Shukuteki - 12
Mimo iż początkowo byłem
sceptycznie nastawiony do tego miejsca, z bólem muszę przyznać, że nawet mi się
spodobało. I nie, przyczyną wcale nie jest działania alkoholu, gdyż nie wypiłem
ani kropli tego, co do tej pory oferują mi w barze czy też przypadkowi faceci
starający się mnie zaczepić. Koniec końców jestem rozsądną osobą. Muszę się
pilnować. Naprawdę nie chcę się jutro obudzić obok jakiegoś nieznajomego typa,
nie pamiętając kompletnie nic z poprzedniego wieczoru. A nie ukrywajmy, ludzie
nieraz coś dosypują do drinków, a następnie je komuś podają.
Klub z zewnątrz wygląda
na typowe, pedalskie miejsce, głównie przez ten rażący po oczach róż i napis w
kolorach tęczy, lecz wewnątrz panuje zupełnie inna atmosfera. Pomieszczenia w
kolorze ostrej czerwieni, ciemne kafle na podłodze i przede wszystkim wspaniałe
oświetlenie czynią z tego klubu idealne miejsce na zabawę czy odstresowanie
się. Aż się dziwię, że sam to przyznaję.
Co prawda nie udaje mi
się uniknąć dziwnych, w pewnym stopniu zalotnych spojrzeń, ale staram się je
ignorować, mimo że momentami mam ochotę strzelić w gębę któremuś z tych
facetów. Szczególnie w chwilach, kiedy bezwstydnie patrzą mi się na tyłek i
nawet nie próbują tego ukrywać. Aż tracę wszelką chęć na dalszą zabawę, co i
tak ograniczam do minimum.
Hisato jest moim
zupełnym przeciwieństwem — i to mnie kompletnie zaskakuje. Bo jakby to
powiedzieć… chłopak na co dzień jest raczej typem poważnej osoby, a tutaj?
Krótko mówiąc — wcześniej nie miałem okazji zobaczyć go takiego roześmianego.
Nie wiem, czy to kwestia rozbawienia całokształtem — w sensie że wokół krążą perfidnie
wyrywający go homoseksualiści — czy po prostu dobrze się bawi. Mimo to wniosek
jest oczywisty — brunet z całą pewnością się nie nudzi.
Kiedy tak obserwuję
tańczących ludzi, stwierdzam, że sam chętnie bym do nich dołączył, ale... no
cóż, samemu trochę głupio, a jestem zbyt drętwy, aby tak po prostu do kogoś
podejść i zabrać do tańca. Zamiast tego podnoszę tyłek z barowego krzesełka i kieruję
się do łazienki. Spodziewam się najgorszego syfu, bo na imprezach niestety
łazienki zazwyczaj nie wyglądają najlepiej, ale jakie to zdziwienie mnie dopada,
kiedy po wejściu do wcześniej wspomnianego pomieszczenia zastaję czystość i
przede wszystkim — pustkę.
Podchodzę do kranu, a
następnie odkręcam chłodną wodę. Przemywam nią twarz, po czym zwracam
spojrzenie na swoje odbicie w sporym, wiszącym nad umywalką lustrze. Pod moimi
oczami standardowo goszczą lekkie sińce, ale nie narzekam na nie. W ciągu tych
dziewiętnastu lat życia zdołałem się już do nich przyzwyczaić. No i nie wydaje
mi się, aby mnie szpeciły. Prędzej mam wrażenie, że dodają mi pewnego rodzaju „barwy”.
Chwilę stoję w miejscu,
przypatrując się swojemu odbiciu, aż wreszcie z transu wyrywa mnie dźwięk
otwieranych drzwi. Zwracam głowę w stronę osoby stojącej w ich progu, a
następnie spuszczam wzrok, gdyż wyłapuję jakiegoś starszego mężczyznę, który
ewidentnie jest podpity.
Stwierdzam, że błędem będzie
pozostanie w tym miejscu na dłużej — głównie przez tego mężczyznę — dlatego nic
nie przeciągając, zakręcam wodę i kieruję się do wyjścia z łazienki. Kiedy mijam
mężczyznę w progu drzwi, trochę się obawiam, że mnie zatrzyma czy coś, ale
tylko się uśmiecha, co chyba jest tutaj standardem, a następnie wchodzi w głąb
pomieszczenia, zataczając się po drodze. Gdy znajduję się na korytarzu i nic
nie wskazuje na to, że zostanę gdzieś zaciągnięty, oddycham z ulgą. Chyba przesadzam.
Zauważyłem, że momentami
zachowuję się, jakby ci wszyscy homoseksualni mężczyźni byli diabłami
wcielonymi, za wszelką cenę chcącymi zaciągnąć mnie w jakieś ustronne miejsce.
A przecież tak nie jest. Może powinienem wyluzować?
Wracam do głównej sali,
gdzie znajduje się największy i jednocześnie najbardziej zapełniony parkiet, a
następnie podchodzę do baru i zamawiam słabszego drinka na początek. Kątem oka dostrzegam,
jak Hisato stoi w niewielkiej grupce dziewczyn, prowadząc przy tym wymianę
zdań.
Gdy dostaję swojego
drinka, z zawahaniem upijam łyk zimnego napoju. Nie lubię alkoholu, ale raz na
jakiś czas mogę się napić, nie? Na dodatek ten smakuje jak uwielbiany przeze
mnie deser Monte, dlatego nie narzekam,
tylko szybko wypijam całą zawartość szklanki. Od razu zamawiam kolejny
kieliszek, całkiem zapominając o swoim wcześniejszym postanowieniu.
Stopuję, kiedy spostrzegam,
że kończę opróżniać piątą szklankę, przy czym dodam, że od wzięcia pierwszej
porcji minęło może dwadzieścia minut. No tak, mimo że w tego typu drinkach
zawartość alkoholu jest niewielka, to i tak nie warto przesadzać. A ja to chyba
zrobiłem.
Odkładam puste naczynie
na blat baru, a następnie oddalam się w stronę parkietu. Niepewnie zaczynam
poruszać się w rytm muzyki, co z czasem zaczyna wychodzić mi coraz lepiej.
Przyznam, że nawet dobrze się bawię. Nawet przestałem zwracać na te wszystkie
zalotne spojrzenia. Teraz mam je gdzieś. I wierzcie mi, to nie kwestia
procentów. Póki co nic na mnie nie działa.
W pewnym momencie zaczynam
odczuwać dziwną duchotę, w związku z czym odnoszę wrażenie, że stopniowo robi
mi się słabo. Znam to uczucie. Duchota, nieprzyjemne ściski w okolicach dolnej
partii brzucha i takie dziwne, nie do opisania uczucie, dzięki któremu wiem, iż
to właśnie t o. Jest to swego rodzaju zapowiedź na omdlenie. W przeszłości
zdarzało mi się często mdleć. Jak temu zapobiec? To proste, wystarczy wyjść na
świeże powietrze i trochę na nim posiedzieć.
Powoli kieruję się w
stronę wyjścia, do samego końca wzrokiem szukając Hisato, aby mieć tę pewność,
iż z chłopakiem jest wszystko w porządku. Niby nie muszę się o niego martwić,
bo jest pełnoletni — w sumie to starszy ode mnie o parę lat — no i
odpowiedzialny, ale jednak trochę się przejmuję, dlatego stwierdzam, że kiedy
mi przejdzie, poszukam go, aby się upewnić, iż wszystko jest w porządku. W
sumie to moglibyśmy już wrócić do domu. Niby przyjechaliśmy tutaj w jednym,
konkretnym celu, którego de facto nie udało mi się spełnić, ale to szczegół.
Będą inne okazje.
Oddycham z wyraźną ulgą,
kiedy wychodzę z klubu. Czuję się źle z myślą, że stoję przy różowym, neonowym
wejściu, obok którego ludzie przechodzą normalnie, a co niektórzy nawet się nabijają.
Z głową spuszczoną w dół schodzę po niewielkich stopniach, a następnie oddalam
się kawałek od tego budynku i staję przy stalowej barierce oddzielającej
chodnik od ulicy. Opieram się o podłużny kawałek stali i wzdycham pod nosem.
Rzeczywiście zaczyna mi
przechodzić.
Przez parę minut podziwiam
ulicę, przez którą co chwilę przejeżdżają pędzące samochody, lecz wreszcie ktoś
mi przerywa. Zwracam swoje ciekawskie spojrzenie w stronę osoby, która mi
przerwała, a kiedy rozpoznaję twarz tego mężczyzny, momentalnie dopada mnie
stres.
— Papierosa? — pyta,
wyciągając w moją stronę dłoń, w której trzyma paczkę serwującą raka płuc.
Grzecznie odmawiam, a następnie lustruję oczami sylwetkę faceta. Tak, to z całą
pewnością ten gość, na którego wpadłem w toalecie. Z tą różnicą, że teraz wygląda,
jakby trochę wytrzeźwiał. — Pierwszy raz w takim miejscu?
Nie chcę z nim
rozmawiać, bo jeszcze mógłby sobie coś ubzdurać, ale tym samym jakoś tak nie potrafię
go całkiem zlać. Dziwne, kiedyś wychodziło mi to bez problemu. Chyba się
zmieniłem.
— Tak — odpowiadam zwięźle,
zaciskając chude dłonie na barierce.
— To widać — śmieje się
krótko, a następnie na mnie spogląda, czego na całe szczęście nie odwzajemniam.
— Masz naprawdę ładne kości policzkowe.
...co?
— Dzięki? — Unoszę jedną
brew, niepewnie zerkając na mężczyznę. Ten jednak ponownie obdarowuje mnie
swoim dziwnym śmiechem. Zaraz po tym zaciąga się papierosem, a mnie aż mdli,
gdy ten paskudny dym dociera do moich nozdrzy. Naprawdę nienawidzę tego smrodu.
— Sądząc po twojej
minie, to miejsce nie przypadło ci do gustu. — Obraca się na pięcie o półpełny
kąt, a następnie opiera się plecami o barierkę. Robię to samo.
— Nie jest tak źle,
chociaż fakt, imprezy to raczej nie moje klimaty — wyznaję szczerze, na co
mężczyzna kiwa głową, jakby chciał mi dać tym znak, iż rozumie.
— Moje też. Ale cóż,
dopiero, co zerwałem z chłopakiem, więc poczułem jakąś taką potrzebę
odstresowania się.
O dziwo nie rozmawia mi
się z nim źle. Rozmowa jest lekka i w sumie jakoś płynie. Mężczyzna zaczyna się
stresować, kiedy obok nas przechodzą trzej chłopcy w wieku zbliżonym do mojego,
i jeden z nich zwraca na niego uwagę. Jest dość ciemno, ale i tak… skądś
kojarzę tę twarz.
— Co tam, Yoi-chan, już
znalazłeś sobie pocieszenie po ostatnim niewypale? — pyta chamskim tonem,
patrząc na mężczyznę z wyższością.
— Znasz go, Yoon Jae? —
odzywa zdał drugi z chłopaków; najniższy z całej trójki. Imię też wydaje mi się
jakieś znajome.
— Taa, to ten sąsiad pedał,
o którym wam wspominałem — śmieje się krótko, a następnie przenosi wzrok na
mnie. Mam wrażenie, że chłopak przez chwilę wyraża zaskoczenie, lecz nim nadążam
ze stwierdzeniem, czy rzeczywiście tak jest, na nowo zamieszcza na swojej
twarzy ten szyderczy uśmieszek, po czym kontynuuje. — Widzę, że teraz bierzesz
się za młodych, Yoi-chan.
Marszczę brwi.
— Przepraszam, że cię w
to wciągnąłem — mówie starszy mężczyzna, najwyraźniej do mnie i, nie czekając
na żadną odpowiedź, idzie w swoją stronę.
Chłopak, do którego pozostali
dwa zwracają się Yoon Jae, rzuca jeszcze kilka chamskich tekstów w stronę
oddalającego się ciemnowłosego, a następnie wraca do swoich kolegów,
wyśmiewając się z orientacji i życia sąsiada. Nie mogę tego słuchać. Takie
zachowanie przywodzi mi na myśl Ryou i jego bandę.
— Dobra, chodźmy już, bo
jeszcze zarazimy się pedalstwem — to ostatnie, co słyszę przed wejściem do
budynku, nie licząc rechotu tych trzech przygłupów.
Będąc już wewnątrz
klubu, zajmuję się poszukiwaniami Hisato. Nie trwa to zbyt długo. Czarnowłosy stoi
tuż przy barze, rozmawiając z jakąś młodą dziewczyną. Kiedy mnie zauważa, szepcze
coś do nastolatki, a następnie podnosi się i podchodzi.
— Gdzie zniknąłeś? —
pyta, patrząc na mnie z troską.
— Poszedłem się
przewietrzyć, bo źle się poczułem — wyjaśniam zwięźle.
— Chcesz już wracać? —
Przechyla głowę na bok, nie odwracając wzroku od mojej twarzy.
— W sumie moglibyśmy
zacząć się zbierać. — Kiwam głową na zgodę, gdyż naprawdę chcę już wracać.
Po krótszej chwili zajmuję
miejsce pasażera w samochodzie Hisato, czekając, aż ten ruszy. Powrót do domu jest
zadziwiająco szybki. Brunet w międzyczasie opowiada mi, jak to robił za
kupidyna na imprezie. Śmieję się na wyobrażenie przyjaciela w pieluszce z
dużym, białym łukiem w ręce.
Samochód wreszcie zatrzymuje
się na parkingu znajdującym się pod wieżowcem, w którym mieszka Hisato. Ja
teraz zresztą też. Powoli zwlekam tyłek z siedzenia, by po chwili opuścić
samochód, zamykając za sobą drzwi. Czarnowłosy robi to samo i już po chwili
obaj stoimy w windzie, czekając, aż ta dojedzie na właściwe piętro. Nie mam już
na nic siły. Kiedy tylko znajduję się w mieszkaniu przyjaciela, zdejmuję buty z
nóg i rzucam się na sofę, nawet nie fatygując się zdjęciem ubrań. Tak po prostu
kładę się spać, wcześniej informując Hisato, iż jutro normalnie pójdę na
zajęcia.
Budzę się po dobrych
czterech godzinach od czasu zaśnięcia i, o dziwo, jestem całkiem wypoczęty. Stwierdzam,
że powrót do drzemania nie ma sensu, dlatego przecieram oczy, po czym podnoszę
się z sofy i kieruję się do łazienki, gdzie następnie biorę długą kąpiel,
napawając się miłym, fiołkowym zapachem, który wypełnia całą wannę. Kiedy
wreszcie wychodzę z wody i się wycieram, przewieszam ręcznik przez biodra, na
końcu go zawiązując, a później z kolei wychodzę z pomieszczenia, wcześniej
spuszczając wodę z wanny. Idę do kuchni, gdzie z lodówki wyjmuję jagodowy
jogurt. Już po chwili go konsumuję. Puste opakowanie wyrzucam do kosza, a
pozornie brudną łyżeczkę wkładam do zmywarki.
Dochodzę do wniosku, że
przyda mi się kofeina, bo nawet jeśli teraz tryskam energią, znając siebie
odpadnę gdzieś jakoś w połowie wykładów, a tego raczej nie chcę. Dlatego już po
chwili wstawiam wodę, a w czasie oczekiwania, aż ona się zagotuje, zajmuję się
przygotowaniem dwóch kubków, w których zaparzę zamierzoną kawę.
Kiedy wszystko jest
gotowe, dwa kubki zostawiam na stole, a następnie idę obudzić przyjaciela. Dopada
mnie nieuzasadnione szczęście, kiedy po wejściu do sypialni chłopaka zastaję go
wyciągającego ubrania z szafy.
Właśnie.
Ubrania.
Dopiero teraz orientuję
się, że przez cały ten czas paraduję w ręczniku. Ale jakoś się nie krępuję.
Ciekawe czemu. Powiadamiam bruneta, iż zrobiłem kawę, a kiedy ten opyszcza
pokój, wyjmuję z chwilowo swojej szafki ciemne jeansy i luźną koszulkę,
dodatkowo chwytając czystą parę bokserek, i idę do łazienki, gdzie się przebieram.
— Wyspałeś się? — pyta Hisato,
kiedy siadam obok niego.
— O dziwo tak —
potwierdzam, przeczesując dłonią jeszcze mokre kosmyki włosów.
Obaj wypijemy kawę w
ciszy, całą uwagę skupiając na kreskówce lecącej w telewizji, a kiedy zauważam,
że już pora opuścić dom, szybko pakuję potrzebne rzeczy do torby i biegiem ruszam
w stronę uniwersytetu.
Spóźniam się kilka minut,
ale profesor nawet nie zwraca na to uwagi. Po cichu zajmuję wolne miejsce na
sali wykładowej, po czym wypakowywuję z torby notatnik wraz z długopisem, by za
chwilę zacząć sporządzać potrzebne notatki.
Pierwsze godziny mijają
mi szybko. Na dłuższej przerwie nie wiem, co z sobą zrobić, gdyż padła mi
bateria w telefonie i na dodatek zaczynam odczuwać skutki zbyt krótkiego snu. Wyjmuję
trochę drobnych z portfela, po czym kieruję się w stronę stołówki, gdzie znajdują
się różne automaty — w tym jeden, który serwuje kawę. Tego teraz potrzebuję.
Przeciskam się przez
tłumy, które z czasem zaczynają maleć. Chyba przerwa dobiegła końca. Całe
szczęście. Olewając nauczyciela filozofii, który mówi mi, abym zaraz udał się
na zajęcia, robię sobie kawę i, wcześniej biorąc plastikowy kubeczek z gorącym napojem
w środku, idę w swoją stronę.
Podążam tak korytarzem
aż w końcu trafiam na grupę uczniów czytającą wiszącą na ścianie listę. Rzucam
na nich przelotne spojrzenie, by po chwili wznowić wędrówkę w jakimś tam
kierunku. Szybko jednak staję w miejscu i na nowo spoglądam na jednego z
chłopaków, których grupa stoi przed tablicą korkową.
Chwilę się tak w niego wpatruję,
zastanawiając się, czy oby na pewno dobrze łączę wątki i niektóre faktu. W
sumie wszystko staje się jasne, kiedy chłopak również zwraca na mnie uwagę i uśmiecha
się w ten swój specyficzny sposób.
Jasna cholera.
— No cześć, pedałku —
mówi, przechylając głowę na bok.
Komentarze
Prześlij komentarz