Fools - 4

Z ulgą przerzucam się na drugi bok. Całą noc przespałem niczym niemowlę, a teraz nie męczę się nawet z upierdliwym bólem głowy. Kiedy wróciłem, nie wpadłem ani na mamę, ani na tatę, za co jestem szczerze wdzięczny losowi. Zaproponowałem Williamowi nocleg, jednak chłopak stwierdził, że o wiele lepszą opcją będzie powrót. Nie protestowałem. Tak czy siak nie miałem chęci i siły na nocne pogadanki, także w chwili, jak zostałem sam, od razu poszedłem do siebie i oddałem się porządnej drzemce.
Nie wydaje mi się, aby Lucy wróciła na noc do domu. Wprawdzie nie mam pomysłu, gdzie mogło ją wywiać. Zniknęła tuż po pojawieniu się Timoteo, nie mówiąc mnie czy Newtowi, gdzie idzie. Myślałem, że po prostu poszła do domu, jednakże w nocy — kiedy wróciłem i przemieściłem się na górę — było zbyt cicho. A nie ma mowy, żeby Lucy próżnowała, gdy w międzyczasie jej znajomi bawią się w najlepsze.
Wyciągam ręce przed siebie, aby w pewien sposób ułatwić sobie podniesienie się do siadu, a gdy wreszcie tego dokonuję, wzdycham cicho. Parę mroczków przelatuje mi przed oczami, lecz ten stan otępienia dość szybko mija. Powoli wstaję na nogi, wyciągając ramiona. Parę kości strzela, co na całe szczęście nie niesie ze sobą żadnego bólu. Ponownie wzdycham, tym razem spuszczając wzrok.
Na Facebooku zauważam parę nowych zaproszeń do znajomych. Clary nawet oznaczyła mnie w jakimś poście. Wchodząc w powiadomienie, od razu wybałuszam oczy na widok swojej zapitej mordy i krzywego uśmiechu Willa. Zaraz po tym parskam śmiechem, nie powstrzymując się przed polubieniem postu. Widząc komentarz Anny na temat naszych wspaniałych min, a także wypowiedź Philla odnoszącą się bezpośrednio do mnie, zaczynam kręcić głową. Grzecznie odpowiadam Phillipowi, żeby zamknął pysk, po czym wychodzę z aplikacji i blokuję telefon. Odrzucam urządzenie na łóżko. Po upewnieniu się, że aparat nie ląduje ani na ścianie, ani podłodze, wychodzę. Dzień zacznę od porządnej kąpieli. Przyda mi się po wczorajszej u d r ę c e.
***
Lucy przychodzi dopiero po południu. Idealnie trafia na obiad. Nie mówi ani słowa, od razu teleportując się do swojego pokoju. Schodzi dopiero po paru minutach z niewielkim grymasem. Posyłam jej pytające spojrzenie, lecz w odpowiedzi otrzymuję niedbałe wzruszenie ramion. Nie drążę.
Siadam przy stole i łapię za widelec. Nie jestem zbyt głodny, więc ograniczam się do paru szparagów. Znikomą ilość jedzenia zastępuję pokaźną ilością sosu serowego, do którego dołączam kilka grzanek. W sam raz dla mojego biednego żołądka, który nieco ucierpiał ostatniej nocy.
— Jest jeszcze świeża bazylia? — Lucy patrzy na mamę.
— Na parapecie.
Szybko przemieszcza się pod okno. Zwinnie urywa dwa listki zioła, by następnie wrzucić je na talerz. Dba o wygląd dania znacznie bardziej niż o sam smak czy wartości odżywcze. Taty wciąż z nami nie ma, dlatego wnioskuję, że wyszedł z domu jeszcze przed obiadem. Zapewne wezwanie z pracy.
— Jak bawiliście się na imprezie? — Mama szybko przeżuwa grzankę.
Patrzę na nią z mikroskopijnym uśmiechem, już szykując się do opowieści. Niestety w ostatniej chwili Lucy przemawia, rujnując całość.
— Było dobrze, póki nie pojawił się t e n pedał. — Wrogo mruży oczy. Zaraz po tym przełyka gulę, markotniejąc. Coś jest nie tak. — Wyszliśmy z Tonym od razu.
Mama wie, kim jest Tony, dlatego Lucy nie rozwija wątku chłopaka. Siostra już parę razy zaprosiła swoją magiczną paczkę do domu. Dziwne jednak, że ani razu nie wspomniała o Karen, z którą Tony się spotyka. W końcu jej też nie widziałem na domówce. A może widziałem?
— A jak z tobą, Clay? — Mama spogląda na mnie ze szczerym zainteresowaniem, co naprawdę mnie zadziwia. Sądziłem, że po wypowiedzi Lucy cała rozmowa się urwie, a jednak! Może to efekt nieobecności ojca?
— Było świetnie. Poznałem parę nowych osób. Graliśmy w Bejruta — śmieję się, co udziela się też mamie. Gdyby nie fakt, że nigdy nie sięgam po alkohol, najpewniej dostałbym opieprz. — Nawet już nie pamiętam, która drużyna wygrała. — Wzruszam ramionami z wątpliwym uśmiechem. Lucy przygląda mi się ze zmieszaniem, co wyłapuję kątem oka.
— Co, może jeszcze grałeś z tym pedałem? — Unosi brwi.
— Grałem z Williamem i dziewczynami. — Wzdycham. — Za bardzo przeżywasz, Lucy.
Siostra rozdziawia buzię. Zaraz po tym układa wargi w wąską linię, ściągając brwi. Widzę złość w jej oczach, dlatego szybko odwracam wzrok i wracam do obiadu. Niepotrzebnie to powiedziałem. Pewnie jeszcze wynikną z tego problemy. Muszę... zmienić temat, odwrócić ich uwagę.
— Ale Phill nie przyszedł — dodaję z zawahaniem, spojrzenie kierując na pogodną twarz mamy. Kiedy w pobliżu nie ma ojca, a rozmowa schodzi na ciężki temat, ona wciąż wygląda normalnie; nie stresuje się. To... dość przygnębiające, ale też w pewien sposób daje do myślenia.
— Dlaczego?
— Nie mam pojęcia. — Kręcę głową. — Mimo to bawiłem się naprawdę dobrze.
Mama uśmiecha się promiennie, jakby zadowolona z tej krótkiej wymiany zdań. Resztę posiłku dokańczam w ciszy, kompletnie nie zwracając uwagi na Lucy. Wreszcie oddalam się od stołu, lecz przed pójściem do pokoju wkładam brudne naczynia do zmywarki. Szybko przemywam ręce i od razu kieruję się do siebie. Na schodach zatrzymuje mnie głos Lucy.
— Dlaczego myślisz, że przeżywam?
Odwracam się do niej z zapytaniem malującym się na twarzy.
— Nikt nie każde ci się bawić w zwolenniczkę LGBT, ale czasami możesz sobie darować to pieprzenie o pedałach, poważnie. — Marszczę brwi, co udziela się też Lucy. Znowu robię się za bardzo wylewny. Muszę zacząć to kontrolować, a najlepiej powstrzymywać. — Odpuszczanie sobie zabawy przez jedną osobę, a także późniejszy płacz z tego powodu nie mają najmniejszego sensu.
— Łatwo ci mówić.
— No łatwo. — Wzruszam ramionami. — Tobie równie łatwo przychodzi równanie z błotem innych. Prosta sprawa, nie? — Mam chęć ugryźć się w język. Krzyżuję ręce na torsie, by sprawić pozory opanowania. W rzeczywistości po prostu nie chcę, aby siostra zobaczyła, jak trzęsą mi się ręce. — O co poszło?
Lucy baranieje.
— Mówię o Tonym.
A teraz mina jej rzednie. Czyli się nie pomyliłem.
— Nie chcę teraz o tym rozmawiać. — Spuszcza wzrok, co daje mi jednoznaczną odpowiedź.
— W porządku. — Opuszczam ramiona wzdłuż ciała. — W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.
Nic nie dodaje. Nie stara się też na mnie spojrzeć, dlatego bez słowa wracam do dalszego pokonywania stopni. Gdy wreszcie ląduję w pokoju, oddycham z ulgą. Jestem w szoku, że mama nie zareagowała w żaden sposób na nieprzyjemny komentarz Lucy. Zamiast tego spytała mnie o zdanie, choć miała świadomość, że to może przynieść jeszcze więcej nienawiści.
Może... może mogłaby mnie wysłuchać? Jeśli porozmawiałbym z nią na osobności — a raczej z daleka od ojca i siostrzyczki — być może otrzymałbym normalną odpowiedź? Gdyby okazało się, że jednak nie cała rodzinka mi zagraża, a jednak jej część, byłoby mi o wiele łatwiej. Jeden z rodziców to zawsze jakieś wsparcie. Ale jeszcze nie jestem przekonany. Nie mogę pójść za impulsem i zagrozić swojemu bezpiecznemu położeniu. To jeszcze nie pora na mój coming out.
***
Will nie kontaktuje się ze mną do końca dnia. Nie reaguje też w żaden sposób na zdjęcie, pod którym swoją drogą zdążyła rozwinąć się niezła dyskusja na temat naszej gry. Nawet Phill zapewnił, że chętnie dołączy do dogrywki, choć zgaduję, że chce zrobić to tylko dlatego, że spodobała mu się któraś z dziewczyn. Prawdopodobnie nawet obie. Jednakże Clary i Anna w żaden sposób nie reagują na jego zaczepki, zamiast tego odpowiadają żartem, którego Phill chyba nie łapie, bo dalej brnie w ten ciąg żenady. Nie chcąc już na to patrzeć, uświadamiam przyjaciela, że wcale nie zyskuje w oczach dziewczyn. Ten jednak tylko odczytuje moją wiadomość, nie racząc mnie nawet najdrobniejszą reakcją.
Dobra. Jak tam chcesz. Ja ostrzegałem.
Opadam bezwładnie na łóżko, oczy wlepiając w sufit spowity ciemnością. Na wspomnienie sceny z łazienki lekko zagryzam wargę, nieco spinając ramiona. Znów widzę jego jasne oczyska, przyglądające się mnie z troską przez odbicie lustrzane. Znów słyszę jego głęboki głos, od którego automatycznie dostaję gęsiej skórki. Następnie powraca do mnie wspomnienie subtelnego dotyku, co owocuje ściskiem w żołądku.
Cholera. To zbyt f r u s t r u j ą c e.
Z grymasem przewracam się na drugi bok, chcąc pomyśleć o czymś innym.
Sam! Nie zamieniłem z nim zbyt wielu słów na domówce, a dobrze pamiętam, że od początku nie wyglądał najlepiej. Dobrze byłoby zagadać i dyskretnie wypytać o powód tego spadku w samopoczuciu. Niestety muszę poczekać do jutra. Jestem zbyt zmęczony i zmarnowany, aby sięgnąć po telefon i wystukać wiadomość.
W dalszym ciągu czuję ekscytację na myśl o tym niespodziewanym kontakcie z Timoteo, lecz mimo to uspokajam się na tyle, że udaje mi się zasnąć z niewielkim uśmiechem na twarzy.
***
Długi weekend ciągnie się i ciągnie. Do poniedziałku jakoś leci, ale wtorek jest istną katorgą, gdyż od samego rana nie mam siły ani chęci na wstanie z łóżka. W efekcie wyleguję się do późnego południa. Wreszcie zmuszam się do pobudki, a to wszystko za sprawą nagłego wtargnięcia.
— No siema, byku. — Phill rzuca się na łóżko, kościstą dupą lądując na mojej łydce, przez co automatycznie zrywam się do siadu i łapię się za obolałe miejsce. — Linda ze mną zerwała.
Reaguję natychmiast. Początkowo mam chęć zaśmiać mu się w twarz, lecz szybko zdaję sobie sprawę, że to po prostu nie na miejscu. Sięgam po zamiennik: unoszę brwi.
— W piątek nie przyszedłem, bo zaprosiła mnie do siebie — opowiada, patrząc w głąb pokoju. — Nic nie napisałem, fakt, ale to nie jest ważne. Problem tkwi w tym, że Linda chciała się ze mną przespać. W punkcie kulminacyjnym wyznała mi, że mnie kocha. — Bierze duży wdech. — Nie odpowiedziałem.
Chwila ciszy jest idealnym zaświadczeniem trudności, z jakimi Phill musi się zmagać, poruszając ten temat. Czekam ze spokojem na dalszą część. Phill wreszcie odchrząka, nabierając lekkiego grymasu.
— Najpierw dała w mordę, a później się rozpłakała. Nawet wtedy nie mogłem nic powiedzieć, dlatego jedynie siedziałem w ciszy. W końcu powiedziała, że to koniec i kazała mi zjeżdżać. No to wyszedłem. — Uśmiecha się drętwo, niemal niezauważalnie, lecz szybko powraca do powagi i kręci głową. — Nie rozumiem.
— Czego? Sytuacji czy uczucia?
— Obu. — Spuszcza wzrok. — Wiem, co sobie o mnie myślisz. Że jestem skończonym chujem i zasłużyłem przez te gry na boku. — Przełyka gulę. Nic nie mówię. — Chociaż źle to określiłem. Nigdy się z żadną nie zabawiłem. Nie, będąc z nią. Ale mimo wszystko nie potrafiłem powiedzieć, że też ją kocham, bo wiem, że niczego nie czuję.
— Dlaczego w ogóle z nią byłeś?
— Nie wiem. — Krzywi się. — Naprawdę nie mam pojęcia. Nigdy się tak naprawdę nad tym nie zastanawiałem. Dodatkowo w trakcie... czułem jakieś obrzydzenie. Nie wiem, stary. Czułem się, jakbym się zmuszał do seksu.
— Zmuszał?
— Zdziwiony? — pyta z kpiną, unosząc jedną brew. Przez moment na mnie patrzy z mieszanką uczuć, lecz finalnie wzdycha i wraca do obserwowania przestrzeni. — Wszystko mnie w tym odpychało. Nagła bliskość. Kontakt. Duchota. Nawet ta pieprzona krew, która zazwyczaj nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. A jednak coś mi nie przypasowało — prycha. — Nie czaję.
— Zdarzyło ci się już coś podobnego?
— Skąd. Dobrze wiesz, że mimo wszystko nie zdradziłbym Lindy. A że byłem z nią dość długo, sam rozumiesz... — Wzdycha. — Dlatego naprawdę zbaraniałem. Linda mi się podobała i naprawdę ją lubiłem, ale kiedy przyszło co do czego...
— Więc stąd wzięły się te komentarze pod zdjęciem?
— Taa, chciałem się jakoś wyładować. — Drapie się po potylicy z zakłopotaniem. — Od piątku mam straszny mętlik. Myślałem, że rozmowa z dziewczynami mi pomoże, ale nie zmieniło się kompletnie nic.
— Na pewno musisz trochę ochłonąć. Rozumiem, że to dla ciebie kompletna nowość, dlatego wrzuć na luz i daj sobie czas. — Klepię go po plecach, kątem oka obserwując profil tej spiętej twarzy. — Nic się nie stanie, jeśli nie poznasz odpowiedzi od razu.
— Clayton Dobra Rada — Phill prycha z kpiną, zaczynając kręcić głową. — Ale racja. Nic nie zdziałam. — Zwraca się do mnie z rozbawieniem. — To jak, z którą z nich kręcisz? Brunetka czy blondynka?
— Żadna.
— Nie dziwię im się. Po tej minie ze zdjęcia też bym cię nie chciał — śmieje się głośno, przez co automatycznie wywracam oczami. — O, właśnie. Widziałem wtedy twoją siostrę. Szła z tym głupim typem.
Phill ma na myśli Tonego.
— Nie poszła na domówkę?
— Była, ale szybko się zmyła z tym gościem. — Wzruszam ramionami. — Wróciła dopiero w sobotę. Coś się chyba stało, ale póki co nie chce mi nic powiedzieć. Ale to tyle. Nie dowiesz się więcej.
— I dobrze. Przynajmniej wiem, że tym samym nie wypaplasz moich problemów innym.
— Skąd ta pewność? — Unoszę jedną brew, uśmiechając się kącikiem.
— Bo cię znam — mówi krótko, odchylając się do tyłu. Wreszcie pada na materac, lecz tym razem nie ląduje na mojej nodze. Wzdycha głośno, przez co trochę robi mi się go żal. Nigdy nie zwierzał mi się z równie poważnego problemu, więc poniekąd mogę sobie wyobrazić, że to ciężka kwestia.
Znów dopada mnie chęć wygadania się.
Ale to znów t y l k o emocje.
Dlatego zostaję cicho — przynajmniej w tej jednej kwestii.
***
Od rana nie czuję się najlepiej, dlatego odpuszczam sobie pierwszą godzinę. Jakoś udaje mi się ubłagać mamę o usprawiedliwienie. Zyskany czas pożytkuję na wypicie ciepłej herbatki i zjedzenie pełnowartościowego posiłku, za którego wykonanie odpowiadam tylko i wyłącznie ja sam. Odkładając talerz do zlewu, odkręcam wodę. Szybko przemywam naczynie i wycieram ręce w suchy ręcznik. Wychodząc z pomieszczenia, rejestruję dźwięk przychodzącego połączenia. Nie chce mi się jednak odbierać. To pewnie Phill z zapytaniem, czemu jeszcze mnie nie ma. Jakoś przeżyje godzinę beze mnie.
Szybko przygotowuję się do wyjścia, powoli rejestrując drobną zmianę w samopoczuciu. Ból brzucha odpuszcza, dlatego wychodzę z domu bez obawy, że gdzieś po drodze zasłabnę czy zwrócę śniadanie. Idę powoli i ze spokojem. Dopiero w połowie drogi przypominam sobie, że Phill dzwonił. Zdaję sobie sprawę, że lekcja już się zaczęła, dlatego daruję sobie dzwonienie. Zamiast tego wchodzę na Messengera. Phill był dostępny kwadrans temu. Mimo to piszę krótką wiadomość, ograniczającą się do prostego pytania: co jest? i zaraz po tym blokuję telefon, z powrotem chowając go do kieszeni spodni. Tej z tyłu, rzecz jasna.
Do szkoły docieram niedługo po tym nieudanym kontakcie. Phill do tej pory nie odpowiedział mi w żaden sposób. Nie robię z tego żadnej afery, to nie pierwszy raz, jak chłopak nie wchodzi na Facebooka tuż po wysłaniu przeze mnie wiadomości. Czasami muszę czekać nawet kilka godzin, aż ten łaskawie odczyta, a i tak nie odpisze.
Normalnym tempem dobijam się na piętro, następnie do szafki, z której wyciągam podręcznik. Następna jest bodajże filozofia, dlatego wolę przygotować się jeszcze przed czasem, aniżeli później błądzić w tłumach. Na końcu korytarza stoi jakaś grupa. Albo mi się wydaje, albo zerkają na mnie ukradkiem. W tej części nie ma nikogo prócz nas, dlatego bez wątpienia chodzi o mnie. Ignoruję ich i zawracam, od razu kierując się na drugie piętro. Czekam do dzwonka pod drzwiami do sali, w której Phill najpewniej wsłuchuje się w słowa Dobrovskiego. Donośny trajkot wreszcie rozbrzmiewa w całej szkole, co owocuje narodzeniem się chaosu. Uczniowie wylewają się na korytarz w jednej chwili, jakby sterczeli pod tymi drzwiami od paru minut i jedynie czekali na zgodę do wyjścia. Wzdycham, poprawiając trzymany w dłoni podręcznik i mimochodem rzucam spojrzeniem wokół siebie; spostrzegam parę znajomych twarzy. Wydaje mi się, czy może...?
Patrzą na mnie?
Nie reaguję w żaden sposób. Zamiast tego zwracam się w kierunku Philla, który na moment zamiera na mój widok, lecz zaraz po tym zaciska dłonie i już otwiera buzię, by coś powiedzieć. Niestety w dokładnie tym samym momencie obok mnie staje Tony, krzyżując ręce na piersi. Przez moment mierzy mnie spojrzeniem, by finalnie parsknąć i zaśmiać mi się twarz. To do reszty zbija mnie z tropu. Bez problemu zauważam, że ludzie przyglądają się tej sytuacji dyskretnie. Dyskretnie, bo nie formują żadnych tandetnych kółek. Jedynie stoją w oddali i zerkają, wymieniając między sobą uwagi.
— Jak tam poszło twoje gej party, Clay? — pyta Tony, a ja momentalnie nieruchomieję.
Wybałuszam oczy na jego postać, kompletnie nie rozumiejąc sytuacji.
— Koleś, nie rób scen — syczy Phill z rezygnacją.
Tony nie zwraca na niego uwagi. Wciąż gapi się na mnie z odrazą, czego naprawdę nie łapię. Jego słowa są jednoznaczne, to fakt, ale jakie gej party?
— Jakie sceny? I tak wszyscy wiedzą. — Wzrusza ramionami. — Że nie mamy jednego, a dwóch pedałów w szkole. Całe szczęście, że zmyłem się z tej domówki od razu. Nie chciałbym na was wpaść. — Wzdryga się teatralnie.
A ja dalej tkwię w szoku.
Jednakże nagle wraca do mnie wspomnienie wtargnięcia dziewczyny do łazienki w chwili, kiedy znajdowałem się w dość dwuznacznej pozycji wraz z Timoteo, a także pamiętam te późniejsze spojrzenia, gdy chłopak sprowadzał mnie po schodach.
Zalewają mnie siódme poty.
— Rany, koleś. — Wzdycham, cudem powstrzymując ujawnienie drżenia głosu. Nie mogę się zdradzić, na pewno nie w takiej sytuacji. — Masz dokładnie ten sam syndrom, co Lucy.
Jego twarz rzednie na wzmiankę o siostrze, co od razu przykuwa moją uwagę. Nie nadążam z pytaniem, gdyż Tony znowu przemawia.
— Czyli co, nie jesteś żadnym pedałem? — Unosi brwi, próbując zbić z twarzy zmieszanie.
Nie odpowiadam. Chciałbym powiedzieć, że nie odczuwam takiej potrzeby, ale prawda jest taka, że po prostu cholernie się boję, że mój głos się załamie. Dodatkowo wyczuwam intensywne spojrzenie Philla, co odbieram jako jednoznaczny znak do odpuszczenia. Fakt, nie warto w to brnąć. Oni i tak będą wiedzieć s w o j e.
— Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? — pytam cicho, chcąc jak najszybciej zakończyć tę dyskusję.
Tony krzywi się w odpowiedzi. Przez moment patrzy na mnie bez wyrazu, lecz wreszcie daje sobie siana i znika mi z oczu. Ludzie również tracą zainteresowanie, choć nie w pełni. Wciąż czuję na sobie masę spojrzeń, ale jakoś to ignoruję i jedynie wzdycham. Choć te spojrzenia mogą być równie dobrze wynikiem mojej wyobraźni. Patrzę na Philla.
— Wyjaśnisz, o co w tym biega? — Unoszę jedną brew, oczekując jakichś wyjaśnień.
— ...Chodź.
Jest cichy i spięty, co wnioskuję po samym głosie, lecz nie pytam o nic teraz — kiedy niektórzy nadstawiają uszu. Szybko kierujemy się na dół, w połowie drogi spotykając się z dzwonkiem zwiastującym rozpoczęcie zajęć. Żaden z nas nie zwraca uwagi na ten dźwięk. Phill wychodzi na zewnątrz, od razu skręcając w prawo, gdzie mieści się niewielki okrąg z ławek. Nie siada na żadnej z nich.
Jest zimno, więc obejmuję się ramionami.
— Mówią o tym od rana.
— O czym? — Ściągam brwi, zmieszany jak nigdy.
— Że na domówce doszło do czegoś między tobą a tamtym chłopakiem z ostatniego roku. — Patrzy mi w oczy z napięciem, jakby szukając odpowiedzi. Ale ja obdarowuję go jedynie jeszcze większym zmieszaniem.
— Jaja sobie robisz?
Phill milczy.
— O zgrozo. — Wzdycham głęboko, przejeżdżając ręką wzdłuż twarzy w geście zażenowania. A może znowu pozuję i robię to, by odwrócić uwagę od własnego zdenerwowania? — No tak, doszło między nami aż do rozmowy. — Wywracam oczami. — Zaliczyłem zgona, a on pomógł mi zejść na dół. Fakt, wszyscy nam się przyglądali, ale nie przypuszczałem, że zaraz ktoś zacznie się doszukiwać podtekstu w zwykłej pomocy — zaczynam śmiać się z żalem, ale też obawą. — Pogadają i przestaną. Jakoś to zniosę. — Wzruszam ramionami.
— Czyli to ściema? — Unosi jedną brew.
— No błagam, Phill. — Kręcę głową. — Ale dobra. Jeśli potrzebujesz bezpośredniego wytłumaczenia, żaden problem. — Nawiązuję z nim kontakt wzrokowy. — Między mną a Timoteo nie doszło do n i c z e g o.
Phill już otwiera buzię, żeby coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili powstrzymuje się i po prostu na mnie patrzy. Z każdą kolejną sekundą na jego twarz wdziera się coraz więcej emocji, których niestety nie potrafię zinterpretować. Zamiast tego czekam na cokolwiek. Wiem, że Phill nie kupił tej bajeczki o gej party. Jest po prostu sfrustrowany swoim problemem i naprawdę go o nic nie winię. Mimo to... czegoś się boję.
— Powiedziałeś — zaczyna z nutą podejrzenia — że do niczego między wami nie doszło. — Ściąga brwi, a mnie momentalnie po plecach przechodzą dreszcze. — Ale przecież mogłeś to skrócić do zwykłego wyznania, że nie jesteś gejem.
Nieruchomieję.
Zauważył.
On naprawdę to zauważył.
— Dlaczego w takim razie powiedziałeś...
Nie chcę tego słuchać. Nie mam wyjścia.
— Bo nim jestem — przerywam chłopakowi, natychmiast spuszczając wzrok. Bez problemu wyłapuję, że Phill stygnie w miejscu. Zamykam oczy, wzdychając głośno. — Gejem. Jestem nim. — Przełykam gulę, a zaraz po tym zbieram się na odwagę, by spojrzeć przyjacielowi w twarz.
Automatycznie żołądek skręca mi się w supeł, a to wszystko za sprawą zmieszania, jakie maluje się w oczach Phillipa.
— Ale co z tego? — pytam szybko, niemal z desperacją. Muszę rozwiać tę atmosferę. I to jak najszybciej. — To przecież nic nie zmienia.
Natychmiast zaczynam żałować tych słów.
Nie od dziś wiadomo, że działają one niczym płachta na byka.
— Wiem, że to dość nagłe, ale to chyba nic takiego? — Z nerwów krzyżuję ramiona, dodatkowo przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. — W końcu ten fakt nic nie zmienia.
Phill ściąga usta. Jego twarz poważnieje jak na komendę.
— Spytam tylko raz. Wkręcasz mnie?
Od razu dopada mnie chwilowe otępienie, w związku z czym przez moment jedynie mrugam, nie mogąc zmusić się do wypowiedzenia choćby jednej sylaby randomowego wyrazu. Ale wreszcie zdaję sobie sprawę, że Phillip pyta poważnie.
Zaczyna robić mi się duszno. Biorę spory wdech, w myślach słysząc dudnienie własnego serca.
— Nie.
Już chcę jakoś zareagować i przerwać tę ciszę, dlatego przestępuję z nogi na nogę, a wtedy Phill reaguje nagłym cofnięciem się o krok. Automatycznie zamieram, dodatkowo wybałuszając gały. Chłopak reaguje niemal identycznie. Obaj na moment wstrzymujemy oddech. Wreszcie dociera do mnie, co właśnie się stało.
Niespodziewanie zaczynam odczuwać nagły przypływ duchoty.
— Poważnie, Phill? — pytam niemalże ze złością, dodatkowo ściągając brwi. — Jesteś teraz poważny?
Ale on nie odpowiada. Zamiast tego nabiera płytki wdech.
— Nie wiem, co o tym myśleć. Sorry, Clay. Po prostu... nie wiem.
— A co masz myśleć? — Cudem stronię od podniesienia głosu. — To nic nie zmienia.
— Nic nie zmienia? — powtarza z rezygnacją, wreszcie patrząc mi bezpośrednio w oczy. — To zmienia wszystko!
— Gówno prawda! — Wyrzucam ręce w akcie złości. — Tak ci się tylko wydaje! Ta informacja nie zmienia kompletnie nic. A może wydaje ci się, że teraz nagle będziesz zagrożony w moim towarzystwie? — śmieję się drętwo, krótko, co na nowo paraliżuje Philla. — Zdradzić ci sekret? — Unoszę brwi z kpiną malującą się na twarzy. Już tego nie kontroluję. — Tak, jestem gejem. Ale nie od dzisiaj. Byłem gejem wczoraj, przedwczoraj, a nawet w piątek na tamtej imprezie. I wiesz co? Jakoś nie przespałem się z tym, którego cała szkoła ma za innego geja. Tak samo gejem byłem za każdym razem, kiedy u ciebie spałem, a i tak nie próbowałem dobrać ci się do tyłka. Byłem też gejem, zanim się poznaliśmy. I wiesz co? Jak już na ciebie wpadłem, nawet nie spojrzałem na ciebie w ten sposób. Znamy się ponad trzy lata, Phill, i wierz mi, ani razu na ciebie nie spojrzałem jak na kogoś, kogo chciałbym przelecieć. A wiesz dlaczego? Bo jesteś moim pieprzonym przyjacielem! — Zaciskam dłonie w pięści, wciąż stojąc w tym samym miejscu.
Phill natomiast patrzy na mnie z taką miną, jakbym zrobił mu największą krzywdę. Zaczyna kręcić głową — najpierw powoli, niemal jak w zwolnionym tempie. W końcu przyspiesza, a parę sekund później na nowo nieruchomieje i tak po prostu na mnie spogląda.
— To nie zmienia nic — dodaję z coraz większą obojętnością, gdyż powoli zaczynam rozumieć, co ta napięta atmosfera oznacza. — Ty, Phill, ze wszystkich osób powinieneś rozumieć mnie najlepiej.
Wciąż trzymają się mnie resztki nadziei. Nadal wierzę, że chłopak zaraz zaśmieje się drętwo i rozwieje wszelkie wątpliwości.
Niestety zostaję ściągnięty na ziemię aż za szybko.
— Sorry, stary. — Robi kolejny krok do tyłu, a po nim parę kolejnych. Oddala się ode mnie w każdym tego słowa znaczeniu i to mnie dobija najbardziej. — Po prostu... nie mogę.
I odchodzi. Nie ogląda się za siebie. Nie zaczyna biec. Po prostu idzie przed siebie jednolitym tempem, a następnie jak gdyby nigdy nic wchodzi do szkoły.
Znowu zostaję sam, lecz tym razem ze świadomością, że chyba właśnie straciłem swojego najlepszego przyjaciela. Patrzę się w przestrzeń jeszcze przez parę chwil, powoli zaczynając łączyć fakty. Wreszcie siadam na ławce, a głowę spuszczam. Jest jeszcze gorzej — znowu dopada mnie piekielny chłód. Nie wracam na lekcję. Zostaję na zewnątrz jeszcze parę minut. W końcu podnoszę się z trudem. Oczy zaczynają piec mnie pod powiekami, dlatego szybko mrugam, co od razu pomaga. Zmuszam nogi do powolnego ruchu. Do szkoły wracam tylko po kurtkę. Zaraz po tym kieruję się prosto do domu.


Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniale, o nie, o nie, tak myślałam że właśnie coś takiego będzie się dziać... Clay choć dobrze, że jednak powiedział Philip'owi ale ta reakcja boli...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

FOOLS

Fools - 19