Fools - 3
Mimo że przebywanie wśród tłumów nie uderza w wyżyny mojego
zadowolenia, jakoś znoszę energiczną gadkę dziewczyn z niższego
roku. Siedzę obok Newta, jednocześnie popijając napój, w którym
najpewniej nie brakuje procentów. N a j p e w n i e j, bo alkoholu
nie czuję, ale z drugiej strony wątpię, aby Sarah darowała sobie
zabawę na całego. Muzyka dudni mi w uszach od samego początku, co
parę chwil przyciągając moją uwagę swym chwytliwym rytmem. O tym
ostatnio mówiłem Lucy — rytm drogą do sukcesu. Być może
skusiłbym się na małe wygibasy w tłumie pijanych nastolatków.
Niestety moja drętwota to przekleństwo, dlatego wolę oszczędzić
sobie wstydu. Posiedzę jeszcze.
— Nigdzie nie widzę twojej
siostry. — Newt rozgląda się po pomieszczeniu z przejęciem.
Zerkam na niego z nutą
zdziwienia.
— Interesujesz się nią?
Być może spytałem zbyt
bezpośrednio. No cóż, to nic. Już wcześniej spostrzegłem, że
Newton okazuje całkiem sporą uwagę Lucy. Nie, żebym miał coś
przeciwko. Nie mieszam się w sprawy uczuciowe swoich znajomych,
jednakże znając Lucy i jej uwielbienie względem Willa, z góry
mogę stwierdzić, że serce Newta zostanie zużyte dość szybko.
— Jest ładna. — Kiwa głową,
wciąż skanując pomieszczenie.
— Dziękuję za komplement —
mówię z rozbawieniem.
— Mówiłem o twojej siostrze —
usprawiedliwia się szybko, zwracając się ku mojej twarzy.
— Mówiąc o jej wyglądzie,
tak jakby określasz też mnie. — Unoszę brwi, uśmiechając się
lekko. — Poza tym nasze sylwetki nie różnią się aż tak.
Newt mruga parę razy, zmieszany,
lecz zaraz po tym parska, zaczynając kręcić głową. Nie komentuje
mojej uwagi, przez co jest mi trochę przykro; nigdy nie byłem pewny
swoich żartów. Zawsze przytłacza mnie wyobrażenie, że zapadnie
głucha cisza, gdy się odezwę. Mimo wszystko zaciskam zęby i
również rzucam okiem po przestronnym salonie. Niemalże na samym
końcu pokoju wychwytuję przytomne spojrzenie niebieskich oczu,
których właściciel uśmiecha się promiennie po spostrzeżeniu
mojej zamyślonej gęby.
Automatycznie podrywam się na
nogi, chcąc przywitać się z Williamem.
— Przyszedłeś. — Klepię
chłopaka po ramieniu z minimalną oznaką zadowolenia, a ten w
odpowiedzi wzrusza ramionami.
— Nie mógłbym sobie odpuścić
poznania tego legendarnego Timoteo. — Wywraca oczami teatralnie,
przez co niekontrolowanie parskam śmiechem.
— Chciałbym cię opieprzyć za
chęć nawiązania z nim kontaktu jeszcze przede mną, ale ostatnio
na wystawie Food Trucków na niego wpadłem. —
Niedbale wzruszam ramionami. — Chyba powinienem cieszyć się ze
swojej niezdarności.
— Oblałeś go sokiem? —
insynuuje, siląc się na fałszywe zdumienie.
Niestety, Willy. W twoich oczach
tli się zbyt wiele kpiny, abym spojrzał na to pytanie z powagą.
— Jedynie potrąciłem
ramieniem. Zamieniliśmy ze sobą parę zdań. Nic specjalnego, ale z
drugiej strony to była pierwsza okazja do rozmowy.
— Zaraz może być druga, o ile
gdzieś go znajdziemy. — William rozgląda się, prawdopodobnie
szukając obiektu naszej rozmowy.
— Pewnie poszedł na górę —
mówię z obojętnością, przypominając sobie sytuację sprzed paru
chwil, jak Timo kierował się w stronę schodów z paroma groupie.
— Swoją drogą, co jest między tobą a Lucy?
Will automatycznie kieruje na
mnie swoje zmieszane spojrzenie. Przez moment milczy, nie przerywając
kontaktu, lecz zaraz po tym ściąga brwi, jakby nie mogąc znaleźć
odpowiedzi.
— Ciężko powiedzieć. Wiem,
że jej się podobam i wprawdzie odczuwam to bez problemu, ale ja...
— Zacina się. — Nie wiem, czy mogę powiedzieć to samo o niej.
Jest w porządku jako koleżanka, ale ta ostatnia rozmowa... —
Wzdryga się. — Nie mówię, że każdy powinien tolerować
homoseksualizm, bo tolerancja ma parę odsłon. Tym samym inni mają
prawo mieć swoje własne zdanie. Ale — zaznacza — jest różnica
między zwykłą niezgodą z danym stanem rzeczy a wylewaniem brudów
na coś, czego nie można zrozumieć. — Wzrusza ramionami. — Nie
spodobał mi się jej atak na gejów.
— Wyobraź sobie, że słucham
tego średnio raz na tydzień. Raz zdarzy się, że Lucy coś powie.
Innym razem ojciec wyłapie jakąś gadkę w tle reality show.
A że moja mama nie ma zbytnio siły na kłótnie, zawsze przytakuje.
— Wzdycham. — Jedynie ja milczę, nie chcąc dać nic po sobie
poznać.
— Ale chyba radzisz sobie?
— A mam jakieś wyjście? —
Spuszczam wzrok, usta układając w kreskę. — Nie powiem, że
zdążyłem przywyknąć, bo ich słowa wciąż mnie bolą. Niestety
moje zdanie w tym domu się nie liczy. Mogę tylko milczeć.
— Czy ja wiem? — Willy patrzy
na mnie z niezrozumieniem. — Nigdy nie wiesz, jak zareagują na
wieść, że ich rodzony syn jest gejem. Ich zdanie może się
zmienić.
— Tak. — Kiwam głową. —
Może. Ale tak samo mogą wykopać mnie z domu. Nie mam jeszcze
pracy. Skupiam się na nauce i muzyce, więc nie mam pomysłu na to,
gdzie miałbym się podziać w takim wypadku.
— Rzeczywiście nie masz lekko
— mówi z nutą współczucia, choć być może użyłem niezbyt
trafnego określenia. Współczucie i litość działają mi na
nerwy, ale Will kompletnie nie budzi tych złych emocji. Prędzej
sprawa, że się uspokajam. — Ale tyle o tym — dodaje po chwili,
rozciągając usta w uśmiechu. — Jesteśmy na domówce. Bawmy się.
— Preferujesz chowanego czy
berka?
— Lubię lepić babki z piasku,
ale póki co nie mam energii na zabawę w rzeźbiarza — śmieje się
krótko. — Którędy do kuchni?
***
Wolną ręką opieram się o
blat, w drugiej natomiast trzymam plastikowy kubek z mieszanką
Williama — a dokładnie: z całkiem przyzwoitym połączeniem
Martini i napoju cytrynowego, oczywiście tego z bąbelkami.
Nie pijam alkoholu codziennie, toteż nie znam się na drinkach czy
innych wytworach. Pewnie dlatego sprawdzam większość tych mylnych
specyfików. A skoro o większości mowa — niemal za każdym razem
wykręca mi mordę. Wódka to nie moja bajka. Whiskey zresztą też.
Mimo to odpuszczam i bawię się
z pozostałymi.
Kątem oka zauważam stół do
ping-ponga, na którym wstawiona blondynka kończy ustawiać
plastikowe kubeczki. Obok niej stoi druga dziewczyna, śmiejąca się
pod nosem i jednocześnie szukająca... przeciwników? Zamieram,
kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, a jej uśmiech poszerza
jeszcze bardziej.
N i e.
— Chłopcy! — Wyrzuca ręce,
roześmiana. — Zagrajcie z nami!
Will kieruje zaciekawione
spojrzenie w jej stronę, a gdy spostrzega stół, piłeczki oraz
kubeczki, parska, lecz mimo to zmusza nogi do ruchu i kieruje się w
stronę dwóch nastolatek. Powoli idę za nim.
Póki co nie zataczam się.
Chodzę prosto, myślę trzeźwo. Język mi się nie plącze, a obraz
nie wiruje. Chyba mogę pozwolić sobie na więcej zabawy, nie?
Dziewczyny zaczynają tłumaczyć
zasady gry. Łączymy się w drużyny mieszane, a następnie
rozstawiamy się po przeciwnych stronach stołu i zabieramy piłeczki.
Jeśli trafię do kubeczka znajdującego się przy brzegu Willa i
Clary — roześmianej blondynki — oni piją. Natomiast jeśli
kulka wleci do mojego kubka, będzie po mnie.
— Grałeś już kiedyś? —
pyta Anna, związując gumką włosy.
— Tak, choć najczęściej do
przemieszczania piłeczek używałem rakietek. — Kiwam głową z
powagą na twarzy, przez co brunetka zanosi się śmiechem.
— Nie szkodzi. Nie bawimy się
w żadne wyzwania z rozbieraniem, więc bez obaw.
Nie muszę słyszeć nic więcej.
Ze spokojem szykuję się do pierwszego rzutu, a gdy wreszcie
wypuszczam piłeczkę z rąk, moje oczy automatycznie wędrują
prosto na koniec korytarza, na którym bez problemu wyłapuję...
— Trafione! — oznajmia Anna z
rozbawieniem, bacznie przyglądając się zadowolonej Clary.
Błyskawicznie odwracam
spojrzenie od Timoteo, skupiając się na pijącej blondynce. Clary
ociera usta z wódki, powoli przygotowując się do odwetu.
Will śmieje się oczami, kiedy z
niechęcią sięgam po kubeczek i błyskawicznie opróżniam całą
jego zawartość. Nie najgorzej. Wcześniej wykręcało mi twarz,
lecz teraz... chyba zaczynam obojętnieć. Wracam do gry.
Z uśmiechem na ustach wyrzucam
kolejną piłkę, lecz ta jak na złość leci w zupełnie innym
kierunku, co owocuje wybuchem śmiechu zarówno u Anny, jak i Willa i
Clary. Blondynka zatacza się do tyłu, lecz Will reaguje w czas i ją
przytrzymuje. Anna dochodzi do wniosku, żeby zrobić chwilową
przerwę, po czym zabiera Clary ze sobą prosto do salonu, by
usadowić się na kanapie i zebrać siły.
— A ty jak się czujesz? —
pyta Will, odkładając dwie piłeczki na stół.
— Jest okej. — Wzruszam
ramionami. — Rozwijam znajomości. A jak z tobą?
— Trochę kręci mi się w
głowie.
— Znam na to radę. — Okręcam
się na pięcie w kierunku najbliższego wyjścia. — Chodź na
zewnątrz. Zaraz poczujesz się lepiej.
Will nie protestuje. Rusza zaraz
za mną, a wtedy sprawdzam, czy chłopak oby na pewno prosto idzie.
Żaden z nas się nie zatacza, także do wyjścia docieramy w jednym
kawałku. Zatrzymując się na ganku, wzdycham z ulgą. Pizga jak
diabli, ale jakoś to znoszę i skupiam się na samochodzie, z
którego wychodzi Sam. Chłopak odgarnia jasne włosy do tyłu,
jednakże nie kieruje się od razu w stronę domu. Zamiast tego
zwraca się w stronę kierowcy i się uśmiecha, a ja wtedy
sprawdzam, czy to jego dziewczyna.
Nic nie poradzę, że od czasu do
czasu lubię poszpiegować swoich znajomych.
Lecz gdy wytężam wzrok, za
kółkiem dostrzegam faceta. Nie widzę go dokładnie, ale bez
problemu mogę stwierdzić, że jest s t a r s z y. Różnica pewnie
nie jest jakaś diametralna, dlatego wolę nie wnikać.
Sam żegna się ze znajomym z
uśmiechem, a kiedy samochód odjeżdża, wznawia chód. Zatrzymuje
się na ganku, wlepiając we mnie zmęczone oczy. Dopiero teraz
dociera do mnie absurd sytuacji. Chwilę temu uśmiechał się, a
nawet śmiał, lecz teraz... wygląda, jakby miał za moment się
rozkleić.
A może jestem zbyt pijany?
— Siema, chłopaki. — Sam
patrzy najpierw na mnie, następnie na Willa. — Koniec imprezy?
— Mała przerwa. Ostatnia gra
dała nam w kość.
— Newt? Lucy?
— Newt szukał Lucy, ale żaden
z nas jej nie widział. — Wzdycham. — Pewnie zwiała po
zobaczeniu Timoteo, ale mniejsza o nią. Newtona pewnie znajdziesz w
salonie. — Wzruszam ramionami. — Tak czy inaczej nie będziesz
się nudzić. Lepiej zacznij od kuchni.
— Tak zamierzam. — Kiwa
energicznie głową, a ja wtedy odnoszę wrażenie, że robi to, aby
jakoś odgonić łzy ze swoich oczu. Są piwne, jak to sam się
upiera, choć ja sam nie dostrzegam różnicy między kolorem piwnym
a brązowym.
Sam wchodzi do środka, a zerkam
na Willa. Wygląda na przybitego.
— Coś nie tak?
Chłopak spogląda na mnie z nutą
bólu.
— Nic. Tylko pomyślałem o
Glennie i... — Urywa, przełykając gulę. — Jest z nim źle.
Bardzo źle.
— Widzisz się z nim jutro,
prawda? — Podchodzę, by lekko poklepać go po ramieniu. — Może
obejdzie się bez kaca — mówię żartobiliwie, chcąc jakoś
podnieść chłopaka na duchu. Oddycham z ulgą, kiedy w podzięce
obdarowuje mnie spokojnym spojrzeniem.
— Opowiem mu o wszystkim. —
Uśmiecha się promiennie. Mimo to dostrzegam nutę zmęczenia,
dlatego jedynie kiwam głową i sięgam po telefon.
Na czas imprezy odciąłem się
od Harry'ego Pottera. Teraz chcę jedynie sprawdzić, czy Phill dał
jakiś znak życia. Miał przyjść pół godziny temu, a jakoś
nigdzie nie widzę jego zadowolonej gęby. Pewnie znowu opieprza się
przed komputerem. Ewentualnie męczy Lindę, nie dając jej szansy na
naukę. Biedulka. Gdyby tylko wiedziała...
— Wracamy? — Will odrywa się
od barierki, wzrok kierując na wejście.
Odpowiadam skinieniem głowy,
sięgając do klamki. Wchodzę do środka cicho i sprawnie. Robi się
cieplutko i miło, przez co automatycznie rozluźniam ramiona.
Niestety zaraz po tym dopada mnie fetor wymiocin, więc krzywię
twarz w grymasie i szybko wymijam zgonującego chłopaka. Jeszcze
trochę tych wspaniałych aromatów i sam wypuszczę bełta.
Nawet nie spostrzegam, jak w
mojej lewej dłoni ląduje plastikowy kubeczek. Kątem oka wyłapuję,
że William również odbiera trunek od jakiejś laski. Przelatuję
wzrokiem po całym salonie i na samym końcu zauważam Sama i Newta.
Blondyn siedzi ze spuszczoną głową, Newton natomiast patrzy to na
kolegę, to na własne dłonie i tak na zmianę. Czyli jednak nie
wydawało mi się. Z Samem coś nie gra.
Przeczesuję dłonią włosy,
które najpewniej muszą wyglądać tragicznie. Nie są długie, ale
kręcą się, a teraz dodatkowo jestem trochę spocony (spędzenie
paru minut na zewnątrz nie pomogło), więc pewnie te nieliczne
kosmyki przy karku zdążyły się posklejać. No i soczewki
zaczynają mnie trochę uwierać. Być może w niedalekiej
przyszłości przerzucę się na okulary. Choć z drugiej strony
wtedy dopiero się zacznie szydzenie. Oprawki są okrągłe — takie
lubię — dodatkowo gram w Pottera, więc już widzę reakcję
Philla na ten zniewalający widok. Pewnie od razu wyjedzie z
pytaniem, czy cosplayuję Harry'ego. Cały Phill.
Po imprezie wypada długi
weekend, więc do szkoły wrócę dopiero w połowie tygodnia. Raczej
zdążę wypocząć do środy, dlatego śmiało mogę pozwolić sobie
na w i ę c e j. Bez oporów wlewam w siebie część drinka — cola
i wódka, plus nieliczne kostki lodu — i robię sobie przechadzkę
po domu. Parę osób urządza karaoke, dlatego szybko zawracam i
wpraszam się do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie dostrzegam ładny
fortepian. Prócz mnie i Willa siedzą tutaj tylko trzy osoby, więc
z ulgą malującą się na twarzy zasiadam na niskim stołku,
kubeczek odkładając na bok. Faluję palcami w powietrzu, chcąc
jakoś rozgrzać stawy, a następnie sięgam do swojej drugiej duszy.
Zaczynam od łagodnych dźwięków. Na zetknięcie z pierwszą wysoką
nutą zamykam oczy, oddając się chwili. Rozmowy ustają. Teraz
słychać tylko tę spokojną melodię, która zapewne rozbrzmiewa
nie tylko w tym chłodnym pokoju, ale również gdzieś dalej.
Przechylam głowę na bok, płytko oddychając nosem. Zmiana tempa.
Pobawmy się w naśladowanie. Wstęp do Canon wychodzi mi
nawet dobrze. Już w dzieciństwie polubiłem się z twórczością
Pachelbela. Zmieniam rytm i znowu przechodzę do innej
melodii, tym razem sięgając w kierunku Beethovena. Fur
Elise jest dość spokojną nutą, lecz mimo to przyspieszam,
chcąc dać jakoś upust frustracji i — być może — złości, co
jest nieuzasadnione, bo nigdy nie dostrzegłem w tej melodii czegoś
gwałtownego. Niestety tracę kontrolę, zaczynając mocniej uderzać
w klawisze. Zmieniam tę piękną melodię w głośny i impulsywny
wrzask o pomoc, lecz wątpię, że ktokolwiek jest w stanie go
zrozumieć.
Przestaję.
Powoli zabieram dłonie,
otwierając oczy, które natychmiast wyłapują zdumione spojrzenia
paru zgromadzonych. Za plecami słyszę szelest, a kiedy zerkam przez
ramię, dostrzegam nie tylko parę dziewczyn, ale też zamyślonego
Timoteo, który wzrokiem wędruje gdzieś w przestrzeni. Tłum szybko
się rozchodzi. Nie ma żadnych braw, oklasków. Nie ma jazgotu czy
słów podziwu. Mimo to domyślam się, że w pewien sposób dotarłem
do odbiorców. Wystarczy, że widziałem to zamyślenie w ich oczach.
W j e g o szarych oczyskach. Czy boli mnie fakt, że nawet na mnie
nie spojrzał? Raczej nie. Przyciągnąłem tę cenną uwagę i tyle
mi wprawdzie wystarczy. Poniekąd czuję się doceniony.
Will opiera się o instrument z
marzycielskim uśmiechem.
— Ładnie — komentuje krótko.
Nie muszę słyszeć nic więcej.
Tyle mnie zadowala.
***
Opieram się czołem o chłodną
ścianę. Zgubiłem gdzieś Willa. Sama i Newta też nie widzę. Na
moment zniknąłem w kuchni z Anną i Clary u boku. Dziewczyny
wpakowały we mnie trochę alkoholu, siebie też nie oszczędzały.
Mam nawet wrażenie, że próbowały mnie opić i gdzieś zaciągnąć.
Na całe szczęście szybko się wycofałem, finalnie lądując tutaj
— na piętrze, tuż obok łazienki. Opierając się dłonią o
ścianę, ruszam naprzód. Idę powoli, gdyż mam mały problem z
utrzymaniem równowagi. Wprawdzie nie rozumiem, jak to możliwe, że
wdrapałem się po schodach samodzielnie i wciąż jestem w jednym
kawałku. C u d.
Otwieram pierwsze drzwi na
oścież. Staję w progu i wlepiam gały w ciemność. Zaraz po tym
wzdrygam się, a ciche beknięcie wydobywa się z moich ust. Zbyt
dużo napojów gazowanych. Wycofuję się powoli, niemalże z gracją.
Zostawiam drzwi otwarte i zawracam. Wyczuwam nieprzyjemne wibracje w
żołądku. Łazienka. Szybko.
Wpadam do pomieszczenia bez
pukania, kompletnie nie zwracając uwagi na potencjalnych towarzyszy.
Szybko kogoś mijam. Nie sprawdzam, kim jest mój kompan, ponieważ
od razu pochylam się nad muszlą klozetową i wyrzucam z siebie
pierwszą falę mieszanki, która od razu doprowadza mnie do łez.
Zaczynam kaszleć. Wolną dłonią sięgam do kołnierzyka koszuli,
by odpiąć parę guzików. D u s z n o. Gdzieś w tle słyszę
trzask drzwi. Chyba mój kompan dał nogę.
Nabieram spory wdech, w
międzyczasie zaciskając dłoń na desce. Tą drugą — którą
dopiero co rozpiąłem sobie część koszuli — odgarniam włosy z
czoła. Wolałbym ich nie pobrudzić. Nadchodzi kolejna fala.
Wychodzi mało co, lecz mimo to kaszlę, przez chwilę nie mogąc
nabrać wdechu. Oddycham z trudem, lecz ta czynność z czasem robi
się coraz prostsza. Pociągam nosem, dodatkowo mrugając. Parę łez
opuszcza oczodoły, zaczynając płynąć wzdłuż rozpalonej twarzy.
I nagle dociera do mnie dźwięk
lejącej się wody, a także stuknięcie szklanki o porcelanowy
kielich umywalki. Z zaciekawieniem zadzieram głowę, nieprzytomnie
zerkając przez ramię. Ze zmieszaniem odbieram naczynie od kompana,
który jednak nie uciekł, a jedynie zamknął drzwi. Kiwam głową z
wdzięcznością, upijając spory łyk wody. Wkrótce po tym wyczuwam
łagodny dotyk tuż w pasie, który pomaga mi się podnieść na
nogi. Przecieram twarz, a kiedy ląduję nad umywalką, pochylam się,
odkręcając wodę. Przemywam nią buzię, na moment zapominając o
bólu brzucha. Wzdycham. Chyba koniec. Podpierając się o umywalkę,
zadzieram głowę ku górze. Na pierwszym planie wyłapuję swoją
gębę — jest czerwona, mokra i przyozdobiona burzą rozkopanych
kłaków. Lecz wtedy rzucam okiem na tło, a kiedy rozpoznaję te
szczególne oczy, zamieram. On jedynie wzdycha, patrząc na
moje odbicie z czymś w rodzaju troski.
— Lepiej?
Jego głos wiruje mi w myślach.
Nieświadomie rozdziawiam buzię.
— Będziesz jeszcze wymiotować?
Kręcę głową w akcie
zaprzeczenia. Zaraz po tym upijam kolejny łyk. Odstawiam szklankę
do umywalki. Wprawdzie nie wiem, skąd się tu wzięła. Może ktoś
wymiotował jeszcze przede mną?
— Dziękuję — szepczę,
spuszczając głowę.
Powoli obracam się na pięcie,
starając się utrzymać równowagę. Nie wychodzi mi. Timoteo,
widząc, iż się chwieję, reaguje natychmiast. Szybko łapie mnie
za ramiona, nawet się przy tym nie krzywiąc. Może nie śmierdzę?
Byłoby miło. Nie chcę śmierdzieć w pobliżu chłopaka, do
którego skrycie wzdycham.
— Uważaj — mówi z
przejęciem, zbliżając swoją twarz do mojej.
Kiwam głową, nieprzytomny, a
gdy znowu dociera do mnie skrzyp drzwi, niechętnie zwracam głowę
we wskazanym kierunku. W progu stoi dziewczyna, której nie kojarzę.
Jej gałki oczne wędrują ode mnie do Timo i na odwrót. I dopiero
dzięki temu dociera do mnie, w jak zabawnej pozycji się znajdujemy.
Z jednej strony ja — zaczerwieniony, rozkopany, z koszulą rozpiętą
niemal do połowy. Tkwię w ramionach Timoteo — chłopaka
okrzykniętego gejem numer jeden. Dziewczyna układa usta w dziubek,
a następnie wycofuje się i tak po prostu zamyka drzwi.
A Timoteo mnie nie odpycha.
— Są tutaj jacyś twoi
znajomi? — pyta nagle, łagodnie obejmując mnie jednym ramieniem.
Przechylam głowę, wzdychając,
lecz szybko odzyskuję siły i korzystam z pomocy starszego, aby
ustać.
— Jest paru. Powinni być na
dole.
— Więc chodźmy.
I ruszamy. Idziemy ostrożnie,
powoli, a gdy docieramy do drzwi i je otwieramy, automatycznie
zaczynam wyłapywać coraz więcej szmerów. Widzę to. S p o j r z e
n i a. Słyszę je. S z e p t y. Czuję ją. N i e c h ę ć. Czy to
normalne dla ciebie, Timoteo?
— Dasz radę zejść po
schodach?
Zawieszam się po usłyszeniu
tego pytania. Czy jeśli powiem, że nie, Timo mnie zniesie? O rany,
nie. Wtedy wywołamy jeszcze większe zamieszanie, a teraz jest i tak
źle. Kiwam głową w akcie potwierdzenia, sięgając stopą w
kierunku niższego stopnia. Całe schody pokonujemy bez problemu, a
gdy wreszcie lądujemy na parterze, bez problemu wyłapuję Williama.
Chłopak również zdaje sobie sprawę z mojej obecności; podchodzi
natychmiast. Wita się z Timoteo.
Rzucam niedbałym spojrzeniem
wokół siebie — Newt siedzi z chłopakami, lecz nie wygląda,
jakby dobrze się bawił; Clary i Anna ogrywają następną parkę
przy stoliku; Sam obejmuje ramieniem jakąś dziewczynę, oboje
kierują się na górę.
— Przejdźmy na ganek — mówi
Timo, odwracając moją uwagę od kolegi. Will energicznie kiwa
głową. — Widziałem tam ławkę. Niech odpocznie.
Nie oddaje mnie Willowi od razu.
Prowadzi mnie przez korytarz, a później jeszcze przez parę metrów
ganku, by wreszcie pomóc mi usiąść na ławce obitej miękkimi
poduszkami. Posyłam mu uśmiech pełen wdzięczności. Być może go
odwzajemnia, mówiąc tym gestem: nie ma za co, lecz jestem pijany,
także mogę się mylić. Opadam bezwładnie na oparcie siedzenia,
wychwytując krótką wymianę zdań pomiędzy Timo a Willem. Ten
pierwszy wreszcie znika. Willy narzuca na mnie kurtkę, a następnie
siada obok, lekko klepiąc mnie po ramieniu.
— Żałujesz, że tu
przyszedłeś?
— Ani trochę — odpowiadam
natychmiast, oddychając ciężko.
— Dobrze. W takim razie
odprowadzę cię do domu.
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, mógłby Will dać Lucy jasno do zrozumienia, że nie podoba się jej w taki sposób... och przykół uwagę Timoteo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza