Shukuteki - 21
Opuszczam mieszkanie zaraz po zjedzeniu śniadania, co i tak
następuje wyjątkowo wcześnie. Stwierdzam, że czuję się wyjątkowo dobrze i
lekko, dlatego bez chwili namysłu decyzuję się na spokojny spacer w stronę
uniwersytetu. Jak na wczesny poranek, pogoda jest wyjątkowo ładna. Cienka
przewiewna kurtka wystarczy mi w stu procentach.
Idąc przed siebie powolnym krokiem, rozmyślam nad tym, co
wczoraj miało miejsce.
Ciężko jest mi się do tego przyznać, ale chyba otwarcie
mogę powiedzieć, iż Yoon Jae przekonał mnie do siebie w tak prosty sposób.
Wystarczyła jedna rozmowa, abym zmienił o nim zdanie. Być może powinienem być
bardziej ostrożny. W końcu o Ryou też myślałem dobrze, a po krótszym czasie
chłopak okazał się najzwyklejszym śmieciem.
Chociaż...
On już był nim w czasach wczesnoszkolnych. Najwyraźniej z
niektórych cech nie można wyrosnąć.
Wyrzucam sobie z głowy tego blondwłosego kretyna, stwierdzając,
iż nie jest on wart żadnej mojej myśli.
Nie był, nie jest i nigdy taki nie będzie.
Nawet nie orientuję się, kiedy przechodzę ponad połowę
drogi. Mijając przedostatni przystanek, przy którym normalnie zatrzymałbym się,
ale dalej pojechać autobusem, skręcam w boczną alejkę, ponieważ zaraz za nią znajduje
się niewielka piekarnia. Nagle nachodzi mnie dziwna chęć na coś słodkiego.
Już po chwili płacę sprzedawcy należytą sumę za ciastko,
zastanawiając się, co to właściwie jest. Nigdy nie jadłem czegoś podobnego. Wygląda
na zwykłe ciastko, jednak jest wyjątkowo miękkie i puszyste. Dodatkowo nadziane
jest orzechowym kremem, co wręcz ubóstwiam.
Orzechy są najlepsze.
Delektując się zadziwiająco dobrym smakiem ciastka, wracam
na główną drogę. Po paru minutach przechodzę przed bramę szkoły. Dokładnie w
tym samym czasie kończę konsumpcję. Papierek po deserze wyrzucam do pobliskiego
kosza, w następnej kolejności otrzepując dłonie. Na końcu przecieram kciukiem
usta, po czym kieruję się do wejścia.
Myślę, że spacer zajął mi dobre czterdzieści minut.
Nie chce mi się tego sprawdzać, więc zdaję się na swoje
często zawodne instynkty.
Wchodząc po schodach z zamiarem dostania się na drugie
piętro, ziewam, dodatkowo zamykając oczy. Po słodyczach zawsze robię się senny.
Z tego powodu nie zwracam uwagi na grupę mijanych studentów. Pewnie nawet nie
spojrzałbym na nich, gdyby jeden z niech nie mignął mi przed oczami.
Widząc te blond włosy i spotykając to spojrzenie pełne
pogardy, mimowolnie zaciskam zęby. Nie mam zamiaru wdawać się z nim w żadną
dyskusję, a na pewno nie w towarzystwie równie godnych pożałowania kolegów,
przy których z całą pewnością nie będzie szczędzić sobie popisów.
Jedynym wyjściem jest jak najszybsza ewakuacja na wyższe
piętro.
Swoją drogą, co te barany robią na nie swoim wydziale?
Wrzucam najwyższy bieg i już po paru sekundach idę
właściwym korytarzem, skupiając oczy na sali wykładowej, do której się kieruję.
Szybko ląduję w środku. Od razu ruszam na swoje standardowe miejsce znajdujące
się na szarym końcu. Na chwilę obecną jestem sam. Szybko zerkam na zegarek.
Zajęcia zaczynają się za kwadrans.
Eh, ci studenci...
Wzdychając, siadam na krześle, które już poniekąd jest
częścią mnie, a następnie sięgam do torby. Wyjmuję z niej same potrzebne
przedmioty. W momencie, jak kładę notatnik na drewnianej powierzchni — która
robiła za stolik, ławkę czy co tam kto woli — drzwi do pomieszczenia otwierają
się z cichym skrzypnięciem.
Spuszczam wzrok, skupiając się na własnych dłoniach. Czas
jakby zaczyna płynąć wolniej.
Więc dlatego przebywają
się na tym wydziale.
Kątem oka wyłapuję, iż Ryou zaczyna zmierzać w moim
kierunku. Mimowolnie przeklinam pod nosem. Jednakże w pewnym momencie chłopak po
prostu się zatrzymuje. Jego twarz wyraża niezrozumienie, a oczy utkwione są w
miejscu po mojej prawej stronie. Nie myśląc, również zerkam w tym kierunku.
Myślę, że w tym momencie na moją twarz wpływa uśmiech. Nie jestem
pewien, gdyż trwa to dosłownie chwilę, ale wnioskując po odpowiedzi ze strony
szatyna, chyba naprawdę nie wydawało mi się.
— Niech no zgadnę — zaczyna, siadając na swoim standardowym
miejscu mieszczącym się tuż obok mojego. — T o jest ten chłopak od zakładu.
Nieco markotnieję po usłyszeniu tych słów, ale mimo to nie powstrzymuję
się przed udzieleniem odpowiedzi.
— Zgadza się. — Kiwa głową, wzdychając cicho.
— Cóż, domyśliłem się po twoim wyrazie twarzy. A raczej tym
nienawistnym spojrzeniu, którym w niego przez moment ciskałeś — śmieje się
cicho.
Mimowolnie uśmiecham się, by następnie ukradkiem zerknąć na
Ryou. Nadal stoi w tym samym miejscu i nie przestaje przyglądać się twarzy Yoon
Jae. Na jego twarzy wciąż maluje się niezrozumienie, jakby nie potrafił pojąć,
iż na tym świecie jest ktoś, kto nie brzydzi się siedzieć obok mnie.
Doprawdy, cóż za zdziwienie.
— Chyba chciał tutaj usiąść — mówi Yoon Jae z obojętnością
w głosie, by następnie spojrzeć na blondyna. Tym sposobem nawiązuje z nim
kontakt wzrokowy, ale nie wygląda, jakby miał z tym jakikolwiek problem. Co
lepsze, to Ryou jest tym, który daje sobie spokój jako pierwszy. Blondyn wraca
do swoich kolegów, siadając gdzieś na przodzie. — Ale z bólem serca muszę
oznajmić, iż to miejsce należy do mnie. — Po wyciągnięciu zeszytu i ołówka zwraca
się w moją stronę. — Dzisiaj też pracujesz?
— Nie, dopiero w weekend idę na pierwszą zmianę — mówię zgodnie
z prawdą, na co chłopak kiwa głową, a następnie uśmiecha się w ten swój cwany
sposób.
— Ekstra. Już się nie mogę doczekać, aż zobaczę cię w tym
różowym fartuchu. — W jego oczach błyska rozbawienie.
Niekontrolowanie prycham, co jedynie potęguje rozbawienie u
brązowowłosego.
— To samo tyczy się ciebie. — Mrużę oczy. — Ten strój
obowiązuje wszystkich.
Uśmiech na twarzy Yoon Jae markotnieje.
— Tu mnie masz. — Wzdycha. — Tak właściwie... dlaczego
mieszkasz ze znajomym, a nie rodziną? — pyta, jednocześnie zmieniając temat. Widzę,
że na mnie spogląda, mimo że ja sam zerkam w innym kierunku.
To... chyba nie jest żadna w a ż n a sprawa.
Raczej mogę mu o tym powiedzieć i niczego później nie
żałować.
— Moja mama ponownie wychodzi za mąż. Pech chciał, że jej
wybrankiem jest ojciec Ryou. — Wzdycham. — Może nie powinienem mówić: pech, bo
ten koleś jest naprawdę w porządku facetem i nie mam z nim żadnego problemu. —
Spuszczam wzrok, jednocześnie układając usta w linię. Trochę się rozgadałem, a
nawet nie planowałem tego robić. To wygląda tak, jakby cała blokada ze mnie uszła.
Zastanawiam się, czemu. — Cieszę się szczęściem mamy, dlatego nie chcę nic
komplikować. Ren także nie jest niczemu winien. Jedynym winowajcą i problemem
jest Ryou — przerywam, biorąc większy wdech.
Na tym początkowo planowałem skończyć.
Ale no właśnie.
P l a n o w a ł e m.
A plany nie zawsze się sprawdzają.
— Fakt, że mieszkam w tym samym domu, co on jest nie do
zniesienia. Czuję się poniżony i wykorzystany, a codzienny widok jego twarzy
niczego mi nie ułatwiał. — Nieświadomie zaciskam dłonie w pięści. Yoon Jae z
pewnością to widzi, ale i tak nic nie mówi. Słucha mnie w skupieniu. — To było
naprawdę okropne. Chciałem stamtąd uciec. Chciałem... spokoju. Czyjegoś
wsparcia. — Przygryzam dolną wargę. Reaguję na swoje słowa zbyt emocjonalnie,
ale nic nie mogę na to poradzić. Chyba właśnie taki jestem. Wrażliwy.
Po tym milknę.
Już drugi raz wygadałem się komuś na ten temat.
Już drugi raz odczuwam tę niebywałą ulgę.
Jednakże dopiero teraz zdaję sobie sprawę z czegoś ważnego.
Z błędu, jaki przez cały ten czas popełniam.
To pierwszy raz, jak zaczynam rozumieć, że robię źle.
Ucieczka od problemów nie jest żadnym rozwiązaniem.
— Głupio robię, prawda? — pytam cicho, wciąż patrząc w dół.
Yoon Jae odpowiada dopiero po chwili.
— Każdy ma swój sposób na radzenie sobie z problemami —
mówi łagodnym tonem. Dopiero wtedy unoszę głowę, jednocześnie kierując oczy na
jego spokojną twarz. — Ale po twoich słowach wnioskuję, że ta wyprowadzka nie
do końca ci pomogła. — Mruży oczy. — Owszem, uciekanie przed problemami potrafi
pomóc, ale nie na długo. Emocje prędzej czy później na nowo cię dopadną.
Ma rację. Nie mogę temu zaprzeczyć. Jeśli naprawdę chcę
skończyć z Ryou i tym wszystkim, co miało między nami miejsce, muszę stawić mu
czoła.
Nie mogę już dłużej uciekać.
— Dziękuję — mówię szczerze, uśmiechając się lekko.
Naprawdę jestem mu wdzięczny. Jakby nie spojrzeć, otworzył mi oczy. Nie mam
pojęcia, dlaczego to robi, bo przecież nie ma ku temu najmniejszego powodu, ale
mimo wszystko jestem mu wdzięczny.
Potrafię docenić pomoc innych.
— Nie masz za co dziękować — śmieje się krótko, by
następnie otworzyć zeszyt i złapać za ołówek. Do pomieszczenia wchodzi
profesor, już na samym starcie powiadamiając nas o dzisiejszym temacie. Nawet
nie wiem, kiedy ten kwadrans mija.
Spostrzegam, że Ryou przez cały ten czas bacznie się nam przygląda.
Dziwnym trafem już nie przejmuję się jego obecnością tak
bardzo.
Owszem, nadal coś się mnie trzyma, co jest jak najbardziej
zrozumiałe, jednakże nie zamierzam przekładać tej frustracji ponad wszystko. Chcę
ją zwalczyć.
Komentarze
Prześlij komentarz