Fools - 2
Z Phillem poznałem się jeszcze przed rozpoczęciem ósmej klasy.
Znałem już wówczas swoje zapędy, dlatego starałem się uważać,
aby tylko nie zacząć wyobrażać sobie zbyt wiele. O dziwo nawet
nie musiałem się starać. Phill ani razu nie zwrócił mojej uwagi
w t e n sposób. Odpuściłem. Stałem się sobą, a czas dzięki
temu zaczął płynąć szybciej.
I w ten sposób leci nam czwarty
rok znajomości.
Czy mam go za przyjaciela? Jak
najbardziej. Choć nigdy nie wspomniałem mu o paru rzeczach — o
swojej orientacji na przykład — to wciąż zwracam się do niego z
niemal każdym problemem, a on za każdym razem czeka na odpowiedni
moment, aby powiedzieć mi, że jestem idiotą.
Dokładnie tak. Idiotą.
Lubię go, ale nie sądzę, że
kiedykolwiek zdobędę się na wyznanie prawdy. Niektóre sekrety
powinny zostać sekretami. O to chyba chodzi w tajemnicach — wiesz
o nich tylko ty. Kiedy wyjawisz smaczek komukolwiek, nawet w tej
najbardziej okrojonej wersji, zniszczysz pojęcie sekretu. A tego nie
chcę. Orientacja musi pozostać moją małą tajemnicą.
Nie zaprzeczę, że byłoby miło
mieć kogoś, komu mógłbym wygadać się na temat Timoteo i dostać
dzięki temu wsparcie, ale spójrzmy prawdzie w oczy — książkowa
przyjaźń jest rzadkością. A tak interpretuję relację opierającą
się na stuprocentowej szczerości, oddaniu i sympatii. Niestety nie
wierzę, że coś takiego może istnieć. Może kiedyś zmienię
zdanie. Cóż, byłoby miło.
Póki co muszę trzymać się
maskowania.
Przynajmniej do czasu, aż uda mi
się cokolwiek osiągnąć, być może nawet usamodzielnić; do
czasu, kiedy już nie będą mi grozić wyrzucenie z domu i
bezdomność. W sumie na jedno wychodzi.
Staram się jak mogę, aby tylko
spełniać oczekiwania rodziców w tym minimalnym stopniu. Przykładam
się do szkoły, do ćwiczeń i muzyki również. W przypadku pytań
o studia czy inne pierdoły odpowiadam wymijająco. Jeszcze nie wiem,
co zamierzam robić w przyszłości. Dwa lata temu chciałem iść do
wojska. Po trzech miesiącach upodobałem sobie programowanie, ale
kiedy zobaczyłem, jakie to trudne, przerzuciłem się na pedagogikę.
Nauczanie jednak nie leży w mojej naturze — pół dnia tłumaczyłem
Phillowi, na czym polega schemat zadań ze zwierciadeł wklęsłych,
ale chłopak w ogóle nie mógł mnie zrozumieć, choć z fizyki nie
jest najgorszy. Znowu wcisnąłem przycisk, przestawiłem się. Z
czasem zacząłem interesować się turystyką, raz nawet w oko
wpadła mi weterynaria, ale kiedy zobaczyłem, ile to wymaga, dałem
nogę. Ostatnio znowu pokusiło mnie wojsko, jednak nie jestem w stu
procentach pewien tego wyboru. Lucy również odradza mi ten pomysł.
Mówi, że nie chce, aby jej bliźniak wyciągnął ręce na pięć
metrów po niefortunnym wdepnięciu w minę.
Ciekawe, czy będzie mówić to
samo, kiedy dowie się, że jestem gejem?
Wtedy pewnie sama wepchnie mnie
na pole, żebym ręce wyciągnął nie na pięć, ale co najmniej
dziesięć metrów. Jak to sama ujęła — do wszystkich homo
powinno podchodzić się z dwa razy większą dyscypliną.
Trochę dobijające.
Ale cóż, jakoś to zniosę.
Wracając — obecnie nie mam
żadnych ambicji, dlatego pytań o przyszłość unikam jak ognia.
Jakoś działa. Tylko... przez ile czasu dam radę ciągnąć tę
farsę?
***
Mija grudzień. I następnie mała
część stycznia, a co za tym idzie — kończą się bardzo wygodne
ferie. Pora na powrót do szkoły.
Niedbale sięgam pod poduszkę,
gdzie powinien spoczywać mój smartfon. Wygrzebuję telefon z
trudem, by następnie odblokować wyświetlacz i prędko włączyć
Harry'ego Pottera. Męczę tę grę przez ostatni tydzień.
Powoli dochodzę do zakończenia pierwszego roku. Gdyby nie ten
zasrany pasek energii, która znika równie szybko co mój zapas
Hershey's, przeszedłbym ten etap już pierwszego dnia, ale no
niestety — płacisz albo czekasz. Wybrałem drugą opcję.
Wprawdzie kwestia czekania
denerwowała mnie tylko przez dwa pierwsze dni. Później jakoś
zobojętniałem, a zaraz po tym zacząłem logować się co kilka
godzin, żeby wywalić wszystkie dwadzieścia cztery punkty. No,
teraz już dwadzieścia sześć — lekcje u Madam Hooch
popłacają.
Warząc miksturki, wolną ręką
drapię się po potylicy, by zaraz po tym podnieść się z łóżka
i przejść przez całą długość pokoju. Wreszcie odkładam
telefon, po czym wchodzę do łazienki, gdzie czeka na mnie codzienna
rutyna. Zęby oczywiście umyję po śniadaniu.
W kuchni jeszcze nikogo nie ma.
Nie chcąc czekać na mamę czy siostrę, sięgam do szafki po
pudełko miodowych kuleczek, a także jakichś innych płatków —
kolorowe, kształtem przypominające małe romby. Robię małą
mieszankę, zalewając całość zimnym mlekiem. Co prawda mógłbym
zrobić sobie jakieś pełnowartościowe śniadanie, ale nie chce mi
się. Płatki wystarczą. Przynajmniej do południa. Najwyżej będę
martwić się w szkole.
Zjadam szybko, a miseczkę zmywam
dość niedbale. Wracam na górę, gdzie od razu sięgam po pastę i
szczoteczkę. Smak mięty jest tak intensywny, że oczy od razu
zaczynają mi łzawić, ale jakoś to znoszę i po chwili przepłukuję
buzię chłodną wodą. Idę do siebie, w międzyczasie drapiąc się
po brzuchu.
Zabieram z szafy parę jeansów
wraz z bluzą, ubieram się równie szybko. Pakuję potrzebne rzeczy
do torby, stopniowo zaczynając rejestrować dźwięki dobiegające z
korytarza. Wychylam się lekko, chcąc zrobić małą kontrolę
obecności, a kiedy na końcu korytarza dostrzegam Lucy z turbanem na
głowie, opuszczam swój azyl i podchodzę do bliźniaczki.
— O której wróciłaś? —
pytam, krzyżując ręce na piersi.
Lucy odwraca się powoli,
jednocześnie nawiązując kontakt wzrokowy.
— Chwilę po pierwszej. —
Wzrusza ramionami. — Karen puściła mnie z trudem.
— Karen to ta laska od Tonego?
— Jego dziewczyna —
potwierdza. — Miała wolną chatę. Finn chciał się napić, więc
jakoś zorganizował alko. Nie musiał przekonywać Tonego zbyt
długo. A że Karen jest bardzo uległa, cóż...
— Nie protestowała? — Unoszę
brew w pytającym geście, a kiedy Lucy zaczyna kiwać głową,
wzdycham. — Myślałem, że nie lubisz tych gości.
— Bo za Finnem nie przepadam —
mówi. — Tony jest w porządku. Jesteśmy w jednej grupie już
trzeci rok.
— Ze mną nie byłaś ani razu
— zauważam.
— Odnoszę wrażenie, że
nauczyciele robią to specjalnie — śmieje się. — Wiedzą, że
jesteśmy bliźniakami, a i tak pakują nas do różnych grup.
— Dzięki temu jeszcze żyjemy.
— Wywracam oczami. — Wyobraź sobie co by było, gdybyśmy
musieli znosić się nie tylko w domu i podczas prób, ale również
na każdej lekcji. T r a g e d i a.
— Przesadzasz — parska. —
Lubię spędzać z tobą czas. Jesteś moim kochanym braciszkiem.
Mina mi rzednie na te słowa.
Lucy jednak niczego nie zauważa i wraca do pokoju, w którym już po
chwili się zamyka. Nie chcąc stać pod drzwiami i czekać Bóg wie
na co, wracam do siebie, by zabrać plecak oraz telefon. Schodząc na
dół, szybko sprawdzam maila. Zero informacji na temat wysyłki
kurtki. Zamarznę. Świetnie.
Na dole wciąż nie widzę
rodziców, dlatego zabieram piątkę i wychodzę z domu. Po drodze
wstępuję do piekarni, w której zaopatruję się w ulubioną
kanapkę — grillowany kurczak to piękna rzecz — a także butelkę
wody. Zakupy chowam do plecaka i po chwili kieruję się na
przystanek autobusowy, na którym już z końca ulicy wyłapuję
rozgadaną gębę Philla.
Znowu bałamuci jakąś biedulkę.
— Phillip — mówię, stając
obok rozkładu.
Phill zerka na mnie kątem oka.
Dziewczyna powoli się wycofuje.
— Clayton.
— Clay — poprawiam. Nie lubię
swojego pełnego imienia.
— Clayton — nie ustępuje. —
Znowu ubrałeś się jak emo.
Puszczam koło ucha jego uwagę o
kolorze ubrań. W czerni czuję się najbezpieczniej.
— Dobra. — Wywracam oczami. —
Nie dbam o to. Co tu robisz? Codziennie jeździsz metrem.
— Unikam pewnej koleżanki —
mówi.
— Mówisz o tej, od której
wyciągnąłeś numer przed przerwą? — pytam, przypominając sobie
o sytuacji, kiedy Phill zagadał do jakiejś dziewczyny i poprosił
ją o numer. I go dostał, co jest najlepsze.
— Dziwna baba. Spotkałem się
z nią parę razy. Przez cały czas nawijała o Pamiętnikach
Wampirów i jakichś innych pierdołach. Nie mogłem jej
zrozumieć.
— Może szukała wspólnych
tematów?
— No to nie znalazła —
parska. — Linda jest jednak niezawodna.
— Nie będzie, kiedy dowie się,
że wyrywasz inne za jej plecami, a następnie wracasz, bo okazuje
się, że wszystkie są z ł e. Nie pomyślałeś, żeby dać już
sobie spokój? To głupie.
— Nie umoralniaj mnie, Clayton.
— Nawet nie próbuję —
prycham. — Nie zamierzam podejmować się niemożliwego.
— To dobrze. Słyszałeś już
o domówce u Sarah? Coś na pożegnanie ferii. Ponoć wstęp ma każdy
— zmienia temat. Nieźle, Phill. — Nawet nie chcę słuchać, że
masz wtedy koncert czy próbę, czy inną pierdołę. Idziemy i
koniec.
— Nie wiem, czy mam wtedy
koncert — mówię z rozbawieniem. — Nie znam daty.
— Za dwa dni.
— Cóż za zdziwienie, że pada
na piątek. — Wywracam oczami, przez co szybko krzywię twarz w
grymasie. Cholerna soczewka. Phill zaczyna rżeć na głos, lecz
ignoruję jego rechot i poprawiam to uwierające badziewie. —
Dobra. Zaprosisz Lindę?
— Ma dużo nauki w tym tygodniu
— oznajmia.
— Już na samym początku? No
trudno. Lucy pewnie pójdzie z koleżankami. Sam i Newton też.
— Nic dziwnego, tam raczej
będzie każdy. Bez wyjątku.
Mam nadzieję, że przyjdą w s z
y s c y. A mówiąc wszyscy, mam na myśli jedną, konkretną osobę.
Lepiej, żebyś się tam pokazał, Timoteo. W innym wypadku zmarnuję
wieczór na coś, co kompletnie mnie nie interesuje.
A wierz mi — nie chcesz tego.
***
Nie chcąc słuchać wykładu o
polaryzacji światła, powoli wysuwam telefon z kieszeni i od razu
przechodzę do swojego nowego uzależnienia. Upewniwszy się, że
dźwięk jest dobrze wyciszony, przechodzę do głównej misji. W
międzyczasie zerkam na Philla, który tylko raz rzuca mi
zrezygnowane spojrzenie, a następnie wraca do lekcji. Jedno jest
pewne — Phillip lubi fizykę. Też wprawdzie nie mam nic do tego
przedmiotu. Nauczyciel jest w porządku, w przypadku kartkówek
podaje nam tematy i zagadnienia. Często zadaje zadania do domu, co
jest świetnym sposobem na zarobienie dobrej oceny.
Czego chcieć więcej?
— Nosz... — Urywam we
właściwym momencie. Phill śmieje się cicho, jednocześnie notując
słowa Dobrovskiego w zeszycie.
— Znowu zabrakło ci energii? —
pyta.
— Tak. A od końca zadania
dzieli mnie niecała gwiazdka.
— Wyluzuj. Przecież i tak zaraz
się zalogujesz i wszystko skończysz. — Odrywa spojrzenie od
zeszytu, by skierować je na moją twarz. — Wychodzisz dzisiaj?
— Znowu salon gier?
Phill w odpowiedzi kręci głową.
— Food Trucki w
centrum. — Uśmiecha się zachęcająco. — Spin&Co
mają przedstawić nowy smak. Pistacja z białą czekoladą. A że
uwielbiasz tajskie lody, cóż...
— Wchodzę w to — mówię od
razu. Wystarczy mi ta jedna informacja do szczęścia.
— Panowie — odzywa się
Dobrovski, przez co automatycznie prostuję plecy.
Phill idzie w moje ślady, z
niepewnością zerkając na twarz nauczyciela. Ten jednak wzrusza
ramionami i wraca do lekcji. Do końca lekcji milczymy, nie chcąc
prowokować fizyka do zbędnej dyskusji.
***
Upewniwszy się, że wszystkie
niezbędne rzeczy już wylądowały w plecaku — portfel z
dokumentami i pieniędzmi, telefon oraz klucze — wychodzę z domu,
kierując się w stronę przystanku. Do centrum dojeżdżam sam, a
gdy wreszcie wysiadam — automatycznie zaczynam cieszyć się
oczami. Może i jestem ślepy, ale nawet te soczewki przez długi
czas nie pozwalały mi dostrzec tak wielu okazów jedzenia, które
wręcz proszą się o skosztowanie.
Zaczynam szukać Philla, w
międzyczasie wyciągając telefon z plecaka. Szatyn stoi parę
metrów dalej, ze znużeniem wpatrując się w przestrzeń. Od razu
do niego podchodzę, a zaraz po tym obaj kierujemy się w wymuszoną
przeze mnie stronę — tam, gdzie już zaraz dostanę swoje
upragnione lody.
Tak, jem lody w zimę. Ale nie
jest najgorzej. Przynajmniej śniegu nie ma.
Kolejka nawet nie jest długa,
dlatego czekam jedynie kwadrans, w międzyczasie pozwalając Phillowi
na oddalenie się w celu zakupienia dwóch milkshake'ów. Jak
to możliwe, że za każdym razem zaczynamy od tej słodkiej strony
eventu?
Odbierając dwa kubeczki z
lodami, które już na starcie zaczynają cieszyć moje oczy (a także
powodują drżenie dłoni), zwracam się w kierunku nadchodzącego
Philla. Tak bardzo skupiam się na zielonkawym kolorze lodów, że
nie spostrzegam przechodzącego obok chłopaka, w związku z czym
lekko trącam go ramieniem.
— O, przepraszam — mówię z
automatu. Dodatkowo zerkam przez ramię, a gdy moje oczy wyłapują
tę spokojną twarz, zdobioną przez burzę jasnych włosów,
nieruchomieję. Osz w mordę. Tylko nie on. Nie tutaj. Nie teraz.
— Żaden problem — odpowiada
z nutą rozbawienia, po czym spuszcza wzrok na moje dłonie, w
których trzymam dwa kubeczki lodów. — Biała czekolada? Chociaż
nie, zbyt zielone.
— To przez pistację — dodaję
od razu. — Pistacje są zielone.
Clay, geniuszu...
— No tak, coś o tym napisali.
— W jego oczach błyska czyste rozbawienie; ponownie łączy ze mną
spojrzenia. Nie pamiętam, aby cokolwiek podobnego miało miejsce
choćby raz, dlatego napawam się tym kontaktem tak długo, jak tylko
mogę. — Spróbowałbym, gdyby nie uczulenie na drugi ze
składników. — Wzdycha.
— Stracciatella jest w
porządku. W sumie wszystko polecę za wyjątkiem balonowej gumy. —
Wzruszam ramionami.
Timoteo już otwiera buzię, by
coś powiedzieć, lecz dokładnie w tym samym momencie zjawia się
Phill, natychmiast podając mi mleczny napój. Odbieram milkshake'a
z mikroskopijnym uśmiechem, który wywołała obecność blondyna.
Już znam kolejny fakt — Timo ma szare oczy, a przynajmniej tak mi
się wydaje. I chyba parę piegów. Nie chcę jednak tego sprawdzać.
Jeszcze zauważy, że się w niego wgapiam i ucieknie.
Już zwracam się w kierunku
starszego, lecz on posyła mi lekki uśmiech i mówi, że weźmie
moją opinię pod uwagę, a zaraz po tym odchodzi. Uważnie śledzę
go wzrokiem, w międzyczasie ignorując wykład Philla na temat
awarii jakiejś tam maszyny, a gdy spostrzegam, że dołącza do
dwóch dziewczyn, których nie kojarzę ani trochę, automatycznie
posępnieję.
— Wziąłem ci mango — mówi
Phillip, po czym zabiera swoją porcję lodów. — To co teraz?
Tortilla? Burger?
O dziwo chłopak nie komentuje
obecności Timoteo i faktu, że zamieniliśmy ze sobą parę słów.
Może Phill nie ma nic przeciwko innej orientacji? A może po prostu
nie ufa plotkom i patrzy tylko na siebie. No i na atrakcyjne
dziewczyny przechodzące obok. Jak mógłbym zapomnieć.
Ale przynajmniej dzięki temu
wypadowi zrobiłem mały postęp.
Pierwsza rozmowa z Timo
zaliczona.
Może w wolnym czasie sporządzę
listę kolejnych etapów?
— Jestem za burgerem — mówię.
— No to wołowinka. — Z
uśmiechem dopija mleczny napój, by następnie zająć się lodami i
finalnie podejść do budki z burgerami.
Podążam tuż za nim, nie
spiesząc się zbytnio z pochłonięciem całości. Patrząc na
kolejkę oczekujących wnioskuję, że na swoje jedzenie pewnie
poczekamy z pół godziny. Może nie umrzemy z wyziębienia do tego
momentu.
***
Czwartkowe popołudnie jak zawsze
niesie ze sobą wizytę Sama i Newtona, którzy zajmują swoje
standardowe miejsca na kanapie w salonie. W chwili, jak Lucy
przychodzi z zeszytem, usadawiając się między mną a puchatą
poduszką kolosalnych rozmiarów, Samuel podnosi się i oddala, by
odebrać telefon. Żadne z nas nie interesuje się tą rozmową, gdyż
Lucy odchrząka, przyciągając uwagę moją i Newta.
Mówi nam o jakimś wydarzeniu —
coś jak koncert, ale dla amatorów. Ponoć pokazać może się
każdy, a to może oznaczać jedno: Lucy zapisze nasz zespół. Nie
mam nic przeciwko. Musimy jedynie napisać nowy kawałek. Bułka z
masłem.
***
Już z rana muszę znosić
podekscytowaną gadkę Lucy na temat Williama. Zaraz po tym, jak
kończę odprawiać poranny rytuał, a także wskakuję w świeże
ciuszki, schodzę wraz z bliźniaczką na dół, by wziąć
przygotowane przez mamę śniadanie — tym razem zamiast liści
widzę dużo mięska — i finalnie wyjść na zewnątrz. Lucy wpadła
na pomysł, aby pójść z rana do Willa i zaprosić go na imprezę.
Uznała, że później go nie złapie, bo jeszcze Will pójdzie do
swojego kolegi. Swoją drogą nie rozumiem jej nerwów związanych z
Glennem. Skoro ci dwaj się przyjaźnią od dłuższego czasu, i
skoro Glenn jest poważnie chory, chyba logiczne, że William
poświęci mu większą uwagę w porównaniu do takiej Lucy, która
wiecznie narzeka na to, że Will nie ma dla niej czasu.
Jak już mówiłem — bros
before hoes.
Idę powoli, a gdy wreszcie staję
przed drzwiami prowadzącymi do domu kolegi, wyjmuję telefon, gdyż
zaczynam wyczuwać wibracje. Pełna energia, idealnie. Może uda mi
się dokończyć misję przed szkołą? W czasie, kiedy Lucy wita się
z mamą Williama i mówi jej, że przyszła w odwiedziny, kobieta
odpowiada z entuzjazmem, że za moment go zawoła, po czym zaprasza
nas do środka. Żeby nie było, że jestem niewychowany — również
witam się z mamą kolegi, odwracając przy tym uwagę od telefonu.
Tak. Potrafię tego dokonać.
Kobieta znika na moment. Po
zdobyciu informacji, że William już nie śpi, wraz z Lucy kierujemy
się na górę. Chłopak stoi przed szafą, uważnie szukając czegoś
wzrokiem. Lucy uśmiecha się promiennie, mimo że brunet nawet na
nią nie patrzy. Bez namysłu wracam do końcówki misji w Potterze.
— Cześć, Willy — mówi
Lucy.
— Cześć — odpowiada
chłopak. — Znów kasyno? — słyszę, przez co na chwilę odrywam
oczy od telefonu, by spojrzeć na Williama. Patrzy na mnie z
rozbawieniem, co mimo woli odwzajemniam, by następnie wrócić do
gry.
— Nie tym razem — mówię
cicho, ze skupieniem. Kasyno to już przeszłość.
— Od trzech dni nawala w tego
nowego Harry'ego Pottera. Poważnie. Wchodzi na to regularnie co parę
godzin, jak naładuje mu się jakaś energia. A spróbuj tylko zabrać
mu telefon, jak jest w trakcie nauki zaklęć. Zje cię żywcem —
opowiada Lucy z kpiną.
Akurat w tym samym czasie udaje
mi się skończyć warzenie miksturek, dlatego szybko przechodzę do
rankingu szkół. Dalej dostajemy w dupę.
— Slytherin wciąż w tyle —
prycham. — Mimo że prowadzę indywidualnie, to tkwię na drugim
miejscu, a pozostałe domy są parę punktów za mną.
Kręcę głową z rezygnacją,
jednocześnie chowając telefon.
— Tak, Clay — mówi William z
nutą rozbawienia. — Wszyscy dobrze cię rozumiemy.
Odpowiadam mu zakłopotanym
uśmiechem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że niewiele osób
rozumie moją gadkę. Kątem oka wychwytuję stojący nieopodal
koktajl, dlatego podchodzę do szafki, by zabrać szklankę i
skosztować napoju.
— Dzisiaj też odwiedzasz tego
chłopaka w szpitalu? — pyta Lucy, o dziwo bez jadu w głosie. —
Moja koleżanka wieczorem organizuje imprezę. Byłoby miło, gdybyś
wpadł.
Jaka koleżanka, Lucy? Pewnie
nigdy z nią nie rozmawiałaś.
— Nie wiem, jak wyrobię się z
czasem — mówi Will ze spokojem. — Kończę trening po południu,
po tym muszę pojawić się w domu. Mama bardzo naciska na wspólny
obiad z ojcem. Możliwe, że skończy się na jedzeniu, a może i być
tak, że znowu popsuje mi humor swoim naciskiem na naukę. Dam ci
znać co i jak, kiedy już się uwolnię. — Wzdycha. W sumie
rozumiem. Też nieraz dostaję szału przez ojca. — Glenna odwiedzę
jutro. Dziś i tak nie mógłbym. — Na tym urywa. Żadne z nas nie
drąży tematu.
— E tam, nawet jeśli
faktycznie coś nie pójdzie, to nasze towarzystwo pewnie poprawi ci
humor — mówię z uśmiechem, co William od razu odwzajemnia.
Lucy szturcha mnie łokciem,
czego nie rozumiem, ale ignoruję ten fakt i wracam spojrzeniem do
Williama, który na nowo podejmuje się zadania odnalezienia czegoś
w szafie. Wkrótce po tym sięga po bieliznę, a ja — widząc wyraz
twarzy Lucy — cudem powstrzymuję się od śmiechu.
— Zaraz wrócę — rzuca Will
na odchodne, po czym znika za ścianą.
***
William siada na wolnym miejscu,
podając nam krówkowe szejki. Smak zawodzi mnie na starcie.
— Orzechowy jest smaczniejszy —
komentuję. Brunet zgadza się ze mną skinieniem głowy.
— Wracając do dzisiejszej
imprezy — zaczyna Lucy z powagą — słyszałam, że ma przyjść
Timoteo. — Jej twarz od razu wykrzywia się w grymasie, czego
początkowo nie mogę zrozumieć. Zaczynam jednak szybko poważnieć,
gdyż zdaję sobie sprawę, że Lucy poruszyła sprawę Timo przy
Williamie, którego bardzo lubię. Zapewne nie poprzestanie na tym,
więc zacznie swoją homofobiczną gadkę. Chyba się załamię,
jeśli William również ma zły stosunek do osób homoseksualnych.
— Timoteo? — pyta z
zaciekawieniem.
— No. Różowy Timo? Stylowy
Timo? Obrotny Timo? — Lucy wymienia kolejno, a Will jedynie kręci
głową. — No dobra. — Lucy kładzie ręce na stoliku, a
następnie uśmiecha się z odrazą i kpiną jednocześnie. Już
wiem, co chce powiedzieć. — Homoteo? — Unosi jedną brew,
wyczekując odpowiedzi Williama.
Mimochodem zaciskam dłoń na
telefonie i na moment zamieram. Kątem oka wyłapuję, jak Will
wzrusza ramionami.
— Może i słyszałem parę
razy to określenie, ale nie mam pojęcia, o kogo chodzi. Tak czy
inaczej co to ma za znaczenie, czy ten cały Timoteo tam będzie?
— No nie wiem? Może to, że
jest gejem? — śmieje się krótko i z pogardą. — Chłopaki z
mojej klasy często o nim rozmawiają. Mimo że Timo jest dość
lubiany, to jednak część facetów go nie trawi. Dlatego nie
rozumiem, po co chce przyjść na imprezę.
— Nie trawią go? Bo jest
gejem? — pyta Will ze zdziwieniem. Od razu przyciąga moją uwagę.
— To chyba wystarczający
powód? — mówi Lucy z jadem w głosie, po czym odkłada szejka i
krzyżuje ręce na piersi. — Brzydzi mnie fakt, że będę spędzać
czas pod jednym dachem z takim człowiekiem. — Ostatni wyraz
wypowiada w nieco inny sposób.
Przez chwilę żadne z nas nic
nie mówi. Niefortunnie przyciągam uwagę Willa — zapewne przez
to, że siedzę spięty — lecz chłopak mimo wszystko o nic nie
pyta.
Świetnie, Lucy. To się
popisałaś.
— Idę do łazienki — mówi,
na co Will jedynie kiwa głową, nawet na nią nie patrząc.
Lucy oddala się powoli. Cisza
panująca między mną a Williamem jest nie do zniesienia, lecz nie
mam odwagi, aby ją przerwać. Wreszcie unoszę spojrzenie znad
stolika, a gdy spostrzegam, że Will mi się przypatruje,
markotnieję.
— Chcesz o tym porozmawiać? —
pyta bezpośrednio.
— Może nie tutaj —
odpowiadam wymijająco.
— Więc gdzie chcesz iść? —
zadaje kolejne pytanie. Dopada mnie coraz większe zdziwienie.
— Teraz? Przecież Lucy za
moment wróci...
— Jakoś straciłem ochotę na
rozmowę z nią — wyznaje otwarcie, co jeszcze bardziej mnie
zaskakuje. Uśmiech na twarzy Willa powiększa się. — Wyślę jej
jakąś wiadomość. A teraz chodź, bo jeszcze wróci i nici z
naszej ucieczki.
***
— Więc? — zaczyna Will,
opierając się plecami o mur budynku. — O co chodzi z Timoteo,
pogardą do osób homo i tą całą napiętą sytuacją? Coś
przeoczyłem?
Wzdycham donośnie, co
prawdopodobnie od razu uświadamia chłopaka, że to ciężki temat.
— Nie zrozumiem, jeśli
będziesz milczeć, Clay — mówi. Niby znamy się już trochę
czasu i nic do niego nie mam, ale wciąż... nie jestem przekonany,
czy powinienem o tym powiedzieć. Choć właściwie sprawa jest już
pogrzebana. Zdradziłem się jeszcze w KFC. Will nie jest
głupi, więc na pewno coś zauważył. — Jesteśmy sami, więc
możesz mi powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Widzę po tobie,
że coś nie gra.
— To po prostu... — Urywam,
po czym zagryzam wargę i zamykam oczy. Chwilę po tym nabieram spory
wdech. Jeszcze będę tego żałować. — Nawet nie wyobrażasz
sobie, jak ciężko jest mieszkać pod jednym dachem z rodziną,
której poziom tolerancji względem innych wynosi równe zero. To
cholernie ciężkie.
Will lekko ściąga brwi.
— W takim razie ty...
— Zgadza się, William —
zaczynam z bólem w głosie, po czym łączę ze nim spojrzenia. —
Jestem gejem.
— A ten cały Timoteo? — pyta
od razu, na moment wybijając mnie z rytmu. Spoglądam na niego z
niezrozumieniem. Tyle? Wyznałem, że jestem gejem, a on szybko
przechodzi do drugiej sprawy? Zero wymiocin? Pogardy? — Coś nie
tak? — Patrzy na mnie ze spokojem, lecz w pewnym momencie uśmiecha
się ciepło. — Wiesz, Clay, być może twoja rodzina nie potrafi
okazać zrozumienia osobom homoseksualnym, ale w okolicy jest mnóstwo
ludzi, które nie mają problemu z inną orientacją. — Wzrusza
ramionami. — Nie martw się. Nie widzę w tym nic dziwnego.
— Poważnie? — mój głos
trochę drży, podobnie jak dłonie.
— Bez obaw — zapewnia. —
Więc jak? Kim jest ten Timoteo?
Powoli spuszczam wzrok, nieco
poważniejąc.
Skoro już doszliśmy do tego
momentu, chyba mogę... powiedzieć więcej.
— Timoteo... jest w ostatniej
klasie — mówię, patrząc w jeden niezmienny punkt. — Jest...
stylowy? Nie wiem, jak to określić. Pewne cechy utworzyły
plotki... Ludzie zaczęli gadać, że ten jeden chłopak z
przedostatniego roku jest pedałem. Kiedy te wszystkie informacje do
niego doszły, nie zaprzeczył. — Drapię się w tył głowy. —
Poniekąd go podziwiam. Ja nigdy nie miałbym odwagi do przyznania
się na temat swojej orientacji.
— Przecież przed chwilą to
zrobiłeś — zauważa.
— Jedna osoba a cała szkoła i
ludzie z nią związani to kolosalna różnica, Williamie — mówię
z przygaszonym uśmiechem. Sam nie wiem, czy dobrze zrobiłem,
wyjawiając największy sekret Willowi. Lubię go i wierzę, że jest
rozsądny. Mimo to mam jakąś awersję do tematu orientacji i boję
się efektu, jaki może przynieść jego poruszenie.
— To niedorzeczne. Chodzimy do
tej samej szkoły, ale w ogóle nie miałem pojęcia o tych rzeczach
— zaczyna się śmiać. — Słyszałem parę razy określenie
Homoteo, ale za cholerę nie mogłem zrozumieć, o co chodzi.
Myślałem, że to jakaś nazwa serka. Wiesz, coś jak Monte.
Od razu parskam śmiechem.
— Wiesz co, Clay? — Will
całkowicie zwraca się w moim kierunku. — Jednak przyjdę na tę
imprezę.
A ja? Cóż...
Poniekąd nie mogę się
doczekać; pewne wątpliwości ze mnie uchodzą. W końcu sam
chciałem się wygadać na temat Timo i innych pierdół. Może... to
dobra okazja? Może nie muszę się bać skreślenia z tak błahego
powodu?
Nie wiem, ale... chyba chcę się
dowiedzieć.
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no chociaż jednej osobie Clay się wygadał, miło że Willam tak dobrze zareagował, trochę się dowiedział o Timoteo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza