Pożądana krew - 2

Był już spóźniony, dlatego biegł tak szybko, jak tylko mógł. Nie chciał, aby kolega na niego czekał. Wiedział, że chłopak teraz potrzebuje wsparcia i bliskości, dlatego nie mógł dłużej zwlekać. Zwinnie przemknął między ławkami, zakręcił za bramą i wkroczył na hojnie obdarzony teren — placyk, o którym wiedzieli tylko oni dwaj; w którym spędzali czas za każdym razem, kiedy musieli pomyśleć bądź ochłonąć.
Niestety na miejscu nie spotkał przyjaciela. W okolicy unosiło się coś ciężkiego i pełnego grozy, jeżąc mu włoski na karku. Mimo to nie zawrócił. Wykonał szybkie połączenie do kolegi.
Szum. Świst. Poryw.
Melodia wcięła się w piosenkę natury, dotarła do uszu Seta w zastraszającym tempie. Chłopak od razu skierował się we właściwym kierunku, przedarł się przez gęste krzaczory.
I wtedy go zobaczył.
A zaraz po tym zwrócił uwagę na wszechobecną c z e r w i e ń.
***
Wiadomości o śmierci młodej kobiety rozeszły się po mieście natychmiast. Lily Asford, bo tak brzmiało jej imię, była spokrewniona z głową rady miasta — z Marie Asford, lubianą i zaradną kobietą, która tkwiła na swym wysokim stanowisku od wielu lat. Nie miała wrogów, a przynajmniej nigdy nie spotkała się z nienawiścią i pogardą. W związku z tym nie mogła zrozumieć, dlaczego k t o ś postanowił odebrać jej członka rodziny, dodatkowo robiąc to w tak brutalny sposób.
Seth niestety znał aż za dobrze ten charakterystyczny widok rozerwanego gardła.
— Pytałaś mnie o Seattle, Susan.
— To prawda. — Dziewczyna skinęła głową, przełykając ciężką gulę. Wciąż nie mogła wybić sobie z głowy tego widoku. — Powiedziałeś coś o złych wspomnieniach.
— Tak. — Westchnął. — Ta sprawa to przeszłość i w sumie od dawna o niej nie myślałem, ale po tym, co tam zobaczyłem... Do diabła, czemu to musi znowu do mnie wracać? — Skrzywił się.
Liam rozdziawił buzię, zmieszany do reszty. Nie pamiętał niczego, co wydarzyło się po wyjściu z baru; wiedział o wypadku od Susan, a także z najświeższych wiadomości. To w pewnym stopniu go dobijało, bo miał bezpośredni kontakt z morderstwem, a jednak nie mógł sobie niczego przypomnieć.
— Hej, spokojnie. — Susan podniosła się z miejsca i usiadła obok Seta. — Nie musisz o tym mówić, jeśli nie czujesz się na siłach.
— To nie to. — Seth pokręcił głową. — To po prostu niedorzeczne.
— To znaczy?
— Sześć lat temu w Seattle doszło do wypadku, w którym zaginął mój przyjaciel. Został uznany za martwego.
Susan poczuła się, jakby dostała czymś ciężkim w głowę. Wyznanie wyszło z ust Seta tak naturalnie, jakby ten rozmawiał o ulubionym programie telewizyjnym. Przełknęła ślinę, spojrzeniem prosząc chłopaka o więcej informacji.
— W pewnym stopniu byłem świadkiem tego... czegoś. — Zmarszczył brwi tak mocno, że między nimi uformowała się głęboka, długa zmarszczka. — Noah był w podobnym stanie, co tamta kobieta. Od razu pobiegłem po pomoc, ale po powrocie... nikogo nie było. Poszukiwania trwały przez miesiące. W końcu uznali go za martwego, biorąc pod uwagę moje zeznania i ślady na miejscu zdarzenia. Uzasadniono to atakiem dzikiego zwierzęcia, ale cholera! Jakim cudem zwierzę miałoby przemknąć niezauważone w tak dużym mieście?
Susan zamrugała parę razy, nie mając większego problemu ze zrozumieniem chaotycznej wypowiedzi Seta. Domyśliła się, że Noah był tym przyjacielem, który zginął sześć lat temu, a także pojęła fakt, że Seth był tym, który znalazł jego ciało.
Skrzywiła się jednak na wzmiankę o dzikim zwierzęciu.
— Seth. Dzikie zwierzę? Tak uzasadniono ten wypadek? I rany wyglądały jak u tej kobiety, zgadza się?
Chłopak jedynie skinął głową w odpowiedzi; był do reszty roztrzęsiony. Miesiącami nie mógł się pogodzić z wyrokiem śmierci na przyjacielu, a także nie potrafił zaprzestać snucia teorii; nie wierzył w historię z bestią. W pewnym sensie opuścił Seattle, by całkowicie odciąć się od przykrych wspomnień, ale los najwyraźniej miał wobec niego inne plany.
— Cholera. — Susan przygryzła dolną wargę.
— Co jest?
— Bo bardzo dobrze wiem, co masz na myśli. — Spojrzała Setowi w oczy z determinacją, wskutek czego po jego plecach przebiegły lodowate dreszcze. — Miałam dziesięć lat, gdy straciłam tatę. Nie lubię o tym rozmawiać, ale skoro sam doświadczyłeś czegoś podobnego, być może... mnie zrozumiesz. — Zaczerpnęła spory haust powietrza; jej głos zdawał się drżeć. — Moja mama pracowała w szpitalu, kiedy na oddział trafił tato. Mówił, że coś go zaatakowało, ale nie potrafił stwierdzić, co to było. Zmarł jeszcze tej samej nocy. — Zacisnęła dłonie do tego stopnia, że te natychmiast zaczęły dygotać. — Wtedy nie rozumiałam, co się stało. Mama powiedziała, że tato został zaatakowany przez dzikie zwierzę i dlatego zginął. Teraz jednak... to mi po prostu nie pasuje. Zwierzęta tak nie robią. Nie zostawiają takich ran i śladów.
Seta momentalnie zmroziło, a to tylko dlatego, bo jego koleżanka ewidentnie przeszła przez bardzo podobną sytuację. Na język zaczęło mu się cisnąć mnóstwo pytań, a także teorii związanych zarówno z wypadkiem, a także rzekomym sprawcą. Nie chciał jednak o nic pytać; za nic nie mógł dopuścić do drążenia tematu. Do tego błędnego koła, do tych koszmarnych chwil niewiedzy.
Co, jeśli było już za późno?
— Nie wydaje mi się, aby sprawcą był też człowiek — dodała po chwili z grymasem. Sama nie wiedziała, co o tym myśleć. — Ale... jeśli to nie zwierzę, człowiek też nie... co w takim razie odpowiada za śmierć mojego taty?
„A także Noaha" — dodał Seth w myślach.
— Coś na pewno — mruknął cicho, spuszczając wzrok.
Nie chciał wracać do przeszłości — do snucia milionów teorii na temat śmierci Noaha. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Nie, kiedy jego nowa koleżanka miała podobne obawy związane z odejściem rodzica.
Niestety było już za późno. Śmierć Lily otworzyła niewidzialną bramę, wpuszczając do jego umysłu nową dawkę wątpliwości.
***
Błąkał się po okolicy do wieczora, próbując poskładać myśli. Był tak zamroczony, tak zamyślony, iż nawet nie spostrzegł, kiedy zza rogu wyłonił się wyższy o głowę mężczyzna, w wyniku czego wpadł na niego z impetem, niemalże tracąc grunt pod nogami. Zachwiał się, robiąc krok wstecz i skrzywił lekko twarz, nie mogąc na zawołanie wrócić do rzeczywistości.
Nieznajomy na szczęście zareagował o czasie i złapał Seta za ramię, nim ten wszedł na krawędź chodnika, dzielącą go od ulicy i nadjeżdżającego samochodu. Seth wzdrygnął się na ten kontakt; wzdłuż jego ręki momentalnie przeszły prądy, które już po chwili zaczęły rozchodzić się po każdym centymetrze jego ciała. Aż włosy stanęły mu dęba. Zerknął ze zdziwieniem na nieznajomego, a gdy spostrzegł, że ten również spogląda na niego z zadumą, osłupiał.
Więc nie tylko on to poczuł.
Mężczyzna w mgnieniu oka odchrząknął, jednocześnie puszczając dłoń Seta.
— W porządku?
— Tak myślę. — Seth również odchrząknął, odwracając się za siebie. Bez problemu spostrzegł rozpędzony, mijający go samochód. — Gdyby nie ty, pewnie zostałaby ze mnie papka. — Parsknął z grymasem.
Nieznajomy uśmiechnął się kącikiem; w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Seth westchnął, dyskretnie lustrując go spojrzeniem. Sam nie wiedział, co zaskakiwało go najbardziej: czy to uroda mężczyzny, czy może głęboka czerń jego włosów, tak idealnie kontrastująca z bladym odcieniem skóry? Na szczęście otrząsnął się o czasie i odwrócił wzrok. Skinął głową w podzięce, mrucząc pod nosem, że musi już iść, po czym okręcił się na pięcie i ruszył w kierunku domu.
Do samego końca czuł na sobie głębokie spojrzenie nieznajomego; odnosił wrażenie, jakby te bystre oczy zaglądały w jego duszę, w jej głębię i historię. Efekt spięcia potęgował się, kiedy Seth myślał o tym przepływie prądu, o tych łagodnych falach napięcia, które przeszyły go w chwili, kiedy dotknął dłoni bruneta.
To zadziało się zbyt szybko, zbyt nagle. Niespodziewanie.
Ale też jednocześnie w idealnym momencie, kiedy Setem targało tak mnóstwo emocji.
To nie mógł być przypadek. Zbiegi okoliczności nie istnieją.
