham, łokcie opierając
o uda. Trochę się garbię siedząc w ten sposób, ale kto by się tym przejmował.
Mimowolnie chowam twarz w dłonie, zamykając oczy.
Mam chęć zapaść się pod
ziemię. Nie tylko zachowałem się jak zwykły tchórz, uciekając przed Ryou bez
słowa, ale też zbłaźniłem się na oczach Yoon Jae, który z całą pewnością po tej
szopce nawiązał jakiś kontakt z blondynem. Bo Ryou na sto procent nie próżnował
i spytał Koreańczyka, o czym ten ze mną rozmawiał. Chyba już w życiu tam nie
wrócę.
Zmieniam pozycję, w
której siedzę, kiedy wyczuwam wibracje w tylnej kieszeni spodni. Z wyraźną
niechęcią spoglądam na wyświetlacz telefonu, a gdy dostrzegam na nim słowo: mama, trochę się uspokajam, od razu
odbierając połączenie. Flegmatycznym ruchem przystawiam głośnik do ucha,
opierając się plecami o drewniane oparcie ławki.
— Tak? — pytam łagodnym
tonem, rzucając przelotnym spojrzeniem po okolicy.
— Shun, tutaj mama — oznajmia,
na co wywracam oczami.
No przecież wiem.
— Jesteś dziś zajęty? — pyta po chwili,
gdyż nie zapowiada się, abym to ja coś powiedział.
— Chyba nie. —
Wypuszczam powietrze nosem, lewą ręką rozmasowując prawe ramię. Od siedzenia w
takiej niewygodnej pozycji naprawdę zaczynają boleć mnie plecy. — Dlaczego
pytasz?
— Pomyślałam, że moglibyśmy zjeść razem obiad
— tą informacją wywołuje u mnie nagły napływ nerwów. Nie mija wiele
czasu, jak zaczynam czuć, że pocą mi się dłonie.
Odchrząkam, gdyż nie chcę,
aby kobieta cokolwiek sobie pomyślała, słysząc, jak odpowiadam drżącym głosem.
— Gdzie miałbym przyjść?
— Drapię się po policzku, przygryzając dolną wargę.
Mimo wszystko nie mogę
jej odmówić, nawet jeśli chcę. Koniec końców jest moją mamą, która teraz potrzebuje
wsparcia bliskich osób, gdyż zbliża się jej ważne wydarzenie, co z całą
pewnością wiąże się ze sporym stresem.
— No jak to gdzie? — śmieje się
melodyjnie. — Do nas do domu. To
znaczy, do swojego domu — poprawia się szybko, wyraźnie zakłopotana. — Przez to, że tyle cię nie ma, zaczynam się
mylić.
— To tylko kilka dni —
oznajmiam spokojnie, w myślach stwierdzając, iż to naprawdę tylko chwila, jak mnie
z nimi nie ma. — Ale w porządku, mogę wpaść, tylko o której? — pytam, podnosząc
tyłek z ławki.
— Właśnie włączyłam piekarnik, dlatego bądź
maksymalnie za godzinkę. — Nie czekając na moją odpowiedź, rozłącza
się. Bez słowa chowam telefon do tylnej kieszeni spodni, czyli tam, gdzie jest
jego należyte miejsce, a następnie rozglądam się wokół siebie. Jak na dość
wczesną porę park świeci pustkami. Zastanawiam się, dlaczego.
Cicho wzdycham i ruszam
przed siebie, kierując się do jednego z pobliskich supermarketów. Wypadałoby
coś kupić, skoro dostało się zaproszenie. Po chwili spostrzegam, że zachowuję
się, jakbym naprawdę się stamtąd wyprowadził. Coś w tym jest. Nawet jeśli tylko
chwilowo tam nie mieszkam, to jednak moje przeniesienie jest pewną formą
wyprowadzki.
Nim wchodzę do sklepu, wysyłam
do Hisato wiadomość, iż będę trochę później, ponieważ idę do domu na obiad.
Nieświadomie pytam, czy nie chciałby ze mną tam pójść, lecz odmawia,
usprawiedliwiając się pracą. Rozumiem to w pełni i już po chwili zajmuję się
wyborem ciasta, stojąc przed jedną z gablotek w cukierni. Jakoś porzuciłem cel,
którym był supermarket, kiedy zacząłem mijać szyld z mega przesłodzonym
napisem. Wybieram dwa rodzaje ciast — sernik oraz jakieś kawowe, które kusi
polewą, a następnie płacę i wychodzę ze sklepu.
Domyślam się, że minęło
już prawie pół godziny, dlatego chcąc nie chcąc kieruję się na przystanek
autobusowy, gdzie siadam na ławeczce, zaczynając oczekiwać transportu. Nie chce
mi się pokonywać aż tylu kilometrów do domu. Nie, kiedy już odbębniłem
dzisiejsze ćwiczenia w wersji extreme.
Bus wreszcie podjeżdża,
a ja do niego wsiadam, wcześniej zabierając papierową torbę z logiem cukierni,
w której znajdują się dwa większe kawałki ciasta, na które, o dziwo, wciąż mam
chęć. Siadam na wolnym siedzeniu i wlepiam wzrok w szybę, za którą już po
chwili zaczyna przewijać się krajobraz. Po kilkunastu minutach opuszczam
pojazd, od razu skręcając w prawo na drogę, która prowadzi do m o j e j dzielnicy. Trochę się stresuję,
kiedy w oddali dostrzegam s w ó j dom.
Ale idę tam. Przemierzając niewielkie stopnie, zaciskam dłoń na uchu papierowej
torby, lekko ją deformując. Na szczęście nie ma to żadnego wpływu na słodycze
znajdujące się wewnątrz siatki.
Nie pukając, wchodzę do
środka, już na wejściu zdejmując trampki z nóg. Rzucam przelotne spojrzenie na
pozostałe pary butów stojących przy szafce. W domu z pewnością są już wszyscy,
również o n.
Ciężko wzdycham, idąc w
głąb holu. Wreszcie skręcam do kuchni, gdzie znajduje się mama. Uśmiecha się na
mój widok, po czym podchodzi i pyta, jak się mam. Odpowiadając, kłamię. Nie chcę
jej martwić.
— Kupiłem ciasto. —
Podnoszę rękę, w której trzymam papierową torbę ze słodką zawartością. -—Pomyślałem,
że na deser dobrze byłoby zjeść jakieś ciasto.
— To miło z twojej
strony. — Mama dziwi się trochę, lecz nic więcej nie dodaje.
Zabierając wcześniej ode
mnie siatkę, posyła mnie do jadalni, gdzie, jak się od początku spodziewam, zasiadają
już pozostali domownicy. Yuki uśmiecha się, kiedy tylko mnie spostrzega.
Zajmuję miejsce obok niego, skinięciem głowy witając się z Renem.
Chcąc nie chcąc muszę
wreszcie spojrzeć na n i e g o.
Przypatruje mi się z
wyraźną desperacją w oczach, co swoją drogą jest dość przytłaczające.
— Co to za projekt ci
wypadł, że aż musiałeś zamieszkać u przyjaciela? — pyta narzeczony mojej mamy,
zwracając na siebie uwagę wszystkich w pomieszczeniu.
Szybko zastanawam się
nad odpowiedzią, co na szczęście nie sprawia mi żadnego problemu.
— W wolnych chwilach
pomagam jednemu profesorowi, który nagle wpadł na pewien plan. Kolega, u
którego chwilowo mieszkam dostał od niego pewne schematy i poprosił mnie o
pomoc.
Trochę prawdy, trochę
kłamstwa, ale kogo to obchodzi?
— Rozumiem. — Ren kiwa
głową. — No cóż, miejmy nadzieję, że wasze starania nie pójdą na marne. —
Odsłania rząd równych zębów.
— Oby — zgadzam się,
spuszczając wzrok.
Kątem oka udaje mi się
dostrzec, jak Ryou kładzie swoje ręce na stół.
— Ja tam liczę na to, że
dzisiaj porozmawiamy. W szkole coś nie wyszło, dlatego może tutaj się uda —
mówi, przez co mam chęć wstać od stołu i wyjść z tego domu.
Nie podoba mi się fakt,
iż Ryou porusza ten temat przy innych. Bo z całą pewnością nie uda mi się
uniknąć pytań, dlaczego mamy ze sobą rozmawiać i skąd bierze się moja ciągła
odmowa z tym związana.
— Pokłóciliście się o
coś? — pyta wchodząca do jadalni mama, niosąc parujący półmisek.
No i właśnie to miałem
na myśli.
— Nie — burczę pod nosem
dostatecznie głośno, patrząc na swój pusty talerz.
— Doszło między nami do
pewnego nieporozumienia i teraz Shun nie daje mi szansy na wyjaśnienia —
odpowiada Ryou, całkowicie zaprzeczając moim słowom, przez co czuję, jakby
wewnątrz mnie coś zaczynało się gotować.
Kobieta posyła mi
pytające spojrzenie, a ja, nie wiedząc, co mogę powiedzieć, jedynie wzruszam
ramionami, po czym na nowo spoglądam na jakże interesujący przedmiot, jakim jest
czysty, biały talerz.
— Może odłóżmy tę sprawę
na bok i zajmijmy się obiadem, co wy na to? — proponuje Ren, zmieniając temat,
za co mam chęć mu podziękować. Tym jednym pytaniem niebywale mnie wyswobodził z
ciężaru, jaki powoli zaczynał ciążyć mi na plecach.
Nikt nic więcej nie mówi.
Mama donosi resztę jedzenia, a następnie siada obok Ryou. Szczerze mówiąc spodziewałem
się krępującej ciszy spowodowanej wcześniejszym, niezbyt korzystnym dla mnie
tematem, lecz nic takiego nie ma miejsca. Ren przez cały czas dyskutuje z moją
mamą o przygotowaniach dotyczących ślubu, co jakiś czas zwracając się do mnie,
Yukiego czy Ryou z zapytaniem o opinię. Odpowiadam, co myślę — momentami dość
niezrozumiale — ale uważam, że starsi nie mają z tym problemu. Raczej mnie rozumieją.
Po skończonym posiłku decyduję
się pomóc rodzicielce w sprzątaniu, choć ta ma co do tego lekkie opory. Ale
koniec końców przystaje na moją propozycję. Zwinnie zabieram ze stołu stos
brudnych talerzy, które następnie chowam do stojącej w kuchni zmywarki. Szybko myję
dłonie, co jest chyba moim nawykiem, po czym wracam do jadalni, nie wiedząc, co
jeszcze mogę zrobić. W sumie mogę już wracać, bo co mam do roboty? Nic.
A tym bardziej napędza
mnie fakt, iż jeśli teraz wyjdę, uniknę dalszej konfrontacji z Ryou.
Niestety tuż po powrocie
do jadalni blondyn jakby wyłania się znikąd, zastawiając mi przejście. Posyła
mi nerwowe spojrzenie, przygryzając dolną wargę, na której od razu skupiam
spojrzenie. Pomyśleć, że jeszcze niedawno, kiedy tylko patrzyłem na
jasnowłosego w ten sposób, w następnej kolejności między naszą dwójką
dochodziło do czegoś, co mnie wówczas tak trochę c i e s z y ł o. Teraz prędzej
zwróciłbym obiad, aniżeli uśmiechnął się, gdyby Ryou mnie pocałował lub zrobił
c o ś więcej.
— Daj mi szansę na
wyjaśnienie, proszę — mówi miękkim tonem, zbliżając swoją twarz do mojej. Nawiązuję
z nim kontakt wzrokowy, starając się wychwycić nutkę kłamstwa w jego ślepiach.
Niestety nie wychodzi mi.
Mimowolnie wzdycham,
odsuwając się od chłopaka.
— Naprawdę myślisz, że jest
tutaj coś do wyjaśnienia? — pytam z wyraźnym gniewem w głosie, marszcząc przy
tym brwi. — Wyraźnie słyszałem, że zaliczyłeś mnie, bo...
Nie daję rady skończyć,
gdyż chłopak w tempie błyskawicznym zasłania mi usta, zaczynając się rozglądać
na boki. Oczywiście, że nikogo z nami nie ma. W innym wypadku nie powiedziałbym
tego na głos. Ale on chyba tego nie rozumie.
— Nie tutaj. — Przełyka ślinę,
na nowo zwracając swoje spojrzenie ku mojej osobie. — Chodźmy do mnie.
Przystaję na propozycję
chłopaka, aby tylko mieć już tę rozmowę z głowy. W ciszy udaję się za nim,
wreszcie stając na środku jego sypialni, której ściany pokrywa ciemna farba.
Nad łóżkiem wisi mnóstwo plakatów — głównie zespołów, których w ogóle nie kojarzę
— ale nie brakuje też tych z gier, na co mimowolnie prycham pod nosem.
Wielki gejmer się
znalazł.
Automatycznie zwracam
się w stronę chłopaka, unosząc jedną brew.
— Czy to nie przez z a k ł a d o g r ę
musiałeś się do mnie z b
l i ż y ć? — pytam ostro, akcentując niektóre słowa.
Chłopak prostuje plecy,
układając usta w linię.
— Tak — odpowiada krótko,
przez co od razu czuję, jakbym znajdował się nad ogromną przepaścią.
Opuszczam ramiona wzdłuż
ciała, nieco szerzej otwierając ślepia.
To nie tak miałem
zareagować. Przecież wiedziałem o tym od samego początku. Dlaczego więc czuję tak
ogromne rozczarowanie i ból wywołane jego słowami?
Najwyraźniej gdzieś tam
w głębi szczerze musiałem pragnąć, aby to wszystko okazało się parszywym
kłamstwem, zwykłym nieporozumieniem. Naprawdę musiałem tego chcieć. W innym
wypadku nie miałbym teraz chęci się rozpłakać, co jest do mnie niepodobne.
Spuszczam głowę, po
chwili ujmując własną twarz w dłonie. Moje policzki są niebywale gorące.
— Ale... — dodaje po
chwili, na co zadzieram głowę do góry, od razu kierując swe przepełnione bólem
spojrzenie na wyraźnie zasmuconą twarz Ryou. — Zakład napędzał mnie tylko na początku.
Wiem, że zrobiłem ci coś paskudnego, ale chcę, abyś wiedział, że tego żałuję.
Czy on liczy, że po tym
wyznaniu nagle rzucę mu się w ramiona? Dobre sobie.
— I co, dopiero teraz
zdałeś sobie z tego sprawę? — Zakładam ręce na torsie, nieznacznie unosząc
brwi. — Akurat w momencie, kiedy wygrałeś zakład, a ja się o wszystkim
dowiedziałem? — Uśmiecham się kącikiem, nie spuszczając oczu ze zdziwionej
twarzy blondyna.
Chłopak jednak szybko poważnieje.
— Właśnie przez to
dostrzegłem swój błąd. W momencie, kiedy zobaczyłem, jak wielki sprawiłem ci
ból, zdałem sobie sprawę, że... nie jesteś mi obojętny. — Zbliża się do mnie,
po czym ujmuje moje dłonie w te swoje, nawet na moment nie przerywając kontaktu
wzrokowego. Nie reaguję na to w żaden sposób, gdyż nie jestem w stanie. —
Przepraszam cię, Shun.
Po tych słowach obejmuje
mnie mocno. Pewny ścisk nie pozwala mi na wyrwanie się z objęć chłopaka, więc
chcąc nie chcąc muszę po prostu przeczekać.
Jednak w pewnym momencie
blondyn niespodziewanie rozluźnia uścisk, po czym, nachylając się do mojego
ucha, szepcze:
— Żartowałem.
A ja wtedy odnoszę
wrażenie, że pęka mi serce, które i tak od pewnego czasu jest w drobnych
kawałkach.
Komentarze
Prześlij komentarz