I Seth bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
***
Od wprowadzenia się jego rodziny zdążył już minąć niemalże miesiąc. Seth z początku sądził, iż nareszcie znalazł idealne miejsce do zamieszkania. Niewielkie, ciche miasteczko, gdzie będzie mógł żyć w spokoju wraz z rodziną. Przez ostatnie wydarzenia niestety nieco zmienił swoje zdanie. Nic dziwnego. Spokój wcale nie nastał, ba. Ta okolica jedynie sprawiła, że wróciły do niego paskudne wspomnienia.
Z prośby Jane poszedł na miejscowe targi, aby oddać parę rupieci. Zanim odszedł i wrócił do domu, podłapał spojrzenie wysokiej nastolatki. Dziewczyna przełamała się i podeszła, poprosiła chłopaka o pomoc. Seth był w tak zamroczonym stanie, iż nie mógł zdobyć się na choćby odrobinę asertywności. W wyniku zajął się segregacją jakichś pudeł, nie bawiąc się w zaglądanie do środka. Kartony były lekkie, dlatego chłopak poradził sobie z nimi w parę krótkich chwil. Spędził na dworze sporo czasu, w pewnym momencie zgubił jego rachubę. Niebo zaczęło ciemnieć, ktoś rzucił propozycję, aby na dzisiaj skończyć i odpocząć w barze przy kuflu piwa. Seth chciał się wycofać i wrócić do domu (w końcu nie znał nikogo), ale nie wyrobił się w czasie. Uśmiechnął się niedbale, kiedy jasnowłosa nastolatka pociągnęła go w kierunku swojej paczki, która składała się z dwóch dorosłych mężczyzn. Jeden z nich przedstawił się jako Lucian. Seth wydedukował, że brunet spotyka się z koleżanką o jasnych włosach, która wciągnęła go w to zamieszanie. Odpowiadając wymijająco, szedł powoli w kierunku baru.
W pewnym momencie gdzieś w tle mignęły mu długie, rude włosy, lecz nie skupił na tym widoku zbyt wielkiej uwagi. Miał wrażenie, że dostrzegł też na czyimś ubraniu symbol węża zjadającego własny ogon, ale przemieszczał się tak szybko, co chwilę zmieniając obiekt skupienia, że ten widok mógł być po prostu pomyłką.
To i tak nie ma żadnego znaczenia, pomyślał.
Ale czy na pewno?


Lucian klapnął pod ścianą, zajmując miejsce dla swojej dziewczyny. Seth usiadł po drugiej stronie. Zastanawiał się, co tak właściwie robi. Nigdy nie był typem duszy towarzystwa, dlatego dziwił się, że bez żadnych obaw dołączył do grupy osób, które dopiero poznał, a następnie poszedł z nimi do baru. Postanowił zgonić to na efekt zbyt wielu wrażeń. Pewnie z tego powodu mam tak dużo energii, pomyślał.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Spotkał się ze spojrzeniem Ricka. Barman skinął głową w jego kierunku, uśmiechnął się lekko, co Seth natychmiast odwzajemnił. Rude kosmyki znowu mignęły mu przed oczami, dlatego przekręcił głowę i spojrzał na wyjście z baru. O dziwo przy drzwiach nie dostrzegł żadnej marchewki. Zamiast tego wlepił oczy w plecy wysokiego blondyna, który sięgał w kierunku klamki. W drugiej ręce trzymał telefon. Był odwrócony plecami, więc Seth nie mógł dostrzec jego twarzy. Mimo to kolor włosów przywiódł mu na myśl przyjaciela, który zginął sześć lat temu.
Westchnął, spuszczając wzrok.
Blondyn wyszedł, a Seth spochmurniał. Niepotrzebnie tutaj przyszedłem, pomyślał.
Już miał wstać i powiedzieć, że coś mu wypadło, ale nie wyrobił się w czasie. Nagły i niespodziewany krzyk sparaliżował jego ciało. Zamrugał parę razy, wpatrując się z otępieniem w korytarzyk, który prowadził do łazienki i pomieszczenia służbowego. Rick zareagował natychmiast i podszedł do sparaliżowanej strachem dziewczyny, by następnie zblednąć i bezwładnie opuścić ramiona. Szybko jednak odzyskał zmysły, odciągając dziewczynę na bok. Zabronił gościom kierowania się w tamtym kierunku, a następnie wykonał telefon — jak podejrzewał Seth — na policję.
Wkrótce po tym chłopak znalazł się na zewnątrz, nie mając najmniejszego pojęcia, co jest grane. W ciszy pożegnał się z ludźmi poznanymi na targu i od razu zaczął zmierzać w kierunku domu, wcześniej poprawiając plecak. Przechodząc przez pasy, usłyszał syrenę policyjną. Przełknął gulę, wciąż nie mogąc uporządkować myśli. Cały był spięty i zdecydowanie zbyt pusty. Czuł się, jakby śnił.
Ale mimo to bez słowa powędrował prosto do domu.
Nawet nie chciał wierzyć, że znowu miał styczność z jakimś koszmarnym wypadkiem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

FOOLS

Fools - 